x

730 68 39
                                    

W niewielkiej wiosce położonej w samym sercu Anglii, obok ogromnego miasta, które tętniło życiem, mieszkał sobie pewien młody mężczyzna. Nazywał się Louis. Każdego ranka wstawał wcześnie, by zrobić obrządki, czyli karmił kurki oraz ukochanego pieska -Clifforda.

Był środek kwietnia. Na dworze robiło się coraz cieplej. Wszędzie zakwitały kolorowe kwiaty, a gałęzie drzew obrastały młodymi zielonymi listkami. Zbliżały się święta wielkanocne, dlatego Louis miał teraz dużo pracy. Oprócz gospodarstwa musiał zadbać o wystrój domu. Mimo, że mieszkał samotnie, lubił obchodzić Wielkanoc. Zawsze przygotowywał wszystko dokładnie, sporządzał listę tego, co musi zrobić. Tak samo było i tym razem. Od razu po porannych obrządkach poszedł przemyć twarz i przebrał się w czystą koszulę. Przeczesał karmelowe włosy palcami, wziął dwa koszyczki pełne jajek i wyszedł z chatki.

-Chodź, Clifford! -zawołał wesoło pieska, który zaraz do niego podbiegł i ruszyli w stronę targowiska. 

Wszędzie pełno ludzi, straganów i hałasów. Louis zajął miejsce pod murowaną ścianą starego budynku i postawił przed sobą koszyki.

-Jajka, jajka! Świeże jajka od szczęśliwej kurki! -krzyczał z nadzieją, że znajdą się jacyś chętni kupcy.

Nie musiał długo czekać, bo zaraz podeszło do niego kilka chętnych pań. Uśmiechając się do nich szeroko, wydawał im potrzebną ilość jajek, a sam dziękował grzecznie, przyjmując pieniądze. W ciągu trzech godzin udało mu się sprzedać wszystko. Louis zabrał puste koszyki i przeszedł się straganami, w poszukiwaniu dobrej wędliny i czegoś słodkiego. Co to za święta bez czekoladowego zająca?! Część zarobionych pieniędzy wydał na smakołyki, a że sprzedawcą był jego przyjaciel z dzieciństwa, postanowił zamienić z nim kilka słów. Rozmowa przeciągnęła się trochę dłużej niż myślał, więc dopiero około czternastej wracał do domu.

Szedł powoli piaszczystą ścieżką, pogwizdując wesoło i rozglądał się, zachwycając się pięknem okolicy. Słońce świeciło jasno, a ptaszki ćwierkały radośnie. Czy można chcieć czegoś więcej? Przechodząc obok dużej łąki, przystanął na chwilę i zmarszczył brwi nasłuchując. Może mu się zdawało, ale słyszał meczenie owcy. Postanowił to sprawdzić, dlatego wszedł na łąkę i rozglądał się uważnie. Clifford pobiegł przodem, wyczuwając coś, a do uszu Louisa znów dobiegł ten sam odgłos. Nie wydawało mu się. Szedł w kierunku dźwięków i dostrzegł pięknego młodzieńca siedzącego pośród traw. Trzymał na rękach małego baranka, który skomlał.

-Uhhh, nie możesz się zamknąć? -brunet o pięknych kręconych kasztanowych włosach był nieco zirytowany. Widać było, że nie miał pojęcia co zrobić.

Louis uśmiechnął się lekko i podszedł do niego oczarowany, bo nigdy w życiu nie widział tak pięknego chłopaka.

-Hej... uhm tak sobie przechodziłem niedaleko i usłyszałem tego maluszka. Wszystko w porządku? -zagadał trochę nieśmiało, bo brunet podniósł głowę i popatrzył na niego tymi pięknymi szmaragdowymi oczami, aż nogi Louisa zmiękły i zrobiło mu się gorąco.

-Nie. Nie jest w porządku. Wiesz jak go uciszyć? Od rana wydaje te odgłosy i mam dosyć. Poza tym jestem na jakimś zadupiu bez zasięgu, nie mogę skontaktować się z menadżerem ugh. Świetnie -westchnął zły. Louis nie słuchał go, ponieważ był zapatrzony w chłopaka i podziwiał jego każdy ruch. Był cudowny, nawet, kiedy się złościł. -Masz zamiar mi pomóc czy będziesz tak stać? -spytał nieco oschle.

-Oh, tak... -Louis ocknął się lekko zarumieniony i pokiwał głową. Wziął od chłopaka owieczkę i pogłaskał ją delikatnie. -Jest głodna, ale możemy pójść do mnie i ją nakarmię -uśmiechnął się szeroko i spojrzał na bruneta. Nie za bardzo podobał mu się ten pomysł, a na jego twarzy pojawił się grymas.

Wielkanocny Oneshot |LarryWhere stories live. Discover now