Jeszcze niedawno moja koleżanka wyrażała szczególny podziw dla tej książki. Ja traktowałam te zachwyty z dużą dozą ostrożności, ponieważ swego czasu „Więźnia labiryntu" reklamowano jako światowej sławy bestseller. Jak wiadomo takie książki podobają się większości czytelników z racji tego, że są łatwe, przyjemne w odbiorze, nie wymagają skupienia, nie prowadzą do głębszej refleksji. Miałam nadzieję, że „Więzień..." wymyka się temu stereotypowi. Miałam. Ta iskra zgasła po przeczytaniu pierwszej strony, na której już zauważyłam frazę „starożytna fabryka stali". Może zawiniło tłumaczenie. To tylko potwierdziło moje obawy, że to nie będzie spotkanie z wzniosłą literaturą.
„Więzień labiryntu" jest pierwszym tomem trylogii Jamesa Dashnera. Zawarta jest w nim historia nastoletniego Thomasa, który budzi się w windzie. Nie posiada informacji, w jaki sposób się tam znalazł, kim jest, jego wspomnienia praktycznie nie istnieją. Otwierając oczy, orientuje się, że wpatruje się w niego krąg chłopców. Z wyraźną niechęcią do niego pokazują mu miejsce, do którego oni wszyscy zostali zesłani. A jest nim nieprzewidywalny Labirynt, otaczający ich namiastkę domu, Strefę. W obliczu niewiedzy i bezcelowości tego pobytu, przymusowi mieszkańcy Strefy tworzą małą społeczność. Czują się relatywnie bezpieczni, ale gdy przybywa Thomas a zaraz po nim tajemnicza dziewczyna, to uczucie gaśnie. Te wydarzenia zwiastują koniec ich dotychczasowego życia.
Stanowczo mocno stroną książki jest tematyka post apokaliptyczna. "Więźnia..." wyróżnia też pełna zagadek i tajemnic atmosfera. Widzimy świat, w którym bohaterowie zostają umieszczeni bez świadomości swej tożsamości czy celu. Są ograniczeni nie tylko barierą fizyczną, jaką jest Labirynt, ale też psychiczną – brakiem podstawowej wiedzy. Mogą snuć tylko podejrzenia. Na żadne z zadawanych pytań nie dostajemy szybko odpowiedzi. Tak naprawdę po zakończeniu lektury można mieć więcej wątpliwości, niż w jej trakcie. Sam motyw Labiryntu sprawia, że opowieść staje się nader interesująca.
Można pokusić się o stwierdzenie, że współczesne książki dla młodzieży łączy ten sam zespół cech. Często przedstawiają świat po zniszczeniu, prezentują walkę jednostki z narzuconą władzą i jej zasadami i dochodzi do głośnej ekranizacji takowej powieści. Myślę, że i w tym przypadku nie mogło być inaczej. Mimo, że Dashner miał genialny pomysł na historię, to w jego wykonaniu wypadła zwyczajnie kiepsko. Zabił świetną koncepcję dialogami niskich lotów, w których zawarł bardzo specyficzny slang. Miał za zadanie scharakteryzować odrębność bohaterów, a jedynie ich ośmieszył. Nie jest to też iście oryginalny język znany z „Mechanicznej pomarańczy". Autor znalazł nader ciekawy patent na wulgaryzmy. Otóż zmienia jedną literę w słowie.
Przyznaję, że obejrzałam film na podstawie „Więźnia labiryntu" zaraz po jego premierze i zrobił wtedy na mnie niesamowite wrażenie. Spłycono tam wiele wątków, a postacie straciły na autentyczności. Jego pierwowzór jednak nie okazał się lepszy. Dochodzę do wniosku, że nic by się nie stało, gdybym ominęła tę pozycję na swej książkowej drodze. Porównuję ją do wielu młodzieżowych książek, takich jak „Igrzyska śmierci", „Niezgodna" czy „Dawca pamięci", które nie wzbudziły we mnie ani krzty podziwu, uwielbienia czy zachwytu.
YOU ARE READING
„Zagubiona między stronami" - recenzja „Więźnia labiryntu" Jamesa Dashnera
RandomRecenzja przehypowanej książczyny. Nie mogę wam więcej wyznać. Serdecznie zapraszam do przeczytania!