Mamy lata 80-te. Oto Ewelina. Ta młoda dziewczyna jak wielu innych mieszkańców naszego małego miasteczka otrzymała zaproszenie. dosyć staromodne. znalazła je w swojej skrzynce. zaproszenie na bal... zapieczętowane w pożółkłej kopercie, pachnące lawendą. Ewelina jak i większość osób które otworzyły kopertę ,zdziwiła się. Bale to było coś dosyć staromodnego ,jak na obecne czasy. dodatkowo ten bal organizowany był w starej opuszczonej dwu-piętrowej ruderze otoczonej podmokłym ogrodem... miał rozpocząć się o 20:00. Nasza Ewelina nie była jedyną osobą która pchana ciekawością postanowiła się tam wybrać. Inni mieszkańcy miasteczka... (które właściwie utraciło prawa miejskie dawno temu, lecz przez mieszkańców nadal było uznawane za miasto ,z samego przyzwyczajenia) zaczęło przygotowania. Obowiązkowym strojem były: Suknia dla pań ,oraz smoking dla panów. bal miał zacząć się za kilka dni. wszyscy którzy byli nim zainteresowani szykowali swoje najlepsze sukienki lub szukali smokingów po sklepach z odzieżą. To małe miasteczko było całkiem pochłonięte wydarzeniem w starej ruderze. Rozmawiano praktycznie tylko o tym. W końcu nadszedł ten dzień. Niepewność spowiła mieszkańców. Debatowali nad tym kto mógł zorganizować przyjęcie w takim budynku. Grupkami udawali się do wejścia. Metalowa brama która z reguły była zawsze zamknięta... tym razem była otwarta na oścież. Pierwsze grupki gości przechodziły już poprzez zaniedbany ogród pełen uschniętych roślin i błotnistych bajorek. Drzwi do rudery także były otwarte ,a z wewnątrz dochodziło światło.
Pierwsi goście weszli do wnętrza budynku. ich oczom ukazał się suto zastawiony długi stół a także błyszczące szklane żyrandole u sufitu. Stare ściany były jakby... odnowione. W końcu do drewnianej rudery dotarła i Ewelina. Przechodząc przez podmokły ogród czuła niepewność. bajorka bulgotały od czasu do czasu wypuszczając na swoją powierzchnie małe bąbelki powietrza... w końcu weszła do budynku. W sali głównej znajdowało się już około 60-ciu gości. jak na tak nieduże miasteczko to naprawdę spora ilość. Popijali krwistoczerwony poncz nabierany z głębokich szklanych mis ,lub tańczyli w rytm muzyki wydobywającej się ze starego gramofonu. "Normalnie jak bym cofnęła się w czasie" Pomyślała Ewelina. Podeszła do jednego ze stołów i nabrała karmazynowego napitku do szklanki. Wtedy podszedł do niej chłopak... Na imię miał Emil. Ewelina podkochiwała się w nim już od czasów szkoły podstawowej. teraz... Mając 20 lat i nadal trzymając swoje uczucia skryte ,czuła psychiczny ból widząc go.
-Hej Marchewa! Dawno się nie widzieliśmy.
"Marchewa" To była ksywka Eweliny jeszcze z czasów szkolnych. Przypisano ją jej z powodu jej rudych włosów. Ewelina popatrzyła na niego speszona i zaczęła rozmowę. tym czasem goście tańczyli w najlepsze. Powoli w rytm staromodnej muzyki balowej. Tak jak by byli w transie... Kilku stojących przy stołach i popijających poncz wyglądało dosyć blado. Sama Ewelina po pewnym czasie poczuła się źle. Zaczęła być senna oraz poczuła mdłości. Musiała przeprosić Emila i udała się po schodach na górę, licząc na to ,że znajdzie jakieś odosobnione miejsce z łóżkiem aby zdrzemnąć się przez chwilę. Z kilku pokojów już dochodziło chrapanie co oznaczało ,że część gości poczuła się podobnie. "Zapewne to wszystko przez ten poncz" pomyślała. W końcu znalazła mały pokoik w którym mogła ułożyć się do snu. Miała masę koszmarów wszelakiej maści. Obudziła się po około godzinie. Zegarek pokazywał 21:37. W pewnym momencie usłyszała w swojej głowie: "chodź" rozchodziło się jakby echem odbijając się po jej świadomości. Mimowolnie wstała z łóżka. Nie mając kontroli nad swoim ciałem ruszyła wzdłuż korytarza... Nagle jej oczom ukazały się schody prowadzące w ciemność... Wtedy jakby ocknęła się z transu. "O co tu chodzi... Czyżbym lunatykowała na jawie ? To pewnie efekty tego dziwnego ponczu..." Pomyślała. Właściwie nic nie jadła i jedyne co ostatnimi czasy spożyła to właśnie ten poncz po którym ponadto poczuła się źle. Nie było innego wyjaśnienia. Mimo wszystko zaintrygowana ciemnicą ,chwyciła mały kaganek stojący na stoliku w pobliżu i zapaliła świeczkę. Z drugiego końca korytarza nadal dochodziła muzyka... Ewelina zaczęła ostrożnie schodzić po schodach... Każdy stopień zdawał się skrzypieć coraz głośniej. Znów usłyszała w swojej głowie słowo "Chodź" Jednak tym razie zdawało się jakby dochodzić z tych ciemności... Stawiając stopę na ostatnim stopniu zauważyła wybrukowaną podłogę. musiała znajdować się w jakimś magazynie lub piwnicy. zauważyła pochodnie na ścianie i zapaliła ją ,jak i kilka innych na sąsiednich ścianach. jej oczom ukazały się półki wypełnione butelkami z alkoholami. Byłą to zapewne piwniczka z winem. Wszystkie butelki opisane datami. Niektóre wyjątkowo stare... Ich nazwy na nalepkach były skrócone do pojedyńczych liter i cyfr... A z tyłu etykiet napisane były roczniki. Znajdowały się tam nawet butelki z rocznika 1686. Ewelina przeszła cicho wzdłuż piwnicy, Idąc pośród masy półek. na końcu piwnicy znajdowały się podpruchniałe drzwi. Ewelina szarpnęła je ale były zamknięte. Jednak były na tyle zniszczone ,że jeden kopniak wystarczył aby je wyważyć. Pruchno wyleciało z zawiasów. To co znajdowało się za drzwiami to były schody które prowadziły jeszcze niżej. Zacisnęła dłoń na uchwycie kaganka jeszcze mocniej i zeszła po schodach. Wchodząc do sali oniemiała. Znajdowała się w pokoju wypełnionym... narzędziami tortur. Po plecach przebiegł ją zimny dreszcz... Co ciekawe pośród tych wszystkich okrutnych urządzeń znajdowało się stanowisko pełne staromodnych flakonów i strzykawek. Zbyt bała się aby dłużej tam przebywać... Wtedy coś do niej dotarło... Na tych butelkach nie znajdowały się skrócone nazwy napitków... To były... Grupy krwi...
Przerażona wybiegła najszybciej jak mogła z piwnicy potrącając i rozbijając przy tym butelki z karmazynową cieczą. Wychodząc przez drzwi piwniczne upuściła kaganek. Chciała pobiec do sali głównej i powiedzieć co wyprawiało się w tym starym domu. Jednak gdy jej szok lekko opadł zorientowała się ,że muzyka w sali głównej przestała grać. Co ciekawe chrapanie z pokoi obok także ucichło. Ewelina powoli ruszyła w stronę sali balowej idąc pustym korytarzem. z każdym stawianym przez nią krokiem cisza stawała się coraz bardziej przeszywająca. W jej głowie przewalały się myśli. Jedna tkwiła w niej najmocniej. Domyślała się czym był ten poncz i czemu tak na nią zadziałał. Nie pojmowała jednak kto i dlaczego urządził to krwawe przyjęcie z tym ohydnym napitkiem. I jakim cudem go nie zwymiotowała. ludzki organizm nie trawi krwi... Gdy weszła do sali balowej oniemiała... Wszędzie było pełno zwłok... stoły i ściany ubabrane były krwią i wnętrznościami gości. Ewelina poczuła jak "poncz" cofa jej się z powrotem do gardła. Nie wytrzymała i zwymiotowała. Trzęsąc się pełzła na czworaka pośród trupów. Była w ciężkim szoku. nieświadoma tego co robi... Chwyciła nóż leżący na stole... Popatrzyła się na niego. Cała drżała... Czuła się jak marionetka. Nóż mimowolnie powędrował w stronę krtani...
Policja przyjechała na miejsce zdarzenia. Zmasakrowane zwłoki. Brak śladów osób trzecich. Gdyby nie brutalność dokonanych mordów uznane by to zostało za masowe samobójstwo... Jedynymi poszlakami były zaproszenia na bal... Dom został przeszukany. Jeden z policjantów szedł długim korytarzem. Na jego końcu znajdowała się ściana przy której leżał wyszczerbiony kaganek...
Sierżant Edricson przeglądał akta. Postanowił doinformować się i poznać historię "Morderczej Rudery" Jak to ochrzcili ją mieszkańcy. W internecie niestety nie było na ten temat żadnych informacjii ,poza tymi o próbie wyburzenia tego budynku. jednak za każdym razem gdy podejmowano taką próbę ,pracownikom firmy wyburzeniowej zdarzały się bolesne wypadki. w tym jeden śmiertelny. Mając tą zagwostkę w głowie udał się do swojego znajomego. Bibliotekarza. Wyjątkowo starego człowieka ,który uwielbiał kolekcjonować księgi związane z lokalnym folklorem. Gdy napomknął mu o mordzie w starej ruderze ten jakby zbladł. Bez słowa wręczył mu książkę zatytułowaną " Krwawa Hrabina " I wyszedł ze swojej biblioteki bez pożegnania. Edricson otworzył starą księgę... " Roku 1523 we wsi podolewie był dwór. Wieś cała należała do pani tego dworu. Do Leopoldy III Okrutnej oraz jej męża. Była to okrutna pani. Wciąż biła służbę i wyzyskiwała chłopów. Podobno czasem nawet była skłonna do gwałtów na mężczyznach ze swojej wsi. Jej poddani usłuchiwali się jej z lęku przed jej gniewem. Krążyły plotki ,że Hrabina lubiła czasem popijać krew swoich poddanych. Mówiono ,że dzięki temu zachowuje młodość ,Bo była kobietą bardzo urodziwą. Kiedyś na oczach całej wsi poderżnęła gardło zarządcy młyna i wypiła krew z jego krtani. Raz w miesiącu gdy księżyc był w pełni ze wsi ginęło trochę mężczyzn i dzieci. W końcu chłopi nie wytrzymali. Ruszyli szturmem na willę. Wdarli się do komnat Hrabiny. Ta jednak zanim ją zabili zdążyła ukatrupić dwudziestu chłopa. Jej mąż natomiast zbiegł. Od tej pory nie zbliżano się do dworku hrabiny i mawiano ,że ciąży nad nim klątwa Krwawej Hrabiny. Wszelcy szabrownicy wybierający się tam nigdy nie wracali." Edricson przerażony nie chciał czytać dalej. zamknął księgę. Za swoimi plecami usłyszał głos. Był to głos bibliotekarza.
- Teraz wiesz już wszystko o mojej ukochanej...
Poczuł ból w piersi... Później była już tylko... ciemność...