Trzydzieści dwa dni po W
Gdy Yeol usłyszał, że po raz pierwszy od Wybuchu udałem się do mojego domu (a mianowicie kupy gruzu, który z niego został), skrzyczał mnie okropnie. W mojej obronie stanął Chen (za co oczywiście potem mu podziękowałem) i dzięki temu wyższy nieco złagodniał, chociaż na dobrą sprawę miał zupełną rację co do głupoty mojej niebezpiecznej wycieczki. Budynek, który zamieszkiwałem przez ostatnie lata znajdował się w jednej ze stref z najbardziej zanieczyszczonym przez pył powietrzem, a jakby było mało, w mojej prawej ręce nadal nie ma czucia, co widać chociażby w krzywych znakach, jakie właśnie stawiam. Zresztą i tak nie jest źle - zanim zacząłem to pisać, zdążyłem wyrwać trzy kartki i zapisać je od góry do dołu, by pismo pisane przeze mnie lewą ręką było jakkolwiek czytelne. Naprawdę cieszę się, że nie zrezygnowałem z gry na pianinie, bo nie byłbym w stanie teraz napisać niczego dłuższego.
Gdyby nie stary, ledwo zaczęty zeszyt od matematyki, jaki wygrzebałem w zgliszczach mojego domu oraz paczka długopisów, które Soo znalazł jakoś tydzień temu na jednej z wypraw, zapewne nawet nie pomyślałbym o założeniu dziennika (łamane przez pamiętnika), bo zawsze patrzyłem na to stereotypowo - przecież to takie dziewczyńskie! Szybko zmieniłem zdanie, zauważywszy na to, że mogę tu napisać wszystko i przy okazji ograniczać swoje skłonności do nieustannego paplania. Chen zawsze mówi mi, że on nie ma z tym żadnego problemu, ale chyba mówi to z grzeczności, tak samo zapewne jak reszta naszego pięcioosobowego składu.
Moja dłoń już chyba osiągnęła swój mały limit, więc... do później?
Trzydzieści cztery dni po W
Nazwa „Wybuch" została wymyślona przez Yeola niedługo po tym, gdy dołączyłem do jeszcze wtedy czteroosobowej ekipy. Nie mieliśmy żadnego zegarka czy kalendarza, a wymienianie wciąż tej samej daty nie było najwygodniejsze, więc musieliśmy jakoś sobie poradzić. Nowa nazwa przyjęła się zadziwiająco szybko.
Z tego, co opowiadali mi pozostali, nikt na początku nie miał pojęcia, co wydarzyło się pamiętnego dwudziestego pierwszego maja, bo telewizja, sieć telefoniczna czy Internet w Korei przestały istnieć (a przynajmniej na naszym półwyspie, bo nie da się skontaktować z resztą świata). Dopiero gdy ujrzano wszechobecną chmurę pyłu oraz popiołu domyślono się, że doszło najprawdopodobniej do wybuchu wulkanu, jeśli nawet nie superwulkanu. Nawet naukowcy się tego nie spodziewali.
Całkiem dobrze pamiętam ten dzień - miałem anginę, dlatego też zostałem w domu (bardzo źle znoszę zwykłe przeziębienie, nie mówiąc już o poważniejszych chorobach). Przysnąłem na fotelu w salonie, a obudziłem się pod gruzami. Rany, pamiętam to jak wczoraj, mimo że minął już miesiąc; nie byłem w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu, w dodatku angina nie pozwalała mi na wydobycie jakiegokolwiek dźwięku. Straciłem przytomność, a wybudziły mnie nieznajome głosy. "Chyba nikogo tu nie ma" ktoś stwierdził, a ja za wszelką cenę spróbowałem dać znać o swojej obecności. Resztki mojej nadziei brutalnie zdeptały słowa "Tak, możemy iść dalej" oraz cichnące kroki.
Następne wydarzenia pamiętam najsłabiej, bo mój stan był okropny. Albo byłem nieprzytomny, albo tkwiłem w czymś pomiędzy snem a rzeczywistością. W jednej chwili czułem zdejmowanie kawałków ścian z mojego bezwładnego ciała, chwilę potem słyszałem ciche stęki i okropny ból, aż w końcu leżałem na twardawym materacu. Z trudem otworzyłem oczy, wcześniej oczyszczone z pyłu i drobnych paprochów, zaraz jednak je zamknąłem, bo zimne, żarówkowe światło "ugryzło" mnie nieprzyjemnie. Nie miałem siły by stwierdzić, gdzie jestem czy ile czasu minęło (w tym moje urodziny, jednak to jedynie drobny szczegół) mając nadzieję, że nie grozi mi nic złego.
Brak czucia w prawej ręce wywołał we mnie panikę, bo kompletnie nie mogłem nią ruszyć. Chciałem się podnieść i zobaczyć, co jest nie tak, jednak zatrzymała mnie czyjaś silna dłoń i przyjemny głos "Spokojnie, nie tak gwałtownie". Po chwili nieznajomy pomógł mi usiąść, a gdy udało mi się przyzwyczaić do światła, zauważyłem przystojnego oraz dosyć drobnego chłopaka o podwiniętych do góry kącikach ust i sporej wielkości, jeszcze niezagojonej szramie, ciągnącej się łukiem od lewej kości policzkowej aż do brody. Skrzywiłem się w myśli lekko, bo nie wyglądało to najlepiej.

CZYTASZ
każdy coś stracił ◽ exo
Fanfiction❝w wyniku wybuchu każdy z nas coś stracił - najbliższych, dach nad głową, części ciała. w miejsce tego zyskaliśmy równie dużo: nowe wspomnienia, przyjaciół i nadzieję na lepsze jutro.❞ ◽ post apo!au, angst ◽ możliwe wystąpienie pairingów: suchen, c...