2.No proszę...

88 7 0
                                    


-Denise?- nie wiem czy mężczyzna wpatrujący się we mnie pyta czy sprawdza moje imię. Najwyraźniej się przebrał po występie w wygodniejsze ciuchy i bardziej poczochrał włosy jakby liczył, że zrobi to na mnie wrażenie.

-Ooo...kogo my tu mamy? Pan mrukliwy..., kto by pomyślał? Normalnie dzień pełen niespodzianek...

-Nie wydajesz się być zaskoczona.

-Czym? Prześladowaniem mnie?

-Gdybyś nie uciekła nie byłoby mnie tutaj i nie musiałbym ścigać twojej przyjaciółki.

-Nie uciekłam, kiepsko się poczułam i chciałam wrócić do domu, poza tym dałeś mi do zrozumienia wyraźnie, że nie bawiło cię moje towarzystwo. Jeśli szukasz laski do wydymania na jeden raz to źle trafiłeś. A co do ścigania to moja przyjaciółka nie miałaby nic przeciwko.

-Nie powiem, żeby to nie było kuszące bo odkąd cię zobaczyłem o niczym innym nie marzę niż cię mieć, coś mi zrobiłaś do diabła...! Już miałem odjeżdżać i w ostatniej chwili kazałem zatrzymać ten cholerny autobus bo musiałem cię zobaczyć.

-Dlaczego?

-Bo coś w tobie jest..., kurwa nawet nie umiem tego nazwać i prześwietliłaś mnie swoimi oczami na wylot... i przez to stoję tu ja jakiś ciołek.

-Czyli jednym słowem aż takie masz delikatne ego?

-Moje ego jest cholernie delikatne i jesteś mu potrzebna.

-Hahahaha, zabawny jesteś, powiedziałabym raczej, że jestem ci potrzebna wyłącznie do ulżenia sobie....

-Gdyby chodziło tylko o to. Podczas występu, kiedy patrzyliśmy na siebie miałem wrażenie jakby otworzyły się drzwi, a zza nich wyszło słońce i poczułem, że chcę otworzyć się na coś lepszego i ty mogłabyś mnie inspirować.

-Słucham?

-Spotykaj się ze mną, tylko o to proszę. Kuźwa, gdzie są moje fajki?! Nie umiem mówić tych romantycznych bzdur, odkąd cię zobaczyłem coś we mnie krzyczało, że stać mnie na więcej i że coś się zmieni na lepsze i moje te skurwysyny z mojego pieprzonego zespołu się odpieprzą ode mnie. 

Był taki bezradny jak chłopiec, nastolatek z burzą hormonów, nie radzący sobie z okazywaniem emocji lub jakby nie miał nigdy nic wspólnego jak wspomniał z romantyzmem. Jednak nie mogłam się zgodzić na jego "propozycję", co on sobie wyobraża? Tacy faceci jak on nie pozostawiają suchej nitki na kobietach, moje życie jest wystarczająco popieprzone.

-Powiesz coś?- coraz bardziej się denerwował.

-Słuchaj, miło było poznać słynnego Ricky'ego McKey ale tracisz czas, życzę ci powodzenia w przyszłości.-To chociaż spotkaj się ze mną teraz, porozmawiaj ze mną, jesteś mi to winna.

Najwyraźniej ją sprowokowałem bo jej mina stała się sroga i wkurzona, wyglądała jak cholerna bogini albo pantera gotowa do skoku na ofiarę, mój fiut przypominał o swoim istnieniu drgając w spodniach.

-Posłuchaj no zarozumiały gogusiu, choćby miało minąć tysiąc lat, nie umówiłabym się z tak zarozumiałym dupkiem ja ty! I zapamiętaj to sobie jedno, nic ci nie jestem winna, po prostu sobie poszłam i tyle, mam ciekawsze rzeczy do roboty w przeciwieństwie do ciebie.

-Czy to znaczy, że...?-To znaczy po moim trupie kochasiu, a teraz spadaj!- odparła jeszcze i ostatnie co zobaczyłem to były jej plecy i falujące biodra, zanim zatrzasnęła drzwi.

Stałem jak ten słup pieprzonej soli i wpatrywałem się w drzwi, którymi trzasnęła, nawet nie zdążyłem jej się przedstawić. Pewnie nie muszę i wie kim jestem. Co to kurwa było? Co z nią nie tak? Jeszcze żadna mi nie odmówiła, nazwała mnie kochasiem co z jej ust brzmi niemal jak komplement. Do tego na mojej twarzy czuję, że pojawił się niedorzeczny uśmiech.Wariatka jakaś! Muszę wziąć działkę albo znaleźć te cholerne fajki, alkohol byłby najlepszym sprzymierzeńcem dzisiaj. Źle to rozegrałem, trzeba było ją jakoś inaczej urobić, zaprosić ją na randkę czy zaproponować pracę. Zaraz, moment, od kiedy to ja bawię się w takie bzdety? Już wiem..., od dzisiaj. Czas wracać, co nie znaczy, że powiedziałem ostatnie słowo.

They're like the windWhere stories live. Discover now