Premiera Kaprysów Przeznaczenie już w kwietniu 2021 roku, książka ukaże się nakładem wydawnictwa WasPos :)
Delia
Rzeczywistość, w jakiej przyszło mi żyć, szybko nauczyła mnie, żeby nie patrzeć na świat przez różowe okulary. Od zawsze byłam przygotowywana do roli, jaką miałam odegrać, wypełniając swoje przeznaczenie. W moim życiu krew, broń, przemoc, śmierć i walka o władzę były na porządku dziennym. Nie ma dla dziecka bardziej drastycznego doświadczenia niż uświadomienie sobie, że twój ukochany tatuś to ważny i niebezpieczny boss mafii. Ojciec nigdy nie trzymał mnie pod kloszem, więc dobrze wiedziałam, czym się zajmował, gdy nie czytał mi bajek. Otóż to, byłam jedyną córką capo di tutti capi Cosa Nostry. Super, prawda?
Normalnie życie jak z baśni, nie ma co. Mimo wszystko ojciec zawsze był świetnym rodzicem i razem z matką darzyli mnie oraz moich braci miłością, starając się dać nam szczęśliwe dzieciństwo. Nigdy też nie ukrywali tego, jaka czeka nas przyszłość. Jawnie mówili o możliwych zagrożeniach i zasadach panujących w świecie mafii. Tak więc niebezpieczeństwo mogło czyhać na mnie na każdym kroku. Przydzielony mi ochroniarz był moim cieniem, a bracia nauczyli mnie samoobrony i, co najważniejsze, jak obchodzić się z bronią. Lubiłam te zajęcia, bo pomagały mi pohamować na trochę mój wybuchowy charakterek poprzez potrzebę koncentracji i wysiłek fizyczny. To jedyny plus mojej sytuacji, a przechodząc do minusów, najgorsze były dla mnie dwie rzeczy.
Mianowicie zasada nadrzędności mężczyzny nad kobietą. Najpierw taka szczęściara podlega ojcu, a następnie mężowi. No właśnie, mężowi... i to oczywiście najlepiej takiemu, którego wybierze ci tatulek; w dodatku ze względów „biznesowych", a nie jakichś tam miłostek. Miłość małżeńska? W ogóle niepotrzebne określenie w słowniku mafii. Jeśli się wam uda i uczucie przyjdzie z czasem, tak jak u moich rodziców, to macie fart.
Z kolei wracając do określenia „podporządkowania" kobiety, oznacza to mniej więcej tyle, że biedaczka ma być posłuszna, nie wyrażać swojego zdania bez pozwolenia, a za każdą niesubordynację może ponieść srogą karę. Tu możliwości jest wiele: od pobicia, przez tortury, do zabójstwa. Krótko mówiąc, co tylko wspaniały mężulek sobie umyśli. Masz być potulną i cichą ozdobą swojego męża, który, jeśli będzie miał kaprys, może cię nawet wtrącić do lochu. Gdyby takowy oczywiście posiadał, ale kto tam wie jakim psychopatą będzie dochodowa partia wybrana dla ciebie.
Do tego o kontynuacji edukacji po szkole średniej możesz zapomnieć. Nieważne, że wyłącznie ona daje ci namiastkę normalności. Dalsza nauka? Po cholerę! W końcu do bycia milczącym atrybutem, rozkładającym nogi na polecenie męża, dyplom wyższej uczelni nie jest potrzebny.
Cały czas sądzę, że te zasady ustanowili faceci z niskim poczuciem wartości i małymi penisami, w obawie przed tym, że kobiety mogłyby osiągnąć więcej od nich. Zapewne nie byłoby to zbyt trudne. A jeśli przewyższałyby ich inteligencją, mogłyby jeszcze stanąć po przeciwnej stronie. W ten oto sposób szczęściary, którym było dane ukończyć studia za przyzwoleniem ojca bądź męża, mogłam policzyć na palcach. Wraz z wiekiem doszłam do wniosku, że wynikało to ze strachu, że żona mogłaby być mądrzejszą stroną w małżeństwie, co było w zasadzie nawet niedopuszczalne. Tyle w temacie mojej rzeczywistości. Po prostu cud-miód.
Jednak – jak się pewnie można domyślić – mnie wcale nie cechowało łagodne usposobienie, a o potulności nie było mowy. Charakterek to miałam i nadal mam, co przysporzyło moim rodzicom problemów – zwłaszcza ojcu – w czasie mojego nastoletniego życia. Ale hellllooooł, chyba nie ma się co dziwić? W końcu kiedy nastolatka orientuje się, że jej życie to jeden wielki teatr, a jej przeznaczenie to odegranie spektaklu według scenariusza, którego poszczególne akty są przed nią odkrywane w najmniej spodziewanych chwilach, to chyba normalne, że furia ją zalewa. Przecież każdego by kurwica wzięła, a latające wazony i talerze byłyby tylko skutkiem ubocznym. Nie moja wina, że gosposia musiała na bieżąco uzupełniać braki w zastawach, bo „trochę" przerzedziłam ich szeregi. Jeszcze raz powtarzam: nie moja wina! Nie trzeba było mi mówić: „Delia, nie możesz studiować, bo to wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem, dziecko drogie", a później dolewać oliwy do ognia i dodawać: „Poza tym w tym wieku to już będziesz ślub planowała, a nie tam uczelnię wybierała. Osiemnaście lat to idealny czas na zamążpójście". Widzicie? Siła wyższa! Kieliszki, talerze roztrzaskiwały się o ściany, nawet nie wiem kiedy, a ich odgłosom towarzyszyły moje wrzaski. Mniej więcej w ten sposób wyglądała moja komunikacja z ojcem na temat mojej dalszej edukacji i konieczności zawarcia małżeństwa. On oznajmiał, ja wrzeszczałam i rzucałam przedmiotami, po czym biegłam do siebie, siejąc po drodze spustoszenie, a na koniec trzaskałam drzwiami. I tak w kółko, od nowa.
Miałam to szczęście, że byłam oczkiem w głowie tatusia i jedyną córką, więc miał do mnie słabość. Pozwalał mi na o wiele więcej, niż było dopuszczalne w naszym pojebanym świecie. Początkowo, zawsze stanowczy, ulegał całkowicie lub częściowo moim prośbom. Do tego wiele rzeczy uchodziło mi na sucho. Co by na to powiedział mafijny światek? Skandal, karygodne, wstyd, bla, bla, bla... ale tatę to nie interesowało. Jako capo di tutti capi Cosa Nostry miał potężną władzę i wysoką pozycję. Mógł sobie pozwolić na pewne „fanaberie". Nie obawiał się przeciwników ani wypowiedzenia wojny. Nikt nie był w stanie zagrozić jego stanowisku. Każdy, kto podważał jego decyzje, kończył na OIOM-ie lub od razu w kostnicy.
Byłam strasznie uparta, a ojciec w najważniejszych sprawach chciał być bezkompromisowy. Tak więc dopiero dwa miesiące i sześć ton tłuczonego szkła później spróbował podjąć ze mną konstruktywne negocjacje. Wątpiłam w to, że nagle zmiękło mu serce na moją krzywdę. Bardziej obstawiałam, że miał dość chrupania ceramiki pod butami i ciągłych remontów. Tu szpachlowanie, tam malowanie, a gdzie indziej wymiana szyby w oknie, bo trochę mi się ręka omsknęła. Ups, każdemu może się zdarzyć.
W ten sposób dwa miesiące przed moimi siedemnastymi urodzinami doszliśmy z tatą do kilku kompromisów odnośnie do mojej przyszłości. Nie żebym skakała z radości, ale brałam, co się dało. Już mocniej nie przeginałam, wiedząc, że żadnej dziewczynie w mojej sytuacji nie dawano takich forów. No więc tadam: mogłam studiować. Hurrrra! Ale pod pewnymi warunkami.
Otóż: będę studiować prawo; bo dobry i zaufany adwokat jest na wagę złota. Na renomowanej uczelni, ale nie za daleko od domu, żadnego akademika i oczywiście ochroniarz jedzie ze mną. I teraz najlepsze! Czujecie ten sarkazm? Czego ten mój tatulek nie wymyśli! W głowie się nie mieści. Po prostu można wyjść z siebie i stanąć obok. Ostatnim i decydującym warunkiem było poddawanie się co trzy miesiące badaniu ginekologicznemu, żeby mi studenckie życie czasami za bardzo do głowy nie uderzyło i „żebyśmy" mieli pewność, że zachowam dziewictwo dla mojego przyszłego męża. Zapewne psychopaty – mówię wam, znam swoje szczęście! Jeszcze bym zaszalała i dała się przelecieć koledze z roku, a nie dopiero obcemu facetowi, który wsunie mi obrączkę na palec. Boże broń, jakbym śmiała! Zaciskałam z całej siły pięści i usta, bo wszystko we mnie aż się rwało, żeby się przeciwstawić, ale udało mi się ograniczyć do przewracania oczami.
OK, temat nauki odhaczyliśmy. Pora na temat małżeństwa. To dopiero twardy orzech do zgryzienia. Po wielu trudach uzgodniliśmy, że męża wybiorę sama spośród kilku kandydatów wskazanych przez ojca. Przyszłego pana młodego mam prawo poznać kilka miesięcy przed ślubem, tak, żebym nie wyszła za obcego gościa z ulicy. Dodatkowym warunkiem transakcji, czyli mojego małżeństwa, ma być obowiązek szanowania mnie przez męża i zakaz traktowania jak pustej lali, co określiliśmy jako rozsądne równouprawnienie. Całkowity precedens. Rzecz, można powiedzieć, niemożliwa w tym świecie, ale, jak już wspomniałam, tatulek ma to w głębokim poważaniu. Wie, że i tak będzie górą, a inni przywódcy będą się przepychać, żebym wyszła za ich pierworodnych. Oczywistym jest, że niedotrzymanie tych ustaleń będzie skutkować rozwiązaniem umowy i wszczęciem wojny.
Cóż, szału nie ma, ale, jak to mówią, darowanemu koniowi... czy jakoś tak. Ja starałam się przyjąć to na klatę, mając nadzieję, że pomimo całej tej mafijnej otoczki wciąż istnieje szansa, że znajdę swoje szczęśliwe zakończenie. Kto wie, może nawet różowe okulary się przydadzą. Ojciec z kolei chyba był najbardziej zadowolony z tego pozornego spokoju, jaki zapanował po naszej rozmowie. Tak czy inaczej zawarliśmy umowę, a ślub miał się odbyć po moich dwudziestych czwartych urodzinach, kiedy to będę mieć dyplom w kieszeni.
Wszystko to dało mipowody do zadowolenia. Cieszyły mnie ustępstwa ojca, ale tak naprawdę niezdawałam sobie sprawy, jak wiele jeszcze był gotów dla mnie zrobić. Jednak wtamtym momencie żadne z nas nie było świadome, jak kapryśne może okazać sięprzeznaczenie. Nikt nie przewidział, jaką niespodziankę szykuje nam los.
CZYTASZ
Kaprysy Przeznaczenia tom#1 i tom#2 - Dostępne na Legimi oraz w księgarniach
RomanceKsiążka będzie wydana przez wydawnictwo WasPos Dostępny tylko prolog i pierwszy rozdział tomu #1 :) Iwo Accardi - pewny siebie playboy oraz następca przywódcy Camorry. Cechują go arogancja i bezwzględność. Delia Rossi - kobieta z charakterem oraz c...