Rozdział 1

988 62 37
                                    

— Często zastanawiam się jak wygląda śmierć. Czy umieranie boli? - Położyłem głowę na zimnej poduszce.  Łóżko zaskrzypiało przez nagłe zwiększenie ciężaru. 

— To wszystko zależy od tego w jaki sposób umrzesz. Słyszałam, że najboleśniejsza śmierć jest kiedy płoniesz żywcem. - Odparła Star, która leżała obok mnie. 

Po moim ciele przeszły ciarki, gdy wyobraziłem siebie w lesie, a wokół mnie gorący i niebezpieczny ogień.

— Nie chciałbym umrzeć w taki sposób. 

Usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi. Wyprostowałem się nagle, przekrzywiając głowę. Moja mama przyniosła czyste ciuchy. Były to czerwone bluzy, które wyglądają tak samo. Czuję się w nich bezpiecznie, dlatego tylko takie kupuję. Po kilku latach ich noszenia, stały się moim znakiem rozpoznawczym.

Odwróciłem się w stronę Star, która musiała szybko schować się za szafę. Boi się ona poznać moich rodziców z pewnej przyczyny. Mogą jej nie zaakceptować, przez jej niezbyt codzienne zachowanie. W końcu jest ona księżniczką z innego wymiaru. Chociaż wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby się spotkali, więc może warto teraz do tego doprowadzić.

— Star, możesz wyjść z ukrycia. - Zaśmiałem się cicho, a moja mama usiadła obok mnie ze zmartwiony wzrokiem.

— Marco, ile razy mamy Ci z Ojcem mówić, że twoja wyimaginowana przyjaciółka nie istnieje? Powinieneś w końcu znaleźć prawdziwych kolegów.

Natychmiast żałowałem, że cokolwiek powiedziałem. Musi poznać prawdę o mojej najlepszej przyjaciółce, żeby w końcu przestała myśleć, że jej syn zbzikował. Zdenerwowany poszedłem w stronę szafy. Chciałem siłą wyciągnąć Star i pokazać mamie, że nie jestem żadnym wariatem. Ale jej już nie było. Musiała się przenieść szybko do swojego wymiaru, czyli "Mewni".
Matka spojrzała się na mnie z zażenowaniem.

— Pamiętaj, że jutro masz wizytę u Pani doktor Stewart. - Poinformowała mnie.

Doktor Stewart jest bardzo miłą panią, która za każdym razem daje mi moje przepyszne cukierki. Są to zwykłe kremówki, które raz są kruche, a raz niesamowicie się ciągną. 
Jednak problemem jest to, że ona nie traktuje mnie poważnie. Myśli o mnie jak o dziecku, które jest wyśmiewane w szkole.

— Okej. - Powiedziałem przytakując. Wiedziałem, że nie warto o to walczyć. 
Moja mama przegryzła wargę. 

— W porządku Marco. Pamiętaj, żeby coś zjeść, dobrze? Przygotowałam Twoje ulubione nachosy. W razie czego leżą w kuchni na blacie. 

— Dobrze mamo. - Odpowiedziałem z grymasem, gdy wychodziła.

Zamknęła za sobą głośno drzwi, a ja odwróciłem się, by zobaczyć Star wychodzącą z portalu. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. 

— Nie mogłam pozwolić na to, by mnie zobaczyła. - Wolnym krokiem podeszła do mnie. 

— Rozumiem. - Kiwnąłem głową. — Jutro idę do Stewart.
 
— Nie lubię jej. - Powiedziała z nutą odrazy w głosie. — Ona jest taka dziwna. Powinieneś przestać do niej chodzić. 

— Moi rodzice nie daliby mi spokoju. Martwią się o mnie. 

— Wiem. - Niebieskooka ciężko westchnęła. — Tylko pamiętaj, że jestem przy Tobie i cię nie opuszczę. Będę Ci pomagać tak bardzo, jak tylko będę mogła. - Złapała mnie nieśmiało za rękę, a ja poczułem jak moje policzki się rumienią.  

— Dziękuję Star. Naprawdę to doceniam. - Przytuliłem ją. 

Oboje milczeliśmy wtuleni. Za długo. Czuję jak cała sytuacja mnie przerasta. W szkole wszyscy mnie obrażają za bycie dobrym uczniem. Wolę się uczyć na sprawdzian z matematyki, niż pić alkohol w krzakach, jak większość moich rówieśników. Tylko przy Star czuję się sobą. Nie muszę przed nią udawać kogoś kim nie jestem. Tylko boli mnie to, że nikt nie wierzy w to, że ona istnieje. Wiedziałem, że muszę coś powiedzieć, bo jeśli tego nie zrobię, zacznę płakać, a nic dobrego by z tego nie wynikło.

— Masz może ochotę na nachosy? - Zapytałem z szerokim uśmiechem, odsuwając się od niej. 

— Jak zawsze, Diaz. 

Forest (Svtfoe)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz