,,Muzeum dendrologii i leśnictwa’’ – tak brzmiała celu naszej wycieczki. Dość duży budynek z betonu, z przeszklonymi, czystymi – aż można się przejrzeć – ścianami. Znajdował się on na przedmieściach. W okolicy stało tylko kilka domów, zapewne budynków dla pracowników. Dalej był już tylko las. To już czwarta wycieczka w tym roku szkolnym, a to dziwne, bo minęły dopiero dwa miesiące szkoły.
Należę do klasy przyrodniczej w prywatnym liceum. Nasi nauczyciele chyba trochę przesadzają. To, że uczymy się głównie lekcji przyrodniczych to jedno, ale żeby co dwa tygodnie organizować wycieczkę do jakiegoś muzeum, to drugie. W naszym mieście, którego nazwa brzmi jak jakiś obóz pracy – Kushima – jest wiele ciekawszych miejsc niż muzeum drzew. Na przykład taki skatepark, niby parę metrów kwadratowych betonu, metalowych barierek, ramp, jest o wiele ciekawszy od głupiego muzeum. Czuję że ,,Muzeum dendrologii i leśnictwa’’ to kolejny przystanek w drodze do psychiatryka. Bo gdzie można ześwirować bardziej, niż w muzeum? Ale wracając, gdy wyszliśmy z autobusu, od razu rzucił mi się w oczy wielki dąb stojący na środku parkingu, wyrastał jakby z asfaltu. Tabliczka głosiła, że: ,,To chluba naszej mieściny, mający 800 lat, dąb zwyczajny stoi tu od początku budowy Kushimy. Co roku puszcza pąki nowych liści, bla bla bla.’’
-Hej, Mikel! Idziesz czy zostajesz – krzyknął do mnie Steve.
-Ide! – odkrzyknąłem i zacząłem iść w stronę wielkich drewnianych drzwi prowadzących do budynku.
Dlaczego lubię Steve’a? To pytanie zadawałem sobie nie raz i doszedłem do wniosku, że nie wiem dlaczego Steve jest moim najlepszym przyjacielem. Poznałem go mając piętnaście lat, zmieniając szkołę podstawową na liceum. Na wsi, gdzie się wychowałem, była szkoła podstawowa. Po skończeniu klasy ósmej musiałem ją opuścić. Po dostaniu się do liceum, czułem, ze nie będę lubiany w nowej klasie. Zawsze po szkole brałem ze sobą deskę i jechałem do oddalonego o 15 min drogi spacerem skateparku. Tam spędzałem czas, aż do wieczora. Rodzice nie interesowali się mną tak bardzo jak moją starszą, dziś dorosłą już siostrą. Gdy wracałem do domu, po godzinie 22:00, rodzice rzucali tylko krótkie: ,,Jak tam?’’ albo ,,Co tak późno?’’ i rozmowa się kończyła, o ile można to nazwać rozmową. Lecz pewnego wieczoru na skatepark przyjechał chłopak na rowerze, z charakterystyczną czerwoną ramą i zielonymi szprychami w obręczach. Siadłem pod drzewem i obserwowałem go. On mnie nie widział, ponieważ jedyna latarnia świecąca na plac akurat w tym miejscu, na to drzewo, nie świeciła. A poza tym, dzięki zachodzącymi za moimi plecami słońcu, byłem w cieniu.
Po trzydziestu minutach nieudanych wyczynów, z krwawiącą nogą, chłopak usiadł pod latarnią dokładnie naprzeciw mnie. Wydawał się wpatrywać we mnie, dlatego nie ruszałem się. Chyba podziwiał ostatnie promienie zachodzącego słońca. Spojrzałem na zegarek – 18:57.
Po kolejnych piętnastu minutach siedzenia i czekania on wstał i poszedł, co dziwne, zostawił rower,
-Może poszedł do sklepu po bandaż? – powiedziałem do siebie.
Przekonałem się jednak, że nie. Wstając, by zjechać z górki i pojechać do domu, usłyszałem szelest. Obróciłem się, a on stał dwa metry za mną.
-Myślisz, że cię nie widać? – powiedział – jeśli się przed kimś kryjesz, to nie ruszaj się tak by sprawdzić która jest godzina i nie mamrocz do siebie, bo cię słychać na drugim końcu wsi.
Usiadłem na desce, nic mu nie odpowiedziałem. Spojrzałem tylko na jego nogę, cała czerwona ze stróżką krwi. Z mojej torby wyciągnąłem bandaż, on popatrzył na mnie, na bandaż, na nogę i usiadł koło mnie. Opatrując sobie nogę, zapytał mnie:
-Jeździsz, czy tylko próbujesz? – pokazywał na deskę – tak w ogóle jestem Steve.
-Skaczę nawet, jak chcesz, to mogę ci pokazać…
I tak minęło prawie godzina. Okazało się, że ma o rok młodszą siostrę (która jest teraz moją dziewczyną). Jego rodzice są bogatymi przedsiębiorcami, a on sam lubi majsterkować. Sam zrobił rower. Okazało się też, że chodzimy do jednej klasy.
Po powrocie do domu po raz pierwszy poczułem radość, że jutro jest szkoła. Dzień w dzień po szkole chodziliśmy na skatepark, zmęczeni i obolali po wykonywaniu ewolucji, siadaliśmy pod to samo drzewo, pod którym po raz pierwszy rozmawialiśmy i odrabialiśmy lekcje, a Steve, przynosił co dzień, nowy przedmiot, nową maszyne którą skonstruował, nudząc się w domu.
Tak się poznaliśmy. Do dziś od dwóch lat spotykamy się tam codziennie, odrabiamy lekcje i śmiejemy się z żartów Ani, która od kąd jest moją dziewczyną, przychodzi i rozśmiesza nas.
Wchodząc do muzeum uderzył nas podmuch gorącego powietrza. Wentylator, który wisi zazwyczaj tuż za drzwiami supermarketów, mający za zadanie przyzwyczaić nas do temperatury jaka panowała wewnątrz. Za drzwiami, które ,,chroniły’’ zabytki i narzędzia przed kornikami stał wysoki mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie garnitur i długie eleganckie spodnie (choć było ze 40 stopni, to nie było mu gorąco?), i gustowne czarne buty. Na głowie nie miał dosłownie nic, jego łysina odbijała żółte światło lamp. Jak stwierdził Steve – sodowych. Powitał nas:
-Witam w jedynym na świecie, mającym 300 letnia historię, Muzeum dendrologii i lesnictwa. Mam nadzieję, że po wycieczce po naszym wspaniałym muzeum, ktoś zainteresuje się pracą jako dendrolog – powiedział głębokim głosem który był potęgowany przez wysokie na dwa piętra ściany. Chyba mówi to do każdego odwiedzającego, bo powiedział całość bez najmniejszego zająknięcia: jakby czytał.
Rozejrzałem się w około, sala w której byliśmy, miała przeszklony dach. Po lewej stronie był mały stragan z pamiątkami, obsługiwała go młoda kobieta. Chyba była zmęczona tą pracą, a jej podkrążone oczy mówiły jakby: Idźcie z tąd i nie wracajcie, bo tu tak wieje nudą, że zaraz was zdmuchnie.
Dalej były drzwi do schowka i kolejne drzwi do kolejnych pomieszczeń i tyle. Ściany były ozdobione rysunkami drzew, podobnie jak podłoga, na środku Sali w donicach wielkości quada, stał ,,lasek’’ drzew. W środku można było dostrzec ławeczki i stolik. Spojrzałem na Steve’a, ten zdążył już znaleźć parę śrubek, kawałek drutu miedzianego i puszkę po coli.
-Masz baterię? – zapytał mnie. – potrzebna mi.
Wyjąłem dwa paluszki z mojej latarki (zapomniałem jej wyciągnąć po wczorajszym wypadzie do skateparku.)
-Dzieki – powiedział, gdy podałem mu baterię.
Po tym, chwilę coś robił i schował to coś do kieszeni. Anna rozmawiała z Rose, jej najlepszą przyjaciółką.
Wycieczka ruszyła dalej w stronę drzwi do ,,lasu deszczowego’’. Po otwarciu drzwi było jeszcze cieplej i jeszcze bardziej zawiało nudą.
Po wyjściu z lasu deszczowego, gdzie wilgoć powietrza była blisko górnej granicy, wreszcie była przerwa. Chyba każdy musiałby wziąć przerwę, po prawie godzinnym wykładzie o gatunkach drzew żyjących w lasach Amazonii czy o robakach, które co chwila skakały, wchodziły czy siadały na każdym z nas.
Po usadzeniu nas na ławkach, nasi nauczyciele zaczeli nas przeliczać. Niestety, wszyscy byli i pełnym składzie kontynuowaliśmy wycieczkę. Nasze nogi były zmęczone, tak ręce, plecy czy mózgi. W bólu, lametach i narzekaniach dotarliśmy do końcowych drzwi poprzez: tundrę, tajgę, pustynię i sawannę.
Po wyjściu poczuliśmy przyjemną bryzę świeżości uwalniającą nas od swądu starości. Pożegnaliśmy przystojnego mężczyznę z porządną łysiną i wróciliśmy do autobusu. Dopiero tam mogliśmy w spokoju odpocząć i porozmawiać jak bardzo znudziła nas ta wycieczka.
-Ta wycieczka to szczyt nudy. Cudem nie umarliśmy – powiedział Lee.
-Tak – powiedziała z westchnieniem Lily – Na następną wycieczkę nie jadę.
-A ja, mam pełno notatek – powiedział z uśmiechem Steve.
A on znowu o nauce.
-Stary, wyluzuj – powiedziałem do niego.
I tak, na dyskusji, minęły nam popołudnie i wieczór. Powróciwszy do domu zjadłem zwykłą kanapkę z serem i pomidorem, sam sobie robię jedzenie od kąd siostra wyjechała do stolicy by pracować jako dziennikarka w prestiżowej, krajowej gazecie. Może z nią rozmawiać tylko za pomocą listów, bo telefonu nie mam a rodzice na długie tygodnie wjeżdżają w delegacje. Wiem o siostrze tyle, że zarabia duże pieniądze, wzięła ślub, z jakimś bogatym biznesmenem i mieszka w willi. Z dzieciństwa pamiętam ją jako kochaną starszą siostrę, która zawsze mogła pomóc, doradzić, czy zrobić kanapkę.