.I.

491 51 22
                                    

-Mam już tego dość! Wytłumacz mi proszę, dlaczego zawsze jestem porównywana do niej?! - zdenerwowana dziewczyna wybiegła przez drzwi karczmy.

- Annie, to nie tak. - za nią szybkim krokiem podążał niski blondyn. Był bardzo zaniepokojony jej zachowaniem. W tym stanie szatynka mogła zrobić coś bardzo nierozsądnego. Chciał ją powstrzymać, jednak bał się, że nie da rady.

- Liz była cudowną osobą, rozumiem! Naprawdę mi przykro, że nią nie jestem, Meliodasie. - obróciła się w stronę chłopaka ze łzami spływającymi po policzkach.

Gdy blondyn uświadomił sobie, jak bardzo przez cały ten czas musiało to przytłaczać szatynkę, było za późno. Ona podjęła już decyzję.

- Anne, proszę, daj wytłumaczyć. Zaszło na prawdę małe nieporozumienie...

- Nie musisz nic wyjaśniać. - przerwała mu wzburzona dziewczyna. - Jestem przygnębiona z tego powodu, jednak nie mogę mieć do Ciebie o to pretensji. Myślałam, że jestem w stanie ją zastąpić. Chyba się przeceniłam.

Potoczyła pustym wzrokiem po zszokowanej twarzy Smoczego Grzechu.

- Czemu tak mówisz? Anne, co Ty chcesz zrobić? Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza.

Zaczął się powoli do niej zbliżać tak, aby zmniejszyć odległość między ich ciałami. Chciał ją do siebie przytulić, jednak dziewczyna, widząc jego zamiary, odsunęła się dwa kroki w tył. Zabolało go to. Miłość jego życia nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

- Wydaje mi się, że musimy dać sobie chwilę przerwy. - zaczęła chłodnym tonem, lecz świeże łzy na rumianych policzkach zdradzały, że nie była obojętna na zaistniałą sytuację. - Lepiej będzie dla nas obojga, jak przez jakiś czas mnie tu nie będzie...

Słowa, które wypowiedziała uderzyły w nich oboje. Mieli się rozstać, porzucić nawzajem. Żadne nie było na to gotowe.

- Nie! Zgłupiałaś?! Annie, to nie jest dobry pomysł! Proszę, daj mi szansę Ci to wynagrodzić. - zdezorientowany Meliodas zaczął szybkim krokiem podążać w kierunku oddalającej się w głąb lasu szatynki.

- Przykro mi. Naprawdę, nie chcę odchodzić...

- To nie odchodź, do cholery!

Dziewczyna smutno uśmiechnęła się w kierunku Meliodasa, jednak nie dostał on odpowiedzi. Usłyszał jedynie szybko rzucone zaklęcie i dziewczyna zniknęła z jego pola widzenia.

Wściekły krzyk rozniósł się po całym lesie, płosząc ptaki, które uniosły się do lotu z głośnym trzepotem skrzydeł.

|...|

Pochylał się, delikatnie głaszcząc głowę niebieskookiej. Łzy wypływały z jego szmaragdowych oczu jedna po drugiej, kapiąc na chłodny policzek Ane.

- Idiotka. Nigdy nie powinnaś była opuścić mojego boku. Jak mogłem pozwolić Ci odejść?! - z całej siły uderzył pięścią w ziemię obok ciała dziewczyny, robiąc niewielkiej wielkości wgniecenie.

- Nie zadręczaj się tym. Nic mi nie będzie. - dotyk dłoni na policzku zmusił go do spojrzenia na jej twarz. Twarz całą we krwi.

Ostanie zdanie wypowiedziane przez dziewczynę sprawiło, że oblicze blondyna wykrzywiło się w grymasie. Zawsze powtarzała te słowa w momentach, gdy najbardziej cierpiała. Czemu nie zauważył tego wcześniej? Uderzył w niego żal tak wielki, że poczuł, jakby to on cierpiał katusze z powodu rozciętej klatki piersiowej, a nie Annie.

- Jesteś ważniejsza niż Liz, najważniejsza. Nie musiałabyś tak cierpieć, gdybym potrafił powiedzieć Ci to wcześniej. Nic by się nie wydarzyło, gdyby nie ja...

Powoli przesunął wzrokiem po wypalonej trawie, na której leżeli.

Gdy ją odnalazł, poczuł, jakby odżył na nowo.
Nie mógł nacieszyć się jej widokiem. Całej i zdrowej.

Jednak szybko uświadomił sobie, że nie dana im była chwila spokoju. Pragnął jedynie jej, bezpieczniej w jego ramionach.

Zgubne było to pragnienie...

Był zbyt nieuważny. Roztargniony. Chciał do niej dotrzeć za wszelką cenę. 

Jednak i ona okazała się za wysoka. 

Jeden cholerny ruch. Obroniła go przed ciosem wroga. Swoim własnym ciałem.
Wrzask, jaki można było słyszeć, był przepełniony bólem. Nie mógł znów stracić tego, co kochał tak mocno. Barki Meliodasa zatrzęsły się pod wpływem zduszonego płaczu.

- Spójrz mi w oczy - cichy głos Ane wybudził go z transu. Jej melancholijny ton był bardzo niepokojący. Jakby pogodziła się z tym, co miało nadejść.

Powoli starła łzy, które wydostały się z kącików oczu blondyna. Nie chciała, by zatrzymał się w jednym miejscu po jej śmierci. Chciała, by żył. Walczył za to, w co wierzy. Wygrał i był szczęśliwy. Nawet, jeśli miałoby się to wiązać z miłością do innej.

- Wybacz mi, to moja wina. Miałem cię chronić, a to Ty...

Dziewczyna przerwała mu, kładąc palec na usta blondyna. Nic nie było jego winą.

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Damy radę. Zawsze dawaliśmy. Wrócimy do karczmy, opijemy nasze zwycięstwo z Banem, Diane, Elizabeth oraz z Kingiem i Merlin. Potem wygramy wszystkie bitwy, kupimy domek nad jeziorem, kota, może nawet trzy. Wszystko będzie tak, jak miało być.

Zaśmiała się cicho, starając się zakamuflować kaszel oraz krew w ustach. Nie mógł się martwić.

- Ach, ale będą źli, że ich ze sobą nie zabraliśmy. Będą mi to chyba wypominać do końca życia.

Jej delikatny i promienny uśmiech wydał mu się wtedy nie na miejscu. Przecież ona umierała.
Jego miłość znów traciła życie na jego oczach. A jednak potrafiła tak swobodnie mówić o przyszłości.
On bez niej nie mógł sobie jej wyobrazić.
Odejdzie, a wraz z nią jego promyk szczęścia i nadziei.

- Kocham Cię. Tak mocno Cię kocham. Nie zapominaj o tym. Nie odchodź, proszę, nie odchodź. - z całych sił przycisnął jej głowę do swojej piersi.

- Dziękuję... - ciche i niedokończone zdanie było jedyną rzeczą, na jaką jeszcze wtedy było ją stać.

Delikatnie odsunęła się od niego i pocałowała. Meliodas poczuł metaliczny posmak krwi w ustach, jednak z pasją oddał pocałunek.

Długo czekał na ponowne jej słowa, jednak ona jedynie miarowo i spokojnie głaskała go po głowie.
Tak jak robiła to, gdy byli sami w jego pokoju, szczęśliwi. Nie przerwała tej czynności, aż do stracenia czucia w kończynie. Gdy jej ramię opadło bezwładnie, jedynie uśmiech pozostał do końca.

|...|

Gdy stał nad jej grobem, nie czuł nic.
Nie płakał, nie krzyczał.
Po prostu milczał i patrzył na kamienną płytę z przerażającym uczuciem pustki w sercu.
Była elementem jego duszy.
Wraz z nią odeszła od niego radość i dni stały się ciągnącymi w nieskończoność godzinami. Nie jadł, jedynie pił alkohol i próbował zapomnieć.
Zapomnieć, jak bardzo bolała go jej strata.
Jednak wiedział, że zginęła jedynie przez jego głupotę i błąd, z którego skutkami będzie musiał już żyć do końca swoich dni.

|To właśnie był jego grzech.|

Grzech | One ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz