Pierwsza łza spłynęła po policzku Kyungsoo. Ze wściekłością uniósł dłonie i przesunął nimi po całej twarzy, jak gdyby miało to pomóc w pozbyciu się z niej jakichkolwiek oznak smutku.
- Spokojnie.
Pozwolił rękom opaść wzdłuż jego tułowia. Zagryzł wargi, przymknął oczy i zrobił głęboki wdech. Na ramieniu poczuł ostrożny dotyk.
- Spokojnie - powtórzył głos.
- Gówno, nie spokojnie - warknął w odpowiedzi.
Usłyszał śmiech. Dłoń muskająca jego ramię w pewnym momencie je opuściła, lecz mrowienie w tym miejscu pozostało. Kolejny raz posmakował powietrza. Cudownego, wyzwalającego. I wsparł głowę o chropowatą ścianę za nim.
Siedzieli za budynkiem szkoły - tak jak ci zbuntowani nastolatkowie w opowieściach o zbuntowanych nastolatkach, którymi możliwe, że byli. Minęła godzina, może dwie, sami już nie wiedzieli, czy lekcje dalej trwają, czy nie. Niemal parsknął śmiechem. On, zbuntowany. Pewnie. Pokorny pupilek wszystkich nauczycieli i własnych rodziców, taki, który nie zadecyduje o swoim, nie uniesie się. Wiecznie pozbawiony głosu. Zmęczony w swoim ciele.
Więzień losu, który zgotował sobie sam.
Między palcami ścisnął mały papierowy rulonik. Po chwili włożył główkę skręta do ust i porządnie zaciągnął się dymem. Jak ekspert.
- Ja nieraz oblałem test z fizyki, a jakoś żyję - brnął Jongin. Kiedy Kyungsoo wymierzył w niego spojrzeniem spod uniesionej brwi, wyszczerzył się łobuzersko. - Przestań, słodki. Śmiesznie wyglądasz, gdy się tak marszczysz.
- Jongin - zaintonował ostrzegawczym tonem. Zignorował to, że Jongin po raz szósty tego popołudnia nazwał go "słodkim", że uśmiechał się do niego w ten piękny i bezczelny sposób, że miał czelność patrzeć, jak jego policzki nasyca rumiana barwa nieuleczalnego skrępowania. - Nie zapominajmy, kim jesteś ty, a kim jestem ja.
- Kim jesteś ty, a kim jestem ja - przedrzeźniał Jongin. - Ciągle to powtarzasz, daj na luz.
- Widzisz? Tym się właśnie różnimy! - palnął zaciekle Kyungsoo. - Mnie zależy.
- Mnie też zależy, i co? Gdzieś mam swoje wyniki w nauce, tak, w przeciwieństwie do ciebie nie przejmuję się nimi, nie myślę o nich i jestem totalnym idiotą - tu do jego głosu zakradł się sarkazm - ale to nie oznacza, że w ogóle na niczym mi nie zależy.
Kyungsoo speszył się nieco.
- Nie nazwałem cię idiotą...
- Wiem.
Jongin wyciągnął ku niemu rękę i bez słowa wziął skręta, którego trzymał w znieruchomiałych palcach. Przyglądał się, jak Jongin powoli zaciąga się dymem, po czym go wydmuchuje. Prosto w jego twarz. Zamrugał kilka razy i odchrząknął. Ale nie przez dym wirujący wokół niego, a przez ciemne spojrzenie Jongina, wbite z ciekawością w jego własne oczy.
- Serio, nie zawracaj tym sobie głowy, Soo - odparł miękko. - To czas pomyśleć o sobie - nie o twoich rodzicach ani ich wymaganiach, nie o nauczycielach, nie o tym, co powiedzą inni. O sobie. Nie myśl nawet o mnie. Just do your thing.
Kyungsoo spuścił głowę i wpatrzył się w zielone źdźbła trawy.
- Nie przestanę o tobie myśleć.
Nie miał zamiaru tego powiedzieć na głos, a jednak jego usta zdawały się żyć własnym życiem. Chciał ponownie je otworzyć i dodać, że nie, to nieprawda, głupi żart, ale tego dnia naprawdę nie miały ochoty się jego słuchać. Nie lubiły kłamać. Nie byłyby w stanie przekreślić jego uczuć i zapewnić, że widok Kim Jongina, siedzącego od niego centymetry dalej i jarającego tego niemiłosiernego blanta z atrakcyjną zadumą na twarzy, nie budzi w nim potwornego chaosu.
Przerażało go, że czuł w sobie to dziwne pragnienie jego bliskości; bliskości Jongina.
- Och.
Kyungsoo nareszcie odważył się zadrzeć delikatnie głowę. Och. Tylko tyle był w stanie wykrztusić Kim Jongin? A może to farba przedostała mu się do mózgu i właśnie doznaje jakiegoś ataku?
Bo, owszem, trzy tygodnie temu, w jeden z ostatnich dni wakacji, Jongin przefarbował się.
Na różowo.
Na szkolnym korytarzu nieraz przewijali się uczniowie to krytykujący jego wybór, to spoglądający na niego ze zdumieniem, to... chichoczący pod nosem na jego widok. I pewnie łatwo się połapać, że ostatnie zjawisko dotyczyło głównie dziewczyn z młodszych klas, szczególnie z tych, które teraz odbywały swój pierwszy rok nauki w ich liceum. Nic dziwnego, Jongin był przystojny, wysoki i wpasowywał się w niemal wszystkie kryteria szkolnego playboya.
Jedyne niespełnione kryterium stanowił fakt, że owym playboyem nic a nic nie był.
Miał swój urok, miał image i buntowniczą naturę, lecz posiadał także miękkie serce. Kyungsoo często nie wierzył w plotki, jakie udawało mu się wyłapać spośród uczniów. Niektóre naprawdę bolały - był przekonany, że nie tylko jego, ale niby niewzruszonego Jongina również.
Zażenowanie zdawało się w nim wzbierać, kiedy cisza między nimi ciągnęła się i ciągnęła. O dziwo, nie żałował swoich słów. Podświadomie był dumny, że zebrał się na to, aby dać do zrozumienia Jonginowi, że jest dla niego ważny. Czuł, że nie słyszy tego często.
W końcu Jongin potrząsnął głową, machając różowymi kłakami we wszystkie strony.
- Boże, Kyungsoo - jęknął. Szybko podsunął do warg skręta i gwałtownie się zaciągnął. Zrobił to jeszcze kilka razy, zanim cisnął niedopałkiem w bok.
- Uważaj! - syknął Kyungsoo i rzucił się naprzód, aby podnieść resztkę szlugi z trawy. Zdążył się jednak jedynie unieść lekko na kolanach, gdyż już sekundę później Jongin chwycił go za łokieć i pociągnął z powrotem na ziemię. - Nie możemy tego tutaj zostawić, bo...
Jongin uśmiechnął się nonszalancko, wyczuwając kolejną reprymendę ze strony chłopaka. Uciął go wpół słowa.
Własnymi ustami.
Kiedy się odsunął, aby wrócić na swoje poprzednie miejsce, przed sobą, jak oczekiwał, zastał parę rozwartych oczu i kłębiące się w nich oszołomienie. Oraz zaintrygowanie.
Kyungsoo nie wiedział, co powiedzieć i czy w ogóle powinien się odzywać. Pocałunek nie był czymś wielkim, był to tylko krótki całus w usta, ale pod jego wpływem zastygł i nie potrafił się poruszyć. Głos także utknął mu gdzieś głęboko w gardle. Mimo że subtelnie spierzchnięte, choć tak ciepłe wargi już nie stykały się z jego własnymi, nadal czuł ich miękkość, a ładna woń wody kolońskiej dalej dogadzała jego wrażliwym zmysłom.
Jongin zachichotał, obserwując jego nieustępujący szok. Sam nerwowo pocierał kark, a w duchu modlił się do tych z góry o okazanie litości.
- Wybacz to - powiedział. - Chyba od dawna chciałem to zrobić.
Gdy Kyungsoo nie odpowiedział, kontynuował:
- Nie gniewaj się, ale... Uch, to się właśnie dzieje, kiedy zaczynasz płakać! - Złapał się za głowę i pogroził Kyungsoo palcem. - Zapłacz jeszcze raz, a wylądujemy w jednym łóżku, zobaczysz!
- To ma być zachęta?
Tym razem to Jongina zamurowało, a Kyungsoo nie mógł powściągnąć śmiechu na ten komiczny widok. Jongin posłał mu pełne pobłażania spojrzenie. Jego zawstydzenie zdradzały mocno zarumienione policzki.
- Jesteś niemożliwy - stwierdził cichym tonem. - A niby taki aniołek.
- Dobra, dobra, masz jeszcze szlugi?
CZYTASZ
so high; dks x kji
Fanfictionminiatura wygrzebana z czeluści dysku skupiająca się na kyungsoo, który za dużo się martwi, i jonginie, który próbuje go pocieszyć