- Dwadzieścia lat temu wszystko się rypło - Gerbund, czknął, rękawem otarł wąsy z piwnej piany i pochylił się nad drewnianą ławą. Otaczał go wianuszek młodych krasnoludów, kompletnych smarkaczy, którzy nie zdążyli jeszcze wyhodować sobie przyzwoitych bród.
- Wespół z mym szlachetnym elfim druhem Lidasem i ludzkim najmitą... imienia nie pomnę... ruszyliśmy ubić smoka. Na prośbę samego króla jednej z naziemnych dziedzin, który wielce był strapion gadziną zagrażającą jego ludowi. Żaden z mężnych rycerzy nie był zdolny sprostać potworowi, ale dla naszej kompanii to nie był wielki kłopot. Kompanii, mówię, bowiem właśnie mi się przypomniało, że niziołek był z nami, kudłaty przechera oraz ork, z natury honorowy, zupełnie różny od swych plugawych pobratymców. Walka była pioruńsko ciężka, a bestia wredna i wytrzymała. Takie karliki jak wy nie wiedzą, że smoka ugodzić można jeno magicznym orężem, ale miałem to szczęście, że okoliczny mag związał mój topór potężnym zaklęciem. Dzięki temu mogłem gada utłuc, w decydującym momencie rozszczepiając mu czaszkę na dwoje. Ale i tak ledwie żywym wyszedł, bo smok chlasnął mnie uzbrojonym w kolce ogonem przez ramię, a trzeba wam wiedzieć, że smocze kolce są z natury nasączone potężną trucizną. Gdyby nie antydotum, które zapobiegliwie kupiłem u miejskiego aptekarza, byłbym sczeznął od jadu. Do dziś mam pamiątkę po tej walce - podwinął rękaw i zaprezentował zgromadzonym szeroką bliznę na bicepsie. - Kiedyśmy wrócili po nagrodę... jak już mówiłem - rypło się, bo w międzyczasie wszedł dekret zabraniający nieludziom włóczyć się po ludzkich krainach. Król, miast wypłacić nagrodę za ubicie maszkary, wygnał nas z miasta i jeszcze kazał się cieszyć, że nie obwiesi za łamanie dekretu. Jeno ludzki najmita dostał swoją działkę, a żeby go cholera strzeliła. Wróciłem więc tutaj, lizać rany, a w niedługim czasie zastępcą sztygara nawet zostałem, o! A potem sztygarem!
Gerbund westchnął, dopił resztę piwa i zawołał po więcej.
- Oj, nie lubią nas ludzie - dodał ponuro. - Krasnoludom bezpieczniej teraz po kopalniach siedzieć, tutaj w Vinheimie albo gdzieś w północnych wykopach. Elfy pochowały się po lasach, orkowie uszli na pustynie, gdzie klimat dla ludzi jest zabójczy, gobliny zaś... cholera wie, gdzie się pochowały gobliny. Szkoda, bo powłóczyłoby się jeszcze po powierzchni... oj, powłóczyło... Przygody, jakiem tam przeżył...
- Łgarstwa przerwał mu jakiś głos dochodzący z wejścia do karczmy. - Wszystkie co do jednego.
Gerbund huknął pustym już kuflem o blat ławy tak mocno, że siedzący najbliżej krasnolud o mało nie zleciał z taborka.
- Kto ośmiela się zarzucać mi kłamstwo? - ryknął i odwrócił się gwałtownie.
- Ja - powiedziała nowo przybyła.
Była to krasnoludka w średnim wieku - w krótkim, grubym warkoczu ciemnobrązowych włosów można było dopatrzyć się pierwszych śladów siwizny. Na głowie miała kapelusz z szerokim rondem. Ubrana była w lekką kolczugę naciągniętą na szarozieloną koszulę. Przez grzbiet przerzuconą miała torbę podróżną.
- Imię elfa się zgadza - powiedziała - i niewiele więcej, bo żaden był z niego szlachetny wojownik, tylko zwykły pijaczyna, którego cięgiem z tawern na zbity pysk wyrzucali. Nie dziwota, że skumał się z tobą, Gerbund. Dobraliście się znakomicie, jeden z drugim. Nijakiego niziołka, ani orka też nie było. Ani wyprawy na smoka, skoro już o tym mowa. Bliznę masz po tym, jak po pijaku wyleciałeś z okna gospody i wpadłeś do fontanny miejskiej. Z tego co mi powiedziano, pośliznąłeś się na mokrej szmacie, przejechałeś przez cały pokój i wyrwałeś okiennicę, nim w końcu rymnąłeś do wody. Rano musiałam cię wyciągać z ciemnicy, boś wcześniej próbował pobić strażnika, który chciał cię wyłowić.
![](https://img.wattpad.com/cover/178572628-288-k33395.jpg)
CZYTASZ
Ciemność
FantasiaOpowiadanie pierwotnie ukazało się w magazynie Nowa Fantastyka w lutym 2018 roku.