Zacznijmy od nowa, Kacchan

728 71 20
                                    

- Wiesz co, Deku? - Zaczął nie pewnie blondyn, wpatując się w biały sufit. Nie był w stanie spojrzeć mu prosto w twarz, więc wzrokiem ciągle od niej uciekał. - Wtedy... - Dodał po dłuższej chwili. - Wiesz, kiedy cię gnębiłem... - Podał dokładny czas, na co nie będąc dumnym ze swoich poczynań spuścił wzrok. - Na prawdę cię nienawidziłem. Czemu? - Odparł z ironią w głosie, prychając na swoje własne słowa. - Uważałem, że jesteś zwykłym kamieniem na mojej drodze, przeszkodą. Czymś co tylko mnie irytowało, a znajomość ciebie tylko mnie wstydziła, ten Izuku Midoryia bez umiejętności. Uczepiłeś się mnie jak rzep psiego ogonu, chodź wyraźnie dawałem ci znaki cielsne żebyś mnie zostawił, ale ty nic z tego nie robiłeś. Ba, ciągle się o mnie martwiłeś i służyłeś pomocną ręką. Nękanie ciebie, za chodźby jedno słowo które mi się nie spodobało, wtedy mi się podobało. Mogłem na tobie wyrzucić swoją flustrację. Mimo iż wszyscy cię gnoili, ty dalej podążałeś własną ścieżką i biegłeś za marzeniami. - Zaczął chłopak, czując jak głos mu się łamie a w oczach zbierają się gorzkie łzy. Nie chlujnie wytarł je dłonią, i kontynułował. - Mimo to mnie uratowałeś... Chodź na to nie zasługiwałem. To ja byłem twoim dręcycielem, a jednak... Ty zawsze chciałeś wszystkich ratować. Ale nawet wtedy, nie umiałem ci podziękować widząc że to zgrubsza tobie zasługuję życie. - Przerwał, czując wielką gólę w gardle. Nie kontrolował już swoich oczu. Leciała z nich fontanna łez. Postanowił jednak dalej kontynułować, mimo iż było to utrudnione. - Jak widać, los się do ciebie uśmiechnął. Uzyzkałeś swoje wymarzone quirk, i dostałeś się do U.A, znalazłeś prawdziwych przyjaciół... Ja nigdy nim nie byłem. - Odparł, dając sobie krótką przerwę. Po paru przemilczanych chwilach, wziął głęboki wech, i ponownie zaczął mówić.
- Wiesz... Ja zawsze uważałem cię za lepszego. Byłbyś lepszym bohaterem ode mnie... Ja nawet nie potrafię nikogo uratować, nie to co ty. Zawsze zazdrościłem ci tego, jaki jesteś. Twoja determniacja i dążenie do celu, zawsze jest godna podziwu. Wierzę, że i teraz walczysz, mimo iż ja nie mogłem uratować ciebie przed niczym. Nigdy sobie tego wszystkiego nie wybaczę. - Dodał, czując jak co raz więcej łez opuszcza jego kanaliki łzowe. Wtedy przypomniał sobie jego słowa które wypowiedział do niego się przed tragedią.

"Chłopak zacisnął pięść, marszcząc brwi przeniósł wzrok na zielonowłosego. Zmrużył oczy, w których kącikach zebrały się pojedyncze łzy.
- Deku, ja przepraszam... - To było jedyne co mógł wypowiedzieć, gdyż wielka gula w gardle i jego potok łez, skutecznie to uniemożliwiało. Osunął się na kolana chowając twarz w dłoniach.

Poczuł jednak uścisk ramion wokoło swojego ciała. Nieśmiało odwzajemnił uścisk, i zatopił swoją twarz w klatce piersiowej niższego.

- Już dawno ci wybaczyłem. - Stwierdził pogodnym głosem, głaskał włosy blondyna dając mu uronić wszystkie łzy, które mu leżały na sercu.

- Zacznijmy od nowa, Kacchan. - Powiedział, kiedy chłopak przestał płakać i spojrzał na jego lico, uśmiechając się przyjaźnie."

- Godzinę później, jednak zatakowały cię te szumowiny. Nie miałeś szans, mieli przewgę liczebną. Mimo to nadal się nie poddawałeś. Kiedy reszta broniła szkoły, ja pędziłem do ciebie. Kiedy zauważyłem, twoje ciało które było pełne ran i z jedną wielką na twoim brzuchu, przeklinałem się że przybyłem tak późno. Oni... Oni jednak chcieli cię nie ważne w jakim stanie. Kiedy skutecznie ich zatakowałem, a oni znikneli... Rozpaczałem przytulając twoje bezwładne ciało, wiedząc że wykonujesz ostanie wdechy i wydechy. Kiedy przyjechała karetka i cię zabrała, popędziłem za nią. Kiedy zobaczyłem jak twoja matka wylewa ogrom łez, poczułem się jeszcze gorzej niż przedtem. Mogłem... Ale nie zrobiłem tego. - Wyhrarczał czując jeszcze większą gulę. Łzy zmieniły się w rwiącą rzekę. Nie mógł przestać, nawet tego nie chiał. - Ona ciągle tutaj... - Dodał cicho, mimo iż sam przy nim spędzał całe dnie. Cała klasa, nawet szkoła była pogrążona w ogromnym smutku. Chwycił nie pewnie jego dłoń, łącząc obie w jedną całość. Czuł słaby uścisk zielonowłosego, na co nie mrawo uśmiechnął się. Na wieszchu jego dłoni złożył delikatny, ale czuły pocałunek, po czym jeździł po niej swoją własną. Widział jak kąciki ust piegowatego lekko drgnęły. Jak bardzo chciałby zobaczyć na jego twarzy uśmiech. Ten którym obdarzał wszystkich. Wolną dłonią wytarł łzy, a jego kończynę wtulił w swój policzek. Zauważył uśmiech na twarzy chłopaka, po czym nie znośne pikanie zmieniło się w ciągły pisk. Spojrzał zezorientowany na maszyny kontrolujące jego stan. Serce nie biło. Wybiegł prędko z sali wołając o pomoc. Lekarze i pielęgniarki szybko udały się do sali, wypraszając  wszystkich w niej przebywających.

Po parnastu minutach, które ciągnęły się w nieskończoność, w końcu lekarz opuścił salę mówiąc: "bardzo mi przykro, robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale pański syn nie żyje". Kobieta padła na kolana zanosząc się płaczem. W tym momencie jej i jemu pękło serce. Chłopak nie wytrzymał i wleciał do sali, niezważając na protesty, zerwał z łóżka na którym leżał jego przyjaciel, specjalną takninę.  Zauważył już martwe ciało, ale na jego twarzy ciągle malował się uśmiech który tak kochał.

- Deku, przepraszm cię... Tak bardzo cię kocham! - Jęknął przez łzy, kiedy pielęgniarki wyrzucały go z sali. Kiedy znalazł się za drzwiami, przez chwilę desperacko w nie walił. Jednak później co sił w nogach pobiegł nad pobliską rzekę, przy której tak nie dawno spędzał z nim czas.

- Przepraszam, i dziękuję za wszystko Deku! - Wykrzyczał w stronę nieba. W jego głowie ciągle obijały mu się słowa: "zacznijmy od nowa, Kacchan". - Tak... Tam na górze zaczniemy od nowa, Deku. Będziemy tam razem, do zbaczenia! - Krzyknął radośnie, po czym skoczył z mostu w morderczy nurt rzeki.

"- Zacznijmy od nowa, Kacchan!
- Jak sobie życzysz, kochanie. - Uśmiechnął się i ucałował wieszch jego dłoni, na co niższy zachichotał.
- Kocham cię, Kacchan! - Odparł rasośnie przytulakąc chłopaka.
- Ja ciebie też, Deku.
Teraz w końcu mogli być bez żadnych przeszkód ze sobą, ciesząc się swoim towarzystem, złączonymi ciałami i namiętnymi pocałunkami. Cała przestrzeń była tylko i wyłącznie ich.

Chodź ich ciała martwe i zimne leżą,
To ich dusze radośnie w niebie skaczą.
W końcu radośni, wiedząc że cała wieczność należy do nich, dzieli życie, chwile i dusze własne między sobą, dając wspaniałe znamię swojej miłości i życia poza ziemskiego.

Czasem jeszcze spoglądają na przyjaciół swoich z dołu, ale wszystkim się serca kroją przez wydarzenia tamtej nocy.

Utkwieni w swoim szczelnym ucisku, nie dopuszczają do siebie ludzkiego ucisku."

(1015 słów)

Zacznijmy od nowa, Kacchan [One Shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz