Rozdział 4 ~ „Uszy Watsona."

26 4 0
                                    


1 kwietnia 2015 roku.

Odkąd mój przyjaciel otrzymał upragniony plik muzyczny, marsz pogrzebowy Fryderyka Chopina, stał się dla niego przebojem, niczym piosenka Dancing Queen zespołu ABBA. Słuchał go, gdy chodził po pokoju, gdy siedział w pokoju, gdy stał w pokoju, a nawet gdy go nie było w pokoju. Przy tym nie było to słuchanie pokroju włączenia radia w tle, przy wykonywaniu codziennych obowiązków. Zachowywał się, jakby słuchanie Chopina stało się dla niego priorytetem w życiu i nie odstępował telefonu na krok. Przez jego bezustanne obnoszenie się z utworem na każdej płaszczyźnie swojego i przy tym mojego życia, moi pacjenci również byli na niego skazani. A naprawdę nie byłoby wskazane, żeby lekarz przyjmując pacjenta, nucił marsz pogrzebowy. Pewnego razu jednak po powrocie z pracy przywitała mnie cisza. No i Sherlock oczywiście.

- Słyszysz to Watsonku? – zapytał, gdy na dobre wszedłem do pokoju.

- Właśnie na całe szczęście pierwszy raz od trzech dni nic nie słyszę – odparłem.

- Ojej! Głuchota to bardzo zły objaw! Ale równocześnie gratuluję ci opanowania zdolności czytania z ruchu warg, skoro mimo to odpowiedziałeś na moje pytanie. W każdym razie mylisz się.

- Ty również.

- Och! Wiem, że nie jesteś głuchy. Przecież nie jestem ślepy. Po prostu skup się i wsłuchaj w swoje „nic" jeszcze raz.

Zrobiłem tak, jak nakazał.

Prawdę mówiąc, początkowo znowu nic nie usłyszałem poza naszymi ściszonymi oddechami i zmarszczyłem brwi poirytowany. W ostatniej chwili, gdy miałem już ponownie odwołać się do jego urojonego dźwięku lub tego, że słaby żart sobie wybrał z okazji pierwszego kwietnia, w ciszy dało się słyszeć delikatny dźwięk.

- Czy to... fortepian?

- Brawo Watsonku! Wiedziałem, że jako lekarz nie umknie to twoim wrażliwym uszom. Wątpię jednak, żeby okazały się na tyle wrażliwe, byś doprowadził nas do źródła dźwięku. Wobec tego zamiast z uszu skorzystaj z nóg i chodźmy na spacer.

Podążyliśmy wzdłuż ulicy w celu zlokalizowania naszego muzykanta i po mniej więcej piętnastu minutach spaceru osiągnęliśmy sukces. Co prawda stanęliśmy przed jedną z wielu identycznych, stojących w zwartym szeregu kamienic, ale nie było cienia wątpliwości, że pianista zamieszkiwał tą jedną przez nas wybraną.

- Cudownie Holmesie! Jednakże jak dostaniemy się do środka?

- Myślę, że najkorzystniej byłoby przez drzwi.

Zbliżyliśmy się do domofonu. Sherlock bez najmniejszego zawahania zadzwonił na jeden z numerów mieszkań. Po chwili przez domofon odezwał się miły głos staruszki.

- Słuuuchaam?

- Dzień dobry pani Taylor. Nazywam się Samuel Martin i od niedawna jestem pańskim sąsiadem. Może mnie pani nie pamiętać, ponieważ dopiero co się tutaj wprowadziłem.

- Właściwie to pana nie pamiętam.

- O tym mówię! I, prawdę mówiąc, ja również nikogo tutaj jeszcze nie znam. A to prawdziwy pech! Wyobraża sobie pani, że zatrzasnąłem klucze w mieszkaniu i nie mam jak dostać się do środka?

- Wobec tego ja pana wpuszczę. Niech pan zgłosi się do zarządcy.

- Byłbym zobowiązany.

Po chwili usłyszeliśmy wysoki pisk świadczący o tym, że drzwi zostały odblokowane i możemy wejść do środka.

- Czy Samuel Martin to jakiś twój znajomy? – zapytałem.

Sherlock Holmes: Ruchome klawiszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz