5. Opowieść

167 20 27
                                    

Halt wstał, poszedł do kuchni, zrobił sobie litrowy kubek kawy i usiadł przy stoliku z masłem, chlebem oraz plasterkami szynki. Po przygotowaniu kanapek wziął kawę i udał się do pokoju czytając raporty. Wziął pierwszy kęs kanapki i usłyszał trzepot skrzydełek wróżek oraz wycie innych stworzeń dobiegające do niego co jakiś czas.

Po skończeniu śniadania poszedł zajrzeć do Pauline swojej wielkiej kozy, która dawała mu mleko, dzięki któremu mógł widzieć co dzieje się wokół niego tak naprawdę i dzięki czemu mógł pracować tak jak należy.

Trochę się zamartwił, gdyż w jednym z raportów napisane było o krowie, która przerosła największa stodołę. Raporty te były wysyłane od czasu akcji ze Sfinksem. Halt nie miał jak się w to zaangażować, gdyż mieszkał w lennie Redmont w Araluenie,  a to trochę daleko.

Po porannej inspekcji Halt napisał pierwszą część raportu, drugą napisze przed snem i wyśle faksem.

Wyszedł z domu na ganek, aby wypić już południową kawkę, gdy nagle usłyszał znajomy warkot silnika. Spojrzał na drogę i ujrzał ich. Jego adoptowany syn Gilan przywiózł swoje dzieci, Willa i Horace'a. Halt przeszedł małe załamanie nerwowe, ponieważ zawsze musiał zmieniać swój rutynowy plan dnia, choć z drugiej strony dzieciaki przez swoją ciekawość mogą mu się przydać, nie był już młody i fajnie by było mieć zastępstwo.

Samochód, który na rejestracji miał napisane Blaze zaparkował na podwórku. Z tyłu wyszła dwójka piętnastolatków wraz z ich torbami, widać że Gilan jak zawsze pytał się grzecznie o zgodę tuż po zrobieniu jakiejś rzeczy wymagającej zgody Halta.

Zanim Halt przyprowadził się do Araluenu mieszkał w Hibernii, skąd  dopiero po kilku latach uciekł od rodziny w szczególności od Ferrisa jego bliźniaka. Potem mieszkał kilka lat w stolicy lenna, ale wyprowadził się po dostaniu propozycji pracy w rezerwacie, wtedy Gilan już się wyprowadził, dlatego nie wiedział o sekrecie Halta.

-Witaj Halt. Mogę zostawić chłopaków na tydzień prawda? - ponieważ Gilan był adoptowany Halt pozwolił mówić mu do siebie po imieniu.

-Skoro już są to chyba mam mało do gadania.

-Dzięki, ale nie skacz tak wysoko z radości bo ci z tego rancza kozy pouciekają.

- Jak zawsze dowcip na wysokim poziomie.

I tak jeszcze przez chwile podyskutowali, w tym czasie Will i Horace wyciągnęli swoje rowery z napisami "Wyrwij"  i "Kicker", po czym Gilan odjechał. Halt pomyślał, że są to dość idiotyczne nazwy dla pojazdów, w przeciwieństwie do jego pikapa, który dumnie dzierżył tabliczkę rejestracyjną z napisem "Abelard". 

-Dobra chłopcy, znacie zasady: do łóżek idziecie o 20,  a wychodzicie z nich nie wcześniej niż o 7, do stodoły zakaz wstępu, tak samo z lasem, za domem macie trampolinę i basen, a jakby wciąż wam się nudziło to mop, wiadro, woda i podłoga jeszcze nie nauczyły się biegać, więc są w tym samym miejscu przez cały czas. Oraz najważniejsze: jemy tylko masło z żółtą etykietą, te bez etykiety są dla was nietykalne.

Entuzjastycznym okrzykom radości nie było końca.

Dni mijały chłopcom powoli, Gilan powiadomił Halta, że nie wróci przez najbliższe dwa tygodnie  co wywołało kolejne fale załamań nerwowych zarówno u chłopców jak i u ich przybranego dziadka.

Pewnego nudnego dnia Will i Horace postanowili postrzelać z łuku Halta, oczywiście jak zawsze Will przodował, sytuacja odmieniła się trochę przy zabawie drewnianymi mieczami, gdzie to Horace wymalował kilka ładnych siniaków na płótnie jakim była skóra Willa.

Gdy cykl konkurencji między chłopcami ruszył na nowo postanowili wybrać inne drzewo niż zawsze, trochę bliżej lasu. Horace strzelał jako pierwszy. Po wielu budujących napięcie stęknięciach w końcu puścił cięciwę, a strzała majestatycznie uderzyła w krzak trzy metry od drzewa. Nadeszła kolej na Willa. Chłopak naciągnął cięciwę i prawie bez namysłu puścił. Strzała wbiła się prawie w sam środek tarczy, a zresztą wbiłaby się, gdyby nie to że odbiła się od drzewa, a ze środka drzewa rozległ się hałas zupełnie jakby było ono z metalu, zaś środek drzewa byłby pusty. 

- Co to mogło być, Watsonie? - zapytał Will Horace'a.

-Pojęcia nie mam, Sherlocku, zbadajmy to- odpowiedział Horace.

-Zaufam twojemu niezawodnemu zmysłowi.

Chłopcy podeszli do drzewa, a po bliższych oględzinach odkryli, że jest ono rzeczywiście puste, z boku zaś znajdowała się jakby mała dźwignia.

-Uwaga- ostrzegł Will po czym pociągnął za dźwigienkę.

Z sykiem otworzyła się wbudowana w drzewo...

-Lodówka?! - wykrzyknął większy z chłopców. Dokonał tego odkrycia, dzięki licznym dowodom w postaci zimnego powietrza wylatującego ze środka oraz dzięki zawartości drzewiastego schowka, a mianowicie dwóch chłodnych szklanek mleka oraz szklanemu pojemniczkowi z masłem.

Na jednej ze ścianek lodówki znajdowała się karteczka z napisem: 

"Nie jedzcie masła, ani nie pijcie mleka

                                                                        -Halt"

Will i Horace spojrzeli na karteczkę, na siebie, na szklanki z mlekiem oraz pojemniczek z masłem, jeszcze raz na siebie, a następnie wypili mleko oraz spożyli masło. A przed ich oczami wszyskie latające owady zamieniły się we wróżki, z lasu zaś dało się słyszeć wycie.


Wtedy nic już nie miało być takie samo. 


Will i Horace obudzili się niemal w tym samym czasie, po czym zgodnie napili się kawy. Bez mleka.


Ostatni raz z moją klasą...                                                                                 Tak, ja jeszcze żyje, a kapitan Timothy Granger to spoko ziom, pan Spock też, ja też, prawda?

Zwiadowcy w czymkolwiekuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz