*

95 3 0
                                    


Ostatnimi czasy sen był dla mnie wyjątkowo trudnym doświadczeniem. Praktycznie co noc nawiedzały mnie w nim dziwne, niepokojące wizje postaci, głosów, a nawet całych scen owianych aurą niespotykanej nakabryczności. Jednakże to, co zamierzam opisać w tej krótkiej, acz wiernej prawdzie notatce, przewyższało wszystko to razem wzięte.

Sen rozpoczął się obrazem miasta, w środku którego stałem, ale jakby mając spojrzenie na pełny jego krajobraz. Po krótkiej chwili rozpoznałem je jako miasto mojego zamieszkania, Lemianów. To, co wydawało się wyjątkowe to fakt braku jakiegokolwiek wyobrażenia nieba. Wszystko wisiało w czarnej przestrzeni, owiane dziwną, siwą mgłą. Każdy mały kroczek roznosił się echem tak potężnym, jakby podeszwy moich butów były wykute z żelaza. Zacząłem rozglądać się z lekka nerwowo, oglądając ulice, blokowiska i budynki przemysłowe. Wokół cały czas chodzili ludzie, nie wykazujący świadomości odnośnie dziwnej aury otaczającej miasto. Przez krótki czas spacerowałem między nimi, cały czas mając dziwne przeczucie nadchodzących, upiornych wydarzeń.

W pewnym momencie twarze chodzących wokół mnie postaci zaczęły przybierać dziwny, przerażony wyraz. Zaczęli, podobnie do mnie sprzed kilku minut, rozglądać się, jakby oczekując czegoś strasznego. Podążając za tłumem powróciłem do wcześniejszej obserwacji, aby w końcu wypatrzeć makabryczny widok, jakiego obawiałem się od początku.

Część okien w okolicznych budynkach rozbłysła światłem dobiegającym z wnętrza pomieszczeń. Wśród blasków przeważała czerwień i zieleń. W kilka sekund po tym ze wszystkich tych mieszkań usłyszałem krzyki, piski i warczenie, ochydne i pełne prymitywnego zewu krwi. Szyby pękały jedna za drugą, a z wnętrz wypełzły potworne abominacje. Część z nich wyglądała jak ludzie, z przyszytymi częściami ciał rozmaitych zwierząt, najczęściej nie w tym miejscu, gdzie powinny być. Część z kolei stanowiła bezkształtną masę stworzoną z kilkudziesięciu ciał ludzkich złączonych ze sobą w zupełnie przypadkowy sposób. Nieśli zwłoki mieszkańców, w większości rozczłonkowane i krwawiące obficie w sposób, w jaki nie miałyby prawa, gdyby wszystko nie było snem. Wtedy na tłum, w którym stałem spadł obłęd. Zaczęli się łapać za głowy, wyrywać włosy, zęby lub wydrapywać sobie oczy. Padali na ziemię leżąc i klęcząc w okrutnych spazmach. Gdy bestie wypełzły już, siejąc dalsze zniszczenia w mieście, kalecy już ludzie rzucili się na siebie nawzajem, dokonując aktów kanibalizmu. Wgryzali się w żyły i tętnice, odgryzali kończyny lub wydzierali całe sztuki mięsa. Krew spływała z ich ust, gdy mielili wydarte członki ludzkie, a w oczach ich było szaleństwo tak wielkie, jakiego nie da się uświadczyć w żadnej żyjącej istocie. Obrazy te napawały mnie panicznym wręcz lękiem, nie jednak ze względu na możliwe zagrożenie, gdyż dziwnym trafem ja sam ostałem się w stanie idealnym. Przerażały mnie krwawe sceny, które działy się wszędzie dookoła mnie. Trupów było coraz więcej, ulice i ziemia pokryła się dywanem krwawej miazgi, będącej do niedawna ludźmi. Pozostali przy życiu byli już w takim szale i furii, że nie widziałem w nich cech człowieczych. Rozbiegli się po mieście, dołączając do karykaturalnych stworów nie z tego świata.

Okna mieszkań ponownie rozbłysły. Po kilku minutach wyszły z nich humanoidalne postacie, które jednak roztaczały wokół siebie nieopisaną grozę. Większość z nich wyglądała zupełnie jak ludzie, dzierżący rozmaite atrybuty, ujeżdżający wielorakie zwierzęta i stwory oraz ubrani w przeróżne stroje, od skromnych szat, aż po pełne pancerze. Nie dołączyli do dzieła zniszczenia bezpośrednio, stojąc za szeregami pomiotów rozkazywali im głosami pełnymi zła i dostojeństwa.

Z zakątków miasta wyszli wtedy ocaleni ludzie, choć wcale nie zauważyłem, aby wynurzyli się z jakiegokolwiek budynku czy też uliczki. Ubrani byli w dziwne stroje i ozdoby, nosili przeróżne maski wyobrażające najbardziej upiorne wcielenia głów zwierząt. Wyszli na centralny punkt miasta, w środek wielkiego blokowiska. Widziałem ich dość niejasno, jakby byli cieniami, których kontury co sekundę przemieniały się lekko, tworząc złudzenia optyczne. Kilku z nich zaczęło wyrysowywać ogromny okrąg, co najmniej o kilkuset metrach średnicy. Reszta odśpiewywała mroczną pieśń, unosząc przy tym ręce nad głowę. Fonetyka języka była mi obca, jednak gdybym miał zgadywać, wytypowałbym, że pochodził z Bliskiego Wschodu.

Upiorne Wizje KońcaWhere stories live. Discover now