Noc była cicha, gwiazdy lśniły na bezchmurnym niebie niczym diamenty. W domu uciech przy Szarej w północnej części miasta panował spokój, na czas równonocy uznawanej za święto, które należało spędzać z rodziną, nawet największe speluny były zamykane.
Wszystkie kobiety, wraz z szefową i trzema młodzieńcami, którzy byli częścią lokalnej szajki oraz służyli jako ochroniarze, zebrali się w jadalni, aby wspólnie zjeść odświętną kolację.
- Już wszyscy są, matko? – pytanie padło z ust młodej ciemnowłosej dziewczyny, wychylającej swoją głowę z kuchni.
- Tak, Zizi. Mogłabyś już do nas dołączyć? – Starsza kobieta z brązowymi włosami misternie spiętymi na czubku głowy uniosła brwi, patrząc na swoją podopieczną, jak ta niosła kolejne potrawy, chociaż stół i tak był zapełniony.
Musiało minąć kilka kolejnych minut zanim wysoka dziewczyna wytarła ręce w fartuch, siadając pomiędzy rudą Isabelle, a hebanowoskórym Ablem.
- Dobrze więc – mruknęła szefowa przybytku.- Podziękujmy Pani Plonów za to, że mogliśmy się zebrać razem w to wyjątkowe święto oraz naszej Zivie za tan cudowny posiłek.
Wszyscy spojrzeli na zielonooką, która obdarzyła ich szczerym uśmiechem. Po chwili ciszy i wypowiedzeniu kilku zdań modlitwy pani Gerrow uraczyła się pierwszym łykiem wina, jednocześnie okazując, że można było zacząć jeść.
Kolacja trwała w najlepsze, nawet te panie, które twierdziły, że nie mogą zbyt wiele zjeść, bo dbają o linię, zajadały się najróżniejszymi przysmakami.
- Matko... - zaczęła Zivah, spoglądając na kobietę, która dbała o nią jak o własne dziecko i nie zmuszała do zarabiania ciałem. – Dzisiaj na targu obserwowali mnie dziwni mężczyźni. Nie wyglądali jak tutejsi.
- Jak ich zobaczysz jutro albo kiedyś to ślij po mnie! – Keith uśmiechnął się do niej dziarsko z drugiej strony długiego stołu.
- Nietutejsi? Może po prostu przybyli na święto i dostrzegli taką piękność jak ty. – Głos pani Gerrow pozostawał spokojny, mimo iż wiedziała, że niewielu obcych zapuszcza się na północ miasta, aby świętować równonoc, tudzież w celach turystycznych.
- Ale oni... oni byli podobni do mnie. W sensie, mieli taką samą cerę, wyglądali jak ja! – dodała Zivah, czując, że nie do końca została zrozumiana. – Rozumiem, że w stolicy jest wielu ludzi z różnych stron świata, jednak coś w nich nie daje mi spokoju.
- Zizi, nie martw się za bardzo. Keith dobrze powiedział, następnym razem poślij po niego, Abla i Otto – wtrąciła Wilma, wzruszając ramionami na tyle mocno, że kilka kosmyków jej czarnych włosów zsunęło się z nich prosto do talerza z zupą. Kilka innych kurtyzan upomniało ją z dezaprobatą, jednak ich opiekunka pozostawała cicho, zagubiona we własnych myślach.
Przyjemną ucztę przerwało pukanie do drzwi. Zivah, jako najmniej wplątana w rozmowę z pozostałymi, wstała od stołu i pokierowała się w stronę tylnych drzwi domu publicznego, których używali głównie ludzie zebrani w jadalni, ale też kilku ważniejszych klientów.
Przedsionek był gorzej oświetlony, a dziewczyna nie wzięła z sobą świecy, przez co otwarcie zamka zajęło jej więcej czasu niż zazwyczaj. Gdy uchyliła drzwi, do domu wpadł mocny podmuch chłodnego wiatru, igrając z płomieniami świec w jadalni, co zwróciło uwagę towarzystwa, które momentalnie zamilkło.
- Tak? – dziewczyna zwróciła się do obcego mężczyzny w progu.
- Czy jest to dom pani Gerrow? – Przybysz zrzucił z głowy kaptur, robiąc krok do przodu, a potem następny, zmuszając Zivę do cofnięcia się.
CZYTASZ
Szmaragdowa Księżniczka
FantasyCethia to kraj nie uznający magii, blokujący ją. Wśród sąsiadów uważana jest za parszywe państwo, ciemnogród bez szans na zmianę. Jednak mieszkańcy pustynnej Samahy przybyli do stolicy Cethii w poszukiwaniu kogoś, kto nadałby się na bycie pionkiem w...