Na początku lipca, pod wieczór.
-Jestem zmęczony, chce mi się spać, nigdy w życiu nie czułem się gorzej. Nie patrz tak na mnie, tym razem nie przesadzam.
Razumihin wpatrywał się w zupełnie przemoczonego chłopaka. Rodion szedł zgarbiony, z ponurym wyrazem twarzy. Spodnie podciągnięte do kolan i marynarka przepasana na ramieniu. W ręku miętolił swój podziurawiony, a teraz na dodatek wilgotny kapelusz. Na nogach miał jedynie skarpety, które tak jak on cały, również były mokre. Kiedyś były białe, ale teraz chyba zmieniły barwę przez leśną ściółkę. Czy, aby to były dokładnie te same, w których popełnił morderstwo? Trochę to było mroczne, ale to prawdopodobnie ze względu na ich wzajemne towarzystwo.
Wracali z jeziora, położonego na przedmieściach. Razumihin odkrył je podczas jednych z jego długich, samotnych przechadzek. Zdecydował, że będzie to idealne miejsce na długo wyczekiwane spotkanie z blondynem. Początkowo chciał urządzić jedynie niewinny spacer na łonie natury, lecz stwierdził, iż jego przyjaciel zdecydowanie potrzebuje rozrywki.
Powód, dla którego Rodia był przemoknięty był prosty. Nie chciał wejść do wody, a tego Dimitri nie mógł mu odpuścić. Przyszli popływać, więc będą rzeczywiście pływać. Nie było z nim jednak tak łatwo. Po nieustannym błaganiu i namawianiu chłopaka do kąpieli, w końcu Razumihin zrozumiał, że przez samo gadanie do niego nie dotrze. Potrzebne były czyny. Podpłynął nieco do brzegu, gdzie blondyn moczył swoje stopy i wychudzone nogi. Pociągnął go za jedną taką kończynę i nie musiał długo czekać, a rozległo się wściekłe nawoływanie Raskolnikowa i głośny plusk. Ostatecznie, pozostał w wodzie przez parę minut aż dopadły go drgawki i lekkie konwulsje.
Szli przez las, który prowadził do małej polany. Było ciepło, ale nie gorąco. Wiatr powiewał od czasu do czasu, niosąc krótkie ukojenie czarnowłosemu. Rodion przy każdym lekkim podmuchu drżał. Zawsze było mu zimno, nawet w taką pogodę, jak ta.
-Przestań się gapić-powiedział, kiedy nie uzyskał żadnej reakcji na poprzednią uwagę.
-Nie gapię się.
-Robisz to przez całą drogę.
-Wydaje ci się.
Ale tak naprawdę nie wydawało mu się. Jak nie mógłby chociażby zerkać na to przemoczone ciało jego przyjaciela? Wyglądał tak przystojnie i bezbronnie. Oczywiście tylko z zewnątrz się taki wydawał, Razumihin zdawał sobie sprawę z nieobliczalności Rodiona, jednak był to jeden z powodów, dla którego go tak ubóstwiał.
Dawniej wydawało mu się, że ceni sobie spokój i radość życia. Kiedy jednak dowiedział się całej prawdy, jego światopogląd zmienił się diametralnie. Jak tylko Raskolnikow wyjechał nie spędził ani jednego dnia, ani to nawet krótkiej chwili, nie myśląc o nim. Zastanawiał się co robi, czy pobyt tam jest dla niego trudem, czy z jakiegoś powodu również za nim tęskni. Rozmyślał naprawdę długo i dogłębnie, aż w końcu zdał sobię sprawę ze swojego zadużenia. Najwyraźniej uczucie, którym przez pewien czas dażył Dunię było iluzją. Wymysłem jego niespełnionego serca, a może zwykłą pomyłką. W końcu jest ona niezmiernie podobna do swego brata, tudzież urokliwa i piękna. Bóg wysłuchał jego modlitw, gdy prosił o szybszy powrót swojego przyjaciela. W dzień przyjazdu rzucił mu się w ramiona, jednak panienki Pulcheria i Eudoksja zasłużyły na dłuższe spotkanie, więc nie mógł się oficjalnie przywitać. Na początku zupełnie go nie poznał, był zmizerniały, oczy jego były podkrążone, jakby nie spał przez parę lat (może rzeczywiście tak było).
W skrócie- wyglądał gorzej niż zazwyczaj, a ten, kto zna Rodiona wie, że to już coś znaczy. Nie wiedzieć kiedy, Razumihin zaczął odczuwać do swojego kolegi coraz to większą sympatię, która w końcu przerodziła się w niezdrowe pożądanie. Z każdym minionym dniem rozmyślał o nim więcej i w coraz to inny sposób.
-Proszę, nie zgub moich butów- zwrócił uwagę Raskolnikow, przerywając wewnętrzny monolog Dimitriego.
-Nie martw się. Na pewno nie chcesz ich ubrać?
-Są niewygodne, kiedy są mokre.
-Są niewygodne, ponieważ już lata temu osiągnęły swoją wiekowość i granicę tolerancji wygody obuwia.
-Nie stać mnie na nowe.
Słońce powoli zachodziło i chmury pojawiały się na niebie. Wieczorny, lekki wiatr, przeobraził się w niewielką wichurę. Rodia próbował szczelniej zapiąć wciąż wilgotne nakrycie, lecz to kategorycznie pogorszyło sprawę. Razumihin złapał go za rękę i pociągnął w pobliże niewielkiej "kryjówki", utworzonej z gęstych krzewów i niskich drzew. Obaj usiedli w wysokiej trawie i nie odzywali się do siebie długo.
Kolejna część historii jest nieco niejasna. Dimitri, kiedy ją opowiada sam nie wie, dlaczego i z jakich przyczyn nastąpiły te wydarzenia, ale wiadome jest jedno- to przez ten klimat.
Całował go długo. Czemu by nie, skoro obaj sobie tego kategorycznie życzyli. Raskolnikow nie miał w tym żadnego doświadczenia, więc po prostu się nie ruszał, myśląc, że tak będzie łatwiej. Poruszał jedynie rękoma, które kładł na zmianę na kolanach chłopaka, a następnie na jego rękach, aby go leciutko od siebie odciągnąć. Ten wyczuwając zamiary Rodiona, przyciągał go coraz bliżej, a powtarzało się to, aż obu nie zabrakło tchu i blondyn nie zaczął pokaszliwać. Razumihin spojrzał mu głęboko w oczy i pogładził policzek, następnie położył się obok niego, by odpocząć. Wiatr wiał mocniej, niż chwilę temu. Do tego doszedł nieoczekiwany deszcz, a studenci już wiedzieli, że tak szybko nie wrócą do domu.
-Powiedz mi, Rodionie-zaczął.
Raskolnikow odwrócił twarz w jego kierunku, zaintrygowany tym, co ma do powiedzenia.
-To są te same skarpety, które miałeś na sobie w dniu morderstwa?
CZYTASZ
Zakrwawione skarpety [Zbrodnia i Kara]
Short StoryNa początku lipca, pod wieczór, ktoś miał nadal te same skarpety co w dniu zbrodni. Dedykacja dla jedynej osoby, która to przeczyta