Drzwi ponurego, ledwo oświetlonego baru rozwarły się szeroko, pod wpływem zbyt potężnego pchnięcia.
Uderzyły z lekkim tupotem o ścianę, nikt jednak nie zdawał się tego słyszeć, klienci byli zajęci opróżnianiem swoich kieliszków, rozmawiając przy tym o półnagich kobietach i motorach postawionych przed lokalem. Nie trzeba raczej dodawać iż osoby siedzące w owej melinie wyglądali na...delikatnie mówiąc- średniej jakości klientelę.
Jedyna osoba która była na tyle znudzona swoim zajęciem, aby podnieść wzrok i zobaczyć kto był winowajcą tego ambarasu, był barman.
Barman, jak barman- Ubrany w kiepskiej jakości granatową koszulę i ciasne jeansy szarej barwy, jedyne co mogło różnić go z tłumu, poza faktem że zasiadał przed barem to podejrzanie długa grzywka, blado-jasna cera i czarny tatuaż przedstawiający odwrócony pentagram, umiejscowiony na zewnętrznej części prawej dłoni.
W drzwiach stała postać, znana mu jedynie z powieści swoi pobratymców. Żółtawe światło słabej żarówki umiejscowionej nad framugą drzwi oświetlała Wysokiego, barczastego mężczyznę, odzianego w długi, ciężki, płaszcz koloru czarnego. Twarz jego zakryta była stalową maską, przypominającą takie, jakie zakłada się psychopatom w zakładach psychiatrycznych. Barman wiedział jednak kim jest ów jegomość, czuł to w swoich kościach.
Sekundnik na zegarze pochylił się po raz kolejny, a długowłosy barman rzucił się do ucieczki, przeskakując przy tym przez bar, zbijając jednocześnie kilka naczyń z blatu. Był szybki, diabelnie szybki ale człowiek w płaszczu nie czekał ani sekundy, ruszył w pogoń za uciekinierem, zostawiając za sobą jedynie ciekawskie spojrzenia motocyklistów.
Barman uciekał przez całą długość budynku. Na końcu swojej trasy spotkał drzwi które zręcznie otworzył i wskoczył do środka niczym pantera. Postanowił zaryglować je za sobą, a następnie wbiec po schodach na piętro i uciec w jakiś sposób z budynku, nie przwidział jednak że oponent który go gonił pokona drzwi bez żadnych trudności. Wparował w nie z ogromnym impetem, zostawiając za sobą jedynie drzazgi i wiór. Wysoki mężczynza wszedł po schodach, tak jakby wiedział że barman nie ma dokąd uciec. Wchodząc na piętro, mężczyzna ubrany w czerń zatrzymał się na moment i rozejrzał dookoła, powolnie obracając głową w każdą stronę.
Zmrużył oczy, kiedy poczuł na skórze zimną, wieczorną bryzę, która wylatywała przez otwarte okno. Po chwili jednak, odwrócił nagle głowę, tak jakby usłyszał wystrzał z broni.
Już wiedział gdzie kryje się jego ofiara, wyczuwał podobnych barmanowi, na setki kilometrów...kilka metrów to dla niego żadne wyzwanie. Barman widział tylko, jak do jego kryjówki powolnie zbliża się para, ciężkich, wojskowych butów z głośnym, stresującym tętentem. Mężczyzna podszedł do łóżka i wsadził rękę pod płaszcz, odpiął klamrę i wyciągnął coś na kształt krzyża którego największe ramie było takiej wielkości, aby złapanie oburącz nie sprawiało żadnego problemu. Dwa mniejsze ramiona w pozycji pionowej były troszkę krótszę od poziomego. Trzymał całe to ustrojstwo jak miecz, z jelcem przy kciuku. Rzecz była koloru złotego, a na sobie miała wiele grawerów przedstawiających krzyże i modlitwy po łacinie. Skierował krzyż tak, aby najkrótsze ramię było skierowane dołem.
-Ignis Dei lux- Wypowiadając te słowa, z krzyża wydostała się paląca struga światła, która natychmiastowo przebiła łóżko. Krzyż okazał się święconym, świetlistym mieczem. Który włącza się za pośrednictwem odpowiedniej komendy.
Z łóżka wydostał się okropny, demoniczny wręcz okrzyk który zdawał się nie mieć końca.
Człowiek w płaszczu poruszył mieczem w swoją stronę, przecinając łóżko niczym rozgrzany nóż przez masło. Mężczyzna następnie złapał rękę, która nerwowo starała się wydostać spod łóżka i pociągnął do siebie, obnażając barmana- a raczej to co wcześniej było barmanem.
Jego skóra zmieniła barwę, z bladej na jaskrawo-czerwoną. Jego bujne włosy zniknęły, zastąpiły je dziesiątki małych, cienkich kolców, a ciuchy zostały rozerwane przez przebijające skórę kości.
Mężczyzna podniósł demona jedną ręką, jakby było to dla niego nic.
-Zostaw mnie!- Wykrzyczał demon swoim nienaturalnym głosem, szarpiąc się niemiłosiernie kiedy jego lewa, dolna kończyna latała na prawo i lewo, utrzymując się jedynie na płacie skóry. -Nic nie zrobiłem!- Próbował przemówić mężczyźnie odzianemu w płaszcz do rozumu, ale ten bez wyrazu wpatrywał się w demona, będąc zamkniętym na jakiekolwiek próby komunikacji. Demon starał się podrapać mężczyznę, ale jego pazury nie zostawiały na płaszczu nawet wgnieceń, nie ważne jak mocno próbował wbić swoje szpony.
Miecz zatrzeszczał, kiedy przecinał się przez mięśnie, ścięgna i kości potwora. Demon nawet nie zorientował się kiedy jego ręką upadła na ziemi. Tym razem nawet nie zdążył krzyknąć, gdyż mężczyzna złapał go za gardło z niewyobrażalną siłą, czuł się jakby miał szyję w imadle.
Kiedy demon dławił się własną śliną, mężczyzna podszedł do okna i poluźnił swój chwyt, aby demon mógł wziąć oddech.
-Powiedz mi, antychryście. Jakim prawem przebywasz w królestwie człowieka? - Powiedział mężczyzna, a jego głoś przepełniony był agresją. Oczekiwał wyjaśnień, było to słychać w jego głosie, było to widać w jego oczach...oczach przepełnionych rządzą zemsty.
-Ja...ja...ja- Zaczął demon, jąkając się z początku.-Uciekłem z otchłani! Pięcio-rogi zaczął szykować armię! Nie chce umierać! To nie jest moja wojna!- Na twarzy mężczyzny zagościł wyraz zdziwienia, chociaż tę emocje bardziej by wyrażało słowo "zakłopotanie".
-Armię? Jaką znowu armię? Gadaj pomiocie- Spytał mężczyzna głosem, jakby mówił sam do siebie.
-Ja... Ja nic nie wiem, pomógłbym Ci. Gdybym tylko wiedział jak.- Powiedział demon, uśmiechając się na końcu zdania, swoim wykrzywionym i nienaturalnym uśmiechem. Niewątpliwie chciał zdobyć przychylność mężczyzny i przeżyć. -Więc możesz mnie puścić wolno, tak?
Mężczyzna wtopił w demona swój mrożący krew w żyłach wzrok i skrzywił swoje poranione usta w grymasie obrzydzenia.
-Tak...mógłbym.- odrzekł, spuszczając wzrok ze swojego celu.
Demon źle zinterpretował słowa oponenta i uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując swoje ogromne, ostre niczym szpikulce kły.
-Tenebris- Wyszeptał mężczyzna w płaszczu.
Tuż po wypowiedzeniu słów, złoty blask ostrza zagasnął i ustąpił miejsca wszechobecnej w pokoju ciemności.
Puścił demona otwierając dłoń, a ten ustał na swojej jedynej kończynie, lekko podskakując. Na twarzy pomiotu ciągle gościł ten pokraczny uśmiech. Mężczyzna schował swoją broń za płaszcz i zapiął ją klamrą, odwracając się powoli, jakby w zwolnionym tempie.
-Wiesz co? Nie jesteś taki zły! Po tym co opowiadali w czelu...- Nagłe kopnięcie prosto w brzuch, zaskoczyło demona na tyle, że nawet nie wydał z siebie żadnego odgłosu.
Nawet gdyby zdążył krzyknąć, odgłos burzącej się ściany, bez wątpienia zagłuszyłby jakikolwiek odgłos wydany przez podobną mu istotę.
Demon uderzył z pełnym impetem w ciemną uliczkę za oknem, zostawił po sobie szeroki ślad w bruku, musiał jeszcze przez chwilę sunąć swoją skórą po ziemi.
Pomiot ledwo zdążył mrugnąć, a nad nim już stał wysoki mężczyzna dzierżący w dłoni jednoręczny obrzyn o dwóch lufach, zdobiony różnymi wstęgami w kolorach bieli i szkarłatu.
-Nie zrobię tego jednak. Wypowiedział dosyć głośno, w taki sposób, aby demon dokładnie go usłyszał. Mężczyzna w płaszczu pociągnął za spust, a odgłos wystrzału był potężny i niebywale głośny. Cielsko antychrysta...a raczej to co z niego zostało, bezzwłocznie się wypaliło, pozostawiając po sobie jedynie czarny popiół.
Tłum gapiów zebrał się natychmiastowo po usłyszeniu niebywale głośnego huku. Nie zastali jednak nic ciekawego, oprócz ciemnego popiołu na środku alejki. Mężczyzny już tam nie było, musiał ulotnić się szybciej, jak się pojawił.
CZYTASZ
Bastion Świtu
FantasyLondyn roku 1989- magia istnieje, jest ona jednak oparta na wierze i języku. Ludzkość od setek lat uczy się tajemnej sztuki Sakramentu stworzonej przez Bastion Świtu- legendarną sektę wojowników-kapłanów o których wiedzą nieliczni. Rycerze Bastion...