Zawsze zaczynało się w ten sam, przez lata niezmienny sposób -wkradali się do snu, po czym, burząc tym samym pozorny spokój atakowali z nienacka, zadawali ból, ranili szyderstwem, szydzili raniąc.
-Pomocy... Ratunku!
Płomienie, wszędzie uśmiechnięte twarze i języki ognia, tańczą na granicy nieba i piekła, potrafią zadawać tylko śmiertelne ciosy. Boję się. Jestem sam.
-Niech mi ktoś pomoże!
Klatka, zimne pręty i oni. Śmieją się? Nie, to nie śmiech, potwory nie potrafią przecież się szczerzyć, nie, nie w ten sam, charakterystyczny sposób! Błagam, niech mnie ktoś stąd zabierze, niech mnie ktoś...
-Sebastianie, pomóż mi, proszę!
Ogień. Ludzie. Piekło. Niebo. Krzyk. Ból.
-Sebastianie!
Tak potężny, wszechogarniający, niedający choćby chwili spokoju... ból. Krzyczę, a raczej próbuję krzyczeć, zdzierając sobie przy tym struny głosowe. Ale to na nic, nikt mnie tu nie usłyszy. Zostanę sam a oni, bez cienia zwątpienia, zamordują mnie z uśmiechem na ustach.
-Paniczu, proszę się uspokoić, to tylko zły sen.
Jednak ktoś tutaj jest?! Unoszę się między rzeczywistością a wyobrażeniem, koszmarem a jawą, już sam nie wiem gdzie dokładnie się znajduję. Otwieram oczy tylko na chwilę, przelotną sekundę, by po jakimś czasie znów je zamknąć i powrócić do mojego małego piekła. Snu.
-To tylko sen. Spokojnie. Już spokojnie.
Dopiero wtedy tak naprawdę się budzę, rozwieram posklejane od potu powieki by wpatrzeć się w mroczną twarz Sebastiana. Siedzi na rogu łoża, uśmiechnięty, w ciemności niemal widzę jego błyszczące kły. Gdy zauważa, że już się rozbudziłem okrywa mnie mokrą kołdrą a następnie wstaje, zapewne z zamiarem wyjścia.
-Sebastianie, zostań dopóki nie zasnę. -szepczę drżącym od emocji głosem.
Demon kiwa głową niemal niezauważalnie, po czym siada na brzegu wielkiego, dwuosobowego łoża, które z łatwością pomieściłoby nas obu. Wpatruje się we mnie intensywnie, głęboko, jego spojrzenie przeszywa mnie na wskroś.
-Połóż się obok mnie.
Kolejny rokaz i tym razem zostaje spełniony. Tak jest niemalże co wieczór, w każdą wypełnioną strachem noc.
-Sam nie zrobisz żadnego ruchu, prawda, Sebastianie? -pytam z nadal lekko przymkniętymi powiekami; gdybym miał je otwarte wszystko wokół wirowałoby zapewne kilka razy szybciej, intensywniej.
-Paniczu, powtarzałem to już wiele razy- wykonuję tylko i wyłącznie pańskie rozkazy.
Jakby na przekór mojego obecnego samopoczucia śmieję się gardłowo, doskonale wiem, że to co mówi nie jest w żadnym stopniu prawdą. W końcu zechce mojego młodego, drobnego ciała- choćby nie wiem jakie wyssane z placa kłamstwa prawił to długo raczej nie wytrzyma leżąc obok mnie. Nie żebym był aż tak pewny siebie.
Jest przecież demonem, a potwory tego pokroju bywają nocami niezwykle... niezwykle żarłoczne, kiedyś muszą zaspokoić swoje pożądanie.
Nie żeby mi to przeszkadzało.
Mężczyzna powoli, niemal z czcią zdejmuje swoje białe rękawiczki, zbliża się do mnie powoli, jak cień, a po chwili odkrywa moją prawie całkowicie przemoczoną kołdrę, odrzucając ją daleko za siebie jako przedmiot całkowicie zbędny, będący jedynie przeszkodą w odkryciu mojego nagiego, ponętnego ciała.
CZYTASZ
Natura demona
Fanfiction[Black Butler x Ciel Phantomhive] * Jaka może być prawdziwa nautra łakomego demona, który ma pod nosem tak piękną duszę hrabiego Phantomhive? * Opowiadanie na podstawach anime i mang 'Kuroshitsuji'. * Występują sceny erotyczne.