Pewnego słonecznego dnia Marek Winicjusz razem z Ligią przechadzali się korytarzami pałacu, w którym mieszkali, wesoło rozmawiając o ich przyszłym ślubie. Już nie mogli się doczekać tak wspaniałej uroczystości. Skręcili w boczny, mniej używany korytarz, gdzie zauważyli coś czego tam wcześniej nie było. Drzwi, które na ich oczach pojawiły się znikąd.
Nie myśląc zbyt długo Marek otworzył je i wszedł do środka. Początkowo Ligia chciała go zatrzymać, ale zaciekawiona poszła za nim. Szli ciemnym korytarzem gdzieniegdzie oświetlonym pochodniami.
Na końcu korytarza znajdowała się niezbyt duża komnata, a na jej środku stała dziwna maszyna. Zdumieni bohaterowie stanęli w bezpiecznej odległości od znaleziska.
Wyglądało ono jak stop różnych metali i kamieni szlachetnych połączonych w niecodzienny, okrągły kształt przypominający kulę, którą okalały białe pasy wykonane z kości słoniowej.
- Czy to jest jakiś minerał? - spytał Marek. - Wydaje mi się, że te migoczące kryształy to kwarc.
- Nie wiem, ale myślę, że lepiej będzie jak stąd wyjdziemy. - odparła Ligia.
Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Maszyna oślepiła bohaterów ostrym blaskiem, a białe pasy zaczęły wokół niej wirować z zawrotną prędkością. W jednej chwili Winicjusz znalazł się we wnętrzu kuli. Jego ukochana krzyczała przerażona i wtedy kula zniknęła, a w komnacie zapadła ciemność.
Marek otworzył drzwi, które znalazł w machinie zastanawiając się co właśnie się przed chwilą wydarzyło. Wyszedł z niej do tej samej komnaty, w której był zanim kula go wciągnęła.
Spojrzał przed siebie i z niepokojem zaczął szukać Ligii, która jeszcze niedawno się tam znajdowała. Opuścił komnatę, wołając ją i wybiegł ciemnym korytarzem na zewnątrz.
Otworzył drzwi i zamarł ze strachu i nieopisanego zdziwienia. Jego pałac stał w kompletnej ruinie. Zostały z niego tylko niektóre mury i fragmenty podłóg. Mało tego. Ruiny były otoczone płotem, zza którego obserwowali je steki dziwnie ubranych ludzi.
Winicjusz oniemiały stał nie mogąc ruszyć się z miejsca ani wydusić z siebie słowa. Drzwi za nim zniknęły, a zebrani ludzie patrzyli na niego z zaciekawieniem i migali w jego kierunku światełkami wydobywającymi się z małych, prostokątnych urządzeń.
Marek nie mógł objąć umysłem, co ci ludzi mu robią, ale postanowił stamtąd wyjść i pójść gdzieś, aby na spokojnie przemyśleć całą tą niecodzienną sytuację. Ruszył w kierunku płotu, lecz gdy był już bardzo blisko, jakiś wysoki, silny mężczyzna złapał go za ręce i zakuł w kajdanki.
- Pójdzie pan ze mną. - oznajmił chłodno.
Kompletnie zdezorientowany Winicjusz wykonał polecenie i wsiadł razem z policjantem do radiowozu. Marek próbował ogarnąć umysłem, gdzie właśnie się znajduje oraz jakim cudem ten stwór z metalu się porusza. Pomyślał, że może to jest taka lektyka tyle, że na kołach, ale nie mógł zrozumieć, co wprawia ją w ruch.
Po jakimś czasie maszyna stanęła i kazano mu z niej wyjść. Ten sam wysoki, ubrany w jakieś dziwnie założone granatowe szaty policjant poprowadził go do dużego budynku z kratami w oknach.
Wprowadził go do środka i zamknął w małej celi. Wtedy Winicjusz zrozumiał że został pojmany.
- Błagam o litość! - krzyknął do policjanta. - Proszę, czy wyrok nie może być przesunięty? Albo kara lżejsza? Nie chcę ginąć na arenie!
- Na arenie? - zaśmiał się policjant. - Widać chyba jest pan niezrównoważony psychicznie. Jest pan w tymczasowym areszcie za zniszczenie cennego zabytku.
- Za takie przestępstwo rzucimy pana lwom! - zażartował inny policjant przechodząc.
Marek był przerażony. Wiedział, że niedługo zginie w paszczach lwów. Był na to gotów i nie chciał porzucić wiary chrześcijańskiej, ale bardziej przejął się tym, że Ligia nie dowie się o jego śmierci. Nie będzie wiedziała, co się z nim stało.
Teraz kiedy myślał, że gorzej już być nie może, stało się coś nieoczekiwanego. Nagle rozbłysło światło i w celi pojawiła się kula, która rozpoczęła ciąg tych dziwnych wydarzeń.
Winicjusz patrzał na nią ze zdumieniem oraz nadzieją, że maszyna zabierze go z powrotem do normalności.
Wtedy machina błysnęła ostrym światłem wciągając go do swojego wnętrza.
Po kilku sekundach marek otworzył jej drzwi. Niepewnie wyszedł na zewnątrz. Zauważył, że jest w tej samej komnacie, z której kula zabrała go na początku przygody. Nieoczekiwanie Ligia rzuciła mu się w ramiona płacząc ze szczęścia .
- Już się bałam, że cię nigdy nie zobaczę! - krzyknęła z radością. - Nie było cię parę tygodni. Przychodziłam tu codziennie z nadzieją, że kula wróci tam, gdzie jej miejsce.
- Cieszę się, że cię widzę. - odparł Marek. - Dziwne, ale kiedy to coś mnie zabrało to przeniosłem się na kilka godzin do strasznego miejsca. Opowiem ci wszystko jak trochę ochłonę.
- Dobrze. To może teraz pójdźmy do naszej komnaty. - zaproponowała Ligia.
No to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że się podobało. Jeśli tak to proszę o gwiazdki i pozytywne komentarze. Mam też nadzieję, że wgl ktoś to zobaczy. No i tyle. Jak będę mieć wenę to coś napiszę.
A i jeszcze jedno. Razem z koleżanką zakładamy konto gdzie będziemy pisać serię książek o człowieku, który ma jedną rękę kuchenną, a drugą toaletową. Na razie nie zdradzę szczegółów ani nazwy konta bo go jeszcze nie ma XD.
YOU ARE READING
Podróż w czasie: Wersja Quo vadis
Science FictionOpowiadanie zainspirowane testem próbnym ósmoklasistów z polskiego XD. To jest moje pierwsze dzieło więc nie hejtować XD. Opowiada o tym jak Marek Winicjusz przeniósł się w czasie i zniszczył cenny zabytek.