"I want to do something new."

317 35 21
                                    

Dziewczyna stojąca na przystanku delikatnie wystukiwała rytm piosenki, która leciała w jej uszach. Miała dosyć tej zimowej pogody, jaka nastąpiła ostatnio w Stanach Zjednoczonych, a padający deszcz stukający o dach nad jej głową nie pomagał w jej odczuciach, zwłaszcza, że jej randka okazała się kompletną porażką.

Zaczęła tracić wiarę w męską populację, co ostatnio podzielała z innymi dziewczynami z jej studiów.

Nie były to najlżejsze studia, jakie mogłaby wybrać, właściwie to zastanawiała się, jakim cudem została tu przyjęta, ale wiąże z nimi swoją przyszłość.

Napewno ma na to nadzieję.

Studia aktorskie są na tyle trudne, że gdyby ktoś zapytałby ją o jej zdanie, odradzałaby ten pomysł, jak najbardziej by mogła.

Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła miejski środek transportu, który sygnalizował, że ma zamiar podjechać pod przystanek, na którym stała spokojnie pół godziny.
___
Gdy drzwi pojazdu otworzyły się, poczuła nagłe szarpnięcie. Odwróciła się zdezorientowana, chwilę później uśmiechając się lekko na widok stojącej za nią współlokatorki. Słysząc dźwięk sygnalizujący zamknięcie drzwi, w ostatniej chwili wślizgnęły się do środka. Niższa już miała rozpocząć rozmowę, jednak natychmiast zamilkła, widząc, że jej rozmówczyni jest w trakcie jakiejś zażartej debaty telefonicznej.

— Tak, panie Smith, ja też gratuluję narodzin dziecka, ale to do chuja nie jest powód, żebym robiła jakiś rabat na zdjęcia. — przerwała na moment, wsłuchując się w głos klienta. — Nie, nie, to jest mój czas wolny między zajęciami i nie będę go sobie układać w taki sposób jaki pan chce. Dobrze, dziękuje. Dowidzenia. — zakończyła oschle, rzucając telefonem w głąb torebki. — Banda idiotów.

— Myślałam, że zajęcia masz na dwunastą.

— Bo mam. Ale chwilę po twoim wyjściu dzwonili z warsztatu. Muszę odebrać samochód. Nie masz pojęcia ile czekałam na ten piękny wiśniowo czerwony kolor.

Blondynka uśmiechnęła się pobłażliwie, widząc zachwyt i rozmarzenie malujące się na twarzy dziewczyny. Studia fotograficzne zajmowały jej większość czasu, a pozostałą resztę przeznaczała na dorywczą pracę fotografa-amatora. I, choć każdemu mówiła jak bardzo to uwielbia i jak świetnie jej się z tym żyje, momentami nienawidziła tego całym sercem, a jedyne czego chciała, to ciszy i spokoju. Przynajmniej, przez najbliższy czas nieokreślony. Mając jednak pewność, że najbliższe kilkadziesiąt lat i tak spędzi w zawodzie, każde zarobione pieniądze wydawała na wszystko, co w głównej mierze nie było jej potrzebne, jak chociażby czerwony lakier na samochód.
___
Zajęcia teatralne to chyba najgorsze, na jakich można być, przynajmniej tak uważała Shelley. Lubiła aktorstwo oraz teatr, ale nie lubiła nauczycieli, którzy próbowali jej przekazać wiedzę w najgorszy z możliwych sposobów.

Nie przypuszczałaby, że jak opuści liceum jako dorosła osoba, dalej będzie musiała męczyć się z tym samym zawodzeniem, jakie otrzymuje od starszych osób. Zawsze miała do nich szacunek, jak uczyła ją matka, jednak czasami w czarnej strefie jej myśli potrafiła pozabijać całą ludność w bardzo brutalne sposoby.

Potrząsnęła głową znowu odganiając złe myśli i starała się skupić na słowach nauczycielki, która dobierała uczniów w pary.

— Shelley, ty będziesz z Brandonem odgrywać Romeo i Julię. — powiedziała, wskazując na uczniów palcem. Najbardziej banalna sztuka, jaką można zrobić, pomyślała blondynka i ruszyła w stronę swojego partnera, z którym jakiś czas temu kręciła, ale to mało istotny szczegół. Szatyn uśmiechnął się do niej przyjaźnie i podążał za nią z każdym jej krokiem.

— Julio, oh Julio. — powiedział teatralnym głosem, a gdy dziewczyna stała naprzeciwko, położył dłoń na jej ramieniu, przez co spotkał się z jej niezadowoloną miną. — Zapomniałem, że nie lubisz, jak ktoś cię dotyka.

— A szkoda, bo to ważna informacja, zwłaszcza dla ciebie. — odburknęła i spojrzała na starszą kobietę, która starała się sprostać marudnym uczniom. — Pominiemy część z pocałunkiem, mam jej dosyć.

— Ja się cieszę. — wzruszył ramionami i zaczął patrzeć w bliżej nieokreślony punkt. — Najprostsza sztuka, chyba każdy zna ją na pamięć.

— Dlatego to mnie nudzi. Chcę zrobić coś nowego. — prychnęła i zakończyła temat. Jones naprawdę się cieszyła, że jej rozmówca zna ją na tyle, że wie, kiedy odpuścić. Czasami naprawdę się zastanawiała, dlaczego z nim się nie związała, nie jest najgorszym chłopakiem, z jakim mogłaby się spotykać.

Dziewczyna czuła lekkie pulsowanie nóg, zdecydowanie dziś stała zbyt długo. Możliwe jest, że spowodował to nietakt jej randki, jaką było zaproszenie ją na kebaba, gdzie nie byłoby w pobliżu chociaż ławki. Dawno nie czuła się tak zażenowana, jak w tamtym momencie.
I choć usilnie starała się dostrzec choć najmniejsze pozytywy obecnej sytuacji.
___
Zaledwie kilka kilometrów dalej, Genevive zaczynała zaklinać czwarte pokolenie w tył, plując sobie w brodę, że pojechała ,,skrótem". Ilość przekleństw, które w zastraszająco szybkim tempie wylatywały z jej ust, powodowały, że sama nie miała pojęcia co mówi, co rusz przekręcając i mieszając słowa. Zajęcia zaczynają się już za cztery minuty, a ona, nie dość, że stała w korku i ubrudziła błotem felgi, to teraz kręciła się po parkingu, szukając jakiegokolwiek wolnego miejsca. Nie było w tym nic dziwnego, że, skoro rano były z tym problemy, teraz tym bardziej niczego nie znajdzie. Po dobrych kilku minutach udało jej się zauważyć niewielkie miejsce, o ile miejscem można to było nazwać. Manewrując w przeróżne strony w końcu zaparkowała, większą częścią samochodu pozostając jednak na drodze. Wściekła, uderzyła dłonią w radio, wyłączając dotychczas lubianą przez nią piosenkę. Zanim wyszła, próbując się choć trochę odstresować, oparła czoło o kierownice, oddychając głęboko. Po chwili stała na środku ulicy, próbując oszacować jak źle zaparkowała, jednak nie było już na to czasu.

— Nawet jeśli, nikt nie będzie przejeżdżać. Zdążę przeparkować po zajęciach. — uspokajała się co chwilę, szybkim krokiem idąc w stronę sali 23 znajdującej się na drugim piętrze. Dopiero po wejściu do pomieszczenia, przywitaniu się ze wszystkimi i opadnięciu na krzesło z ulgą, otworzyła szeroko oczy, aż wstając z przerażenia.

Aparat.

Został w samochodzie.

Próbując się wytłumaczyć w jak najbardziej sensowny sposób, który nie brzmiał jak bełkot, przekleństwa czy jąkanie, z n o w u, wyszła, jeszcze szybciej niż wcześniej kierując się do, wciąż niepoprawnie z przepisami, zaparkowanego mercedesa.

Doing All Right || JOE MAZZELLO & BEN HARDYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz