Wypalenie

1.1K 178 108
                                    

— Och, to ty... — mina Harry'ego lekko zrzedła, gdy na progu ujrzał Pansy Parkinson, ściskającą kurczowo torebkę i przestępującą wciąż z nogi na nogę. Rzucił krótkie spojrzenie na jej twarz, bledszą i szczuplejszą niż zwykle, a potem wbił wzrok w ścianę za nią. Wydawało mu się, że dzięki temu będzie łatwiej.

— No cóż, dawno się nie widzieliśmy — odpowiedziała miękkim głosem, a Harry niemal uniósł brwi ze zdziwienia. Nie pasował do niej ten ton, niespokojne dłonie i wymizerowany wygląd. Racja, on też nie wyglądał najlepiej, ale Pansy zawsze lśniła. — Ja... Przyszłam po resztę swoich rzeczy.

— Och — odchrząknął, poprawił pogiętą koszulkę i powoli odsunął się od drzwi, pozwalając, aby dziewczyna weszła. Gdy przechodziła obok niego, nie poczuł woni tych mocnych perfum, z którymi zazwyczaj się nie rozstawała. Pachniała tak, jak każda inna osoba napotkana przypadkiem na ulicy. Nie pachniała sobą.

— Napijesz się herbaty? — spytał po chwili milczenia i machinalnie przeczesał włosy dłonią, nie wiedząc za bardzo co zrobić.

— Wolałabym wodę.

Skinął głową i nieporadnie zaczął iść w stronę kuchni, co chwilę uprzątając coś z korytarza. Jego ruchy były zbyt szybkie i zbyt nerwowe. Gdy podnosił kolejną koszulkę z podłogi, a potem nalewał wodę do prawdopodobnie jedynej czystej szklanki w mieszkaniu, miał wrażenie, że wszystko na złość chce wylecieć mu z rąk. Niemal potknął się, wchodząc do ciasnego salonu, ale na szczęście Pansy była odwrócona. Miała zgarbione ramiona i lekko przekrzywioną głowę, a kiedy spojrzała na Harry'ego, musiała kilka razy zamrugać, aby odgonić roztargnienie.

— Dziękuję — ze skinieniem głowy przyjęła szklankę i wzięła drobny łyk. Niepewnie usiadła na rogu kanapy, po czym wbiła wzrok w buty, wyraźnie oczekując, żeby to Potter przejął inicjatywę.

— Słuchaj, bo... twoje rzeczy są w sypialni i po prostu musisz ich... no... poszukać. Może ja lepiej zostanę tutaj. Nie śpiesz się — odkaszlnął, splótł ręce na klatce piersiowej i podszedł do okna.

Parkinson przez chwilę wpatrywała się w jego napięte plecy i zarys zaciśniętej szczęki. Jej zmarszczone brwi świadczyły o wahaniu — z trudem podniosła się z sofy, poprawiła opadający na policzek kosmyk i przeklinając dźwięk, który wydawały jej obcasy, wyszła z pokoju.

Upewniła się, że wzrok Harry'ego nie podąża za jej krokami, odstawiła szklankę na jedną z półek, wzięła kilka głębokich oddechów i przytknęła czoło oraz dłonie do ściany w korytarzu. Czuła na sercu niesamowity ciężar związany z przebywaniem tu, a jednocześnie pragnęła nie opuszczać mieszkania. Te wszystkie zapachy, dźwięki, faktury były znajome i dawały poczucie obezwładniającego, przyjemnego spokoju. Wciąż w przedpokoju unosił się zapach jaśminu, wydobywający się z kadzidełek, które kiedyś kupiła pod wpływem impulsu i wciąż równie wyraźnie dało słyszeć się szum jadących samochodów oraz żwawą melodię, wygrywaną ciągle przez sąsiada z góry na skrzypcach. Miała ochotę krzyczeć.

Ale jedyne co zrobiła, to oderwała się od chłodnej ściany, zacisnęła mocniej dłoń na torebce i przekroczyła próg sypialni. Gołym okiem było widać, że Harry sobie nie radził. Na stoliku nocnym stało kilku kubków, gazeta sprzed trzech tygodni i zalana kawą książka. Gdyby Pansy sama nie znajdowała się w takim stanie, najpewniej uniosłaby kpiąco brew i rzuciła jakąś szyderczą uwagę. Zamiast tego podniosła leżącą na podłodze bluzę i powstrzymując się od zatopienia w niej twarzy, odłożyła na nieposłane łóżko wraz z torebką. Szybkim ruchem założyła włosy za uszy, a następnie odsunęła pierwszą szufladę zaraz przy drzwiach. Rzuciła okiem na jej zawartość i po przerzuceniu paru szpargałów uznała, że spokojnie może odpuścić sobie tę szafkę. Leżały w niej stosy rachunków i paragonów, a to nie było potrzebne jej ani trochę.

Wypalenie ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz