Stróżka szkarłatnej cieczy zaczęła spływać spomiędzy jego kościstych palców. Ciemno-czerowna o ostrym, metalicznym zapachu. Wiele razy wyobrażał to sobie. Scenę wyjętą niczym z komiksów, kiedy on, będąc dobrym bohaterem zwalczał tych złych. Jednak coś mu nie pasowało. Brakowało jednego kawałka układanki, bez którego pełny obraz wydawał się rozmazany, widziany jakby przez mgłę. Opuszkiem palca dotknął krwawiącego miejsca, a następnie przyłożył sobie dłoń do opuchniętych warg, które już wielokrotnie zasmakowały porażki.
Miał wrażenie jakby cały świat zaczął wirować mu przed oczami. Chłopak musiał podtrzymać obiema dłońmi głowę, aby uchronić ją od kolejnego zetknięcia ze zbryzganą krwią betonem.
Wiedział co go czeka. Wiedział, że nic ani nikt go nie uratuje. Został porzucony, stracony, zapomniany. Nikt nie miał rozpaczać po jego śmierci. Nikt i tak nie przejął się jego zniknięciem, jakby już od dłuższego czasu został wymazany z pamięci ludzi, którzy go otaczali.
Po jego policzku spłynęła lepka łza.
Junhoe wyciągnął rękę w stronę swojego oprawcy. Czuł nad nim przewagę fizyczną, jednak to nie wystarczyło. Okazał się zbyt bezsilny na ciosy osoby, którą kiedyś uważał za przyjaciela. Dlatego i tym razem zamiast spróbować przewrócić go na ziemię, powoli zacisnął pięść i pozwolił mu oddać kolejny cios butem w brzuch, a gdy z bólu zgiął się w pół oplatając obolałe miejsce ramionami, zdołał usłyszeć szyderczy śmiech napastnika, który przyprawił go o dreszcze.
Z bólu zaczęło dzwonić mu w uszach. Nie wiedział już czy wydaje chociażby jeden odgłos przy kolejnych uderzeniach. Miał wrażenie jakby trwało to wieczność. Jakby już zdołał się przyzwyczaić do ciągłego rozlewającego się ciepła spowodowanego wewnętrznymi krwotokami zadanymi przez Jinhwana. Junhoe błądził pomiędzy rzeczywistością a utratą świadomości.
"Jesteś taki naiwny, Junhoe." odezwał się starszy szturchając młodszego. "Taki silny, ale zarazem taki bezradny." drwił dalej.
"Dlaczego?" June zaczął krztusić się własną krwią, którą następnie splunął w nogi starszego.
"Prawidłowe pytanie to nie dlaczego, ale kiedy. Kiedy to wszystko się zaczęło."
"Nie rozumiem o co tobie chodzi."
Całe ciało wyższego pokryte było skrzepami zaschniętej krwi. Z jeszcze świeżych ran powoli sączyła się czerwona maź, barwiąc jasno-niebieską koszulę młodszego. Liczne siniaki pokrywały jego bladą skórę zaczynając od szyi, a kończąc na nogach. Chłopak był wykończony, nie pragnął niczego innego jak zamknąć spuchnięte od płaczu oczy i już więcej ich nie otworzyć. Nie chciał więcej patrzeć na twarz osoby, która okazała się potworem z najgorszych koszmarów.
"Nie udawaj głupiego June. Dobrze wiesz o czym mówię." Jinhwan przeczesał włosy ręką i westchnął. Dla niego to też było trudne. Czuł jakby z każda sekundą rosła mu gula w gardle, co tak starannie próbował ukryć przed młodszym. Wiedział, że nie powinien okazywać swojej ofierze najdrobniejszych emocji. Jednak w tym przypadku było inaczej. W tym przypadku się zaangażował.
Gdy w kieszeni jego skórzanej kurtki zabrzęczał telefon, Jay nie spieszył się z odebraniem. Wręcz przeciwnie. Wiedział, że Jiwon nie będzie zadowolony z faktu, że jeszcze nie wykonał swojej roboty, dlatego odrzucił połączenie.
"Już dawno powinienem się ciebie pozbyć. Wiedziałem, że z tobą będą same problemy."
Jinhwan kopniakiem przysunął drewnianą skrzynkę, na której przysiadł, po czym odpalił papierosa. Zaciągając się próbował odpędzić złe myśli, od których nadmiaru pulsowała mu głowa. Gdy ciężki zapach nikotyny wypełnił pomieszczenie, Junhoe mimowolnie zaczął się dusić. Mimo, że był przyzwyczajony do tego smrodu poprzez towarzyszenie niższemu przy wypalaniu każdego dnia paczki Treasurer London, tym razem z powodu obolałych od ciosów płuc, dym który je wypełnił, powodował kłucie w przełyku.
Nienawidził go. Nienawidził siebie. Nienawidził każdej części swojego ciała, która była posłuszna starszemu. Nienawidził tego, że nie był w stanie się obronić, chociaż tak usilnie starał się powstrzymać przyjaciela.
"Niedługo będzie po wszystkim. Obiecuje." Jinhwan wyrzucił niedopałek nie trudząc się nawet o przygaszenie go obuwiem. "Postaram się, żeby to było jak najmniej bolesne."
June podpierając się rękoma zdołał podnieść swoje obolałe ciało do siadu. Jego głowa bezwładnie opadała mu na prawie ramię, do czasu kiedy oparł ją o lodowatą ścianę, znajdującą się za jego plecami. Momentalnie przeszły go przyjemne dreszcze, które przypomniały mu, że jeszcze nie stracił czucia w mięśniach. Jego klatka piersiowa unosiła i opadała w zawrotnym tępie, niczym jakby chciał zaczerpnąć jak najwięcej powietrza przed kolejnym atakiem. Instynktownie przyłożył dłoń do rany zadanej scyzorykiem na wysokości miednicy.
"Niepotrzebnie wtedy mnie uratowałeś. Przez to, że zgrywałeś bohatera sam się o to prosiłeś. Bobby nienawidzi jak ktoś sprzeciwia się jego rozkazom." Jinhwan podszedł do młodszego i przykucnął na tyle blisko, że Junhoe był w stanie poczuć od niego miętę zmieszaną z dymem papierosowym. "Trzeba było pozwolić mi wykrwawić się na śmierć." Starszy podtrzymując twarz swojego przyjaciela, zmusił go aby ten spojrzał mu w oczy. "Zupełnie tak jak ja pozwalam tobie to zrobić teraz."
Dostrzegając jak zagubiony kosmyk włosów wpada niższemu do oka, Junhoe tak jak miał w zwyczaju, szybkiem ruchem ręki, odgarnął włosy Jaya za ucho. Wielokrotnie namawiał przyjaciela do wizyty u fryzjera, jednak ten odmawiał, gdyż uwielbiał ten pieszczotliwy odruch młodszego. Chociaż nigdy się do tego otwarcie nie przyznał, June doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
"Nie. Gdybym mógł na nowa podjąć decyzję wiedząc o tym wszystkim. Wiedząc o tym w co się wplątałeś, nie zmieniłbym jej." Wyszeptał młodszy. "Uratowałbym ciebie za każdym możliwym razem. Poświeciłbym siebie, tylko żebyś mógł być wreszcie wolny." Każde wypowiedziane słowo sprawiało mu coraz to większy ból.
"Jesteś idiotą, June."
Nagle Jinhwan opadł na ziemię obok swojego przyjaciela, który jeszcze nie był świadomy tego co się właśnie stało. Następne minuty spędzili w ciszy rozkoszując się swoim towarzystwem. Żaden z nich nie śmiał wypowiedzieć słowa, chociaż rozumieli się doskonale nawet bez niepotrzebnej wymiany zdań.
Ramię przy ramieniu. Ciało przy ciele. Właśnie tak spędzili ostatnie chwile życia. Ostanie chwile życia Jinhwana. Chłopak nie chciał oddać Bobbiemu tego na czym zależało mu najbardziej na świecie. Wiedział, że jedynym sposobem na ocalenie swojego jedynego prawdziwego przyjaciela była własna śmierć. Dlatego nawet nie uronił pojedynczej łzy kiedy przebił swoją mleczno-białą skórę, pozwalając czerwonej cieczy powoli powiększać kałużę wokół swojego ciała.
Zrobił to za niego Junhoe, którego tłumiony szloch odbijał się echem od ścian pomieszczenia.
YOU ARE READING
Second-hand smoke
FanfictionOdgłosy niepewnie stawianych kroków odbijały się od ścian pomieszczenia. Myśli chłopaka pozostawały puste, zupełnie tak jak jego własne serce. Jego świat właśnie stracił jedyny blask i już nic nie będzie takie jak dawniej. A dym papierosowy przywoły...