Hej jestem Tadek nam 14 lat i mieszkam w Polsce, a dokładnie w Krakowie to piękne miasto do póki.
Byłem wtedy w szkole z moją młodsza siostrą Wiktorią miała zajęcia dodatkowo wyrównawcze. Czekałem na korytarzu,gdy po chwili usłyszałem pisk, od razu pomyślałem że to Wiktoria szybko wbiegłem na 3 piętro wbiegłem do sali i zobaczyłem Wiktorię była przerażona objąłem ją i spytałem się:
Ja- co się stało ?!
Wiktoria- zobacz !Na ziemi leżała trzęsąca się nauczycielka i wymiotując krwią z 4 dziećmi okno było otwarte na oscierz, gdy przestała się trząść podszedłem do niej bliżej i sprawdziłem puls. Była martwa co przyklulo moja uwagę to wygryzienie na jej ramieniu, jakby ktoś ja ugryzł i wstrzyknął truciznę. Na zewnątrz także usłyszałem piski i krzyki. Bałem się wyjść, ale od razu sobie przypomniałem, że moja mama Karolina jest w swojej kancelarii prawnej niedaleko szkoły. Gdy piski ustały wyszliśmy kazałem wiktorii zamknąć oczy, ale najpierw chciałem zadzwonić do mamy. Gdy odebrała powiedziała mi żebym się nie bał i, że wszystko będzie ok. Naszczescie przeżyła biegłem z Wiktoria na barana ona miała zamknięte oczy, gdy dotarliśmy do kancelarii zacząłem krzyczeć, żeby mama się odnalazła byka w toalecie roztrzęsiona. Spytałem:
Ja- wszystko ok ? Nic ci nie jest ?
Mama- nie wszystko dobrze nic mi nie jest.Szybko wstała i zaczęła mi tłumaczyć, że widziała to. Ja zdziwiony się spytałem jakie to ? Jak to wyglądało ? Wyglądało jak człowiek tylko bardzo szybki prawie teleportując się miał dziury w głowie i na całym ciele mięśnie mu wystawały, ugryzł moja klientkę i dobijał się do mnie, ale nie umiał otworzyć drzwi. Tak samo mieliśmy my ja byłem w toalecie i Wiktoria. Wiedzieliśmy już, że nie umiał wchodzić do zamkniętych pomieszczeń. Nagle wbiegło dziecko do kancelarii z płaczem mówiąc:
dziecko- widziałem jak się przemienia... widziałem... widzialem...
Po chwili usiadł w kącie i zaczął kołysać się w tyl i w przód. Spytałem po woli
Ja- co widziałeś i co się przemieniło ?
Dziecko- pani woźna, codziennie robię ksero ze szkoły dla mojego chorego brata. Pani woźna dała mi kartki i wpuściła do kantorka zamknąłem się i gdy już skserowalem wyszedłem. Woźna leżała na ziemi z oczu płynęła jej krew i też nią pluła, nagle. Wygięła się nie naturalnie i czołgala się do mnie.Była już 19.00 w środku zimy ciemność grasowała już wszędzie. Popatrzyłem się na mamę i zobaczyłem za nią otwarte okno to coś mogło się włamać. Wywołując wilka z lasu wbiegło to coś do środka. Zmierzało ku mnie czolgalem się tyłem do biurka, wziąłem to co w ręce wpadło. Miałem lampę poświęciłem nią na potwora, zaczęło syczec i uciekło. Dowiedziałem się, że panicznie boi sie światła. Miałem już lekka pewność, ale cały czas nie czułem się pewnie. Kazałem mamie, wice i dziecku wziąć papiery mamy i przyłożyć je sobie do rąk obkliłem je taśmą. Nasz dom był daleko musieliśmy tam jakoś dojechać, mu byliśmy na końcu Krakowa, a dom na drogim końcu. Wyszliśmy z kancelarii i przebiegliśmy chwilę po drodze dziecko mi powiedziało, że nazywa się Marek i czy możemy podejść do zakładu pogrzebowego, bo tam pracuje jego tata. Zgodziłem się z mamą może on będzie wiedzial co się stało. Przed zakładem był sklep z bronią, na końcu był właściciel więc pomyślałem, że uda mi się zwedzic jakiś pistolet, lub karabin, właściciel usłyszał jak podnosiłem karabin zacząłem szybko uciekać, ale on strzelił w górę z rewolweru i stanąłem. Podszedł do mnie i zabrał mi karabin, kazał mi usiąść wylądował wszystkie naboje z bębenku i zakręcił. Wpakował tylko jeden, już wiedziałem co się święci zacząłem się pocić i hiperwentylowac się. Zakręcił bębenkiem i włożył bębenek, kazał mi otworzyć usta włożył mi lufę do ust i powiedział:
Właściciel- jeśli nie dostaniesz kuli to przeżyjesz i cała twoja rodzina weźmie sobie po broni ok ?!
Nerwowo polowałem głowa na zgodę. Naładował i powoli naciskał spust, puls miałem już chyba 15 uderzeń na sekundę. I nacisnął spust nic się nie stało, potem sam sobie przyłożył do głowy i też nacisnął spust i powiedział:
Właściciel- to nie takie trudne...
Nagle usłyszałem huk nie miał tyle szczęścia co ja. Zabił się nie można było mu już pomóc. Zawołałem wszystkich kazałem nie patrzeć się na zwłoki i wytłumaczyłem, że strzelił sobie w głowę. Wika zabrała pistolet, Mama pistolet maszynowy, Marek Pistolet, a ja wziąłem karabin po drodze uczyłem jak obsługiwać bronie. Przypomniało mi się, że mam latarkę w kieszeni wziąłem taśmę i przykleiłem ją do broni . Weszliśmy do zakładu Marek zaczął krzyczeć:
- Tato ! Gdzie jesteś ?!
Po chwili usłyszeliśmy odpowiedz. Wyciągnęliśmy bronie, a ja byłem szczególnie czujny włączyłem latarkę i naladowalem broń weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, było tam pełno krwi i mężczyzna na ziemi. Marek powiedział:
Marek- to nie mój tata...
Mężczyzna- pomóżcie mi to coś mnie ugryzło.Wszyscy się odsunęliśmy, poprosiłem Wiktorię o pistolet. Podszedłem do mężczyzny dając mu pistolet powiedziałem:
Ja- już panu nic nie pomoże musi pan...
Mężczyzna- dobrze, a czy mogę zostać przy tym sam ?
Ja- oczywiście, już wychodzimyzamknęliśmy drzwi i czekaliśmy na zewnątrz. Po chwili usłyszeliśmy strzał weszliśmy i mężczyzna leżał już martwy . Odebrałem mu pistolet i wyszliśmy Marek byk smutny, że jego tata się nie odnalazł, ale nagle wyszedł z jakiegoś korytarza i przytulił Marka. Podziękował nam i powiedział:
Mężczyzna- Nie wiem jak wam dziękować. Nazywam się Jan.
Mama- przydałoby się nam pożywienie i nocleg.
Jan- tego mam tu pod dostatkiem.
Ja i mama- możemy tu zostać ?
Jan- dla wybawicieli mojego syna oczywiście.
Ja, mama i wika- dziękujemy.Zabrał nas na górę. Miał tam działający telewizor, włączyliśmy szybko na każdym kanale nadawano o stanie wyjątkowym w Krakowie podobno to tylko u nas. Reporter powiedział to dopiero początek...