Mama powiedziała, że to mi dobrze zrobi, bo przynajmniej zajmą się tam moimi pomysłami. A tata dodał, że ciocia Ala też chodziła do tej szkoły i żyje. - Tradycja rodzinna, tradycja rodzinna - pokiwał głową dziadek, huśtając się na bujanym fotelu. I tak poszłam do Szkoły Czarownic imienia Hermegildy Pokręconej. W porównaniu z Akademią Magii imienia Merlina czy choćby Ośrodkiem Krztałcenia Wróżek i Czarodziejów, Szkoła Czarownic nie zajmowała najlepszego miejsca w rankingach. Słynęła za to za zdarzających się w niej niekontrolowanych wybuchów, nagłych zniknięć (jak dotąd na szczęście nieodwracalnych) i w ogóle... częstych czarodziejskich pokręceń.
Moja najlepsza przyjaciółka Maryja też poszła do tej szkoły, więc ucieszyłam się bardzo, uściskałam rodziców i dziadka, a 1 września wsiadłam na miotłę i poleciałam na lekcje. - Amelka Abecińska - wyczytała mnie czarownica dyrektor. Nosiła pomarańczowy żakiet, a nad jej rudym krokiem unosił się zapach fiołków. Był fioletowy i wyglądał jak stado ważek.
Zawsze wywoływano mnie jako pierwszą, więc już się przyzwyczaiłam, że na początku zupełnie sama stoję na środku i wszyscy się na mnie gapią. Jednak tym razem czarownica dyrektor gapiła się na mnie wyjątkowo... inaczej. Przestała wyczytywać dzieci z listy, a jej oczy robiły się coraz większe i większe. Cała rosła z tymi oczami. Zupełnie jakby była wielkim balonem...
W końcu ktoś zakaszlał. Wtedy wypuściła z siebie ze świtem powietrze, wróciła do normalnych rozmiarów i odwróciła się na pięcie, mrucząc pod nosem:
- Już tu miałam jedną Abecińską. Nigdy więcej...
Chyba nikt poza mną tego nie usłyszał.
- Bartodziej Babolin, Celijka Czupurska, Darzbór Dodomski - dalej wyczytywała czarownica dyrektor i wkrótce cała klasa stała obok mnie. Maryjka Mąciwoda też w niej była!
Natychmiast postanowiłyśmy to uczcić małymi, całkiem niewielkimi lodowymi fajerwerkami. Znałyśmy tę sztuczkę jeszcze z przedszkola. Trzeba było odpowiednio klasnąć w ręce i wypowiedzieć proste zaklęcie. To naprawdę łatwe. Tylko że przyłączyła się do nas cała klasa i zamiast małych dwuosobowych lodowych fajerwerków wyczarowaliśmy pokaż sztucznych lodowych ogni dla dwudziestu osób. A tego trudno nie zauważyć!
Wzzziii! Migoczące gwiazdy leciały w niebo i spadały w postaci lodowych rożków. Czarownica dyrektor gwałtownie przerwała wczytywanie kolejnej klasy i w mgnieniu oka jak burza nadciągnęła nad naszą grupę. Właśnie tak: nadciągnęła jak burza i unosił się kilka metrów nad ziemią.
To przecież nic dziwnego, że się wystraszyłam. I nie zdążyłam złapać lodowego tortu, który wyczarowałyśmy dla siebie z Maryją. I że w takim razie tort niestety wylądował na rudym dyrektorskim koku.
- Abecińska!!! - ryknęła czarownica dyrektor, aż fiołkowe ważki, i tak przestraszona nagłym pojawieniem się tortu, uciekły w popłochu. - Tylko żadnych własnych pomysłów! Nigdy więcej!
- Przepraszam, nie chciałam - powiedziałam zawstydzona. Naprawdę nie zależało mi na takiej aferze w pierwszym dniu szkoły. Dygnęłam grzecznie i poszłam z innymi do sali.
CZYTASZ
Szkoła Czarownic - Anna Sójka (coś dla Młodszych ;)
FantasyOd pierwszego dnia nauki w Szkole Czarownic im. Hermenegildy Pokręconej Amelkę Abecińską prześladuje pech związany z osobą czarownicy dyrektor. To bardzo tajemnicza postać, która kiedyś ujawni swoje prawdziwe oblicze... Zanim to jednak nastąpi, Amel...