Szeroki

29 0 0
                                    

-Rusz dupę Szeroki! Kurwa mać! Zabierasz się za to jak za pierdoloną dziewice! Nie ma czasu, rusz się bo jak Boga kocham skopie Ci dupę!

Słowa ledwo przebijały się między kolejnymi salwami krzyków i wystrzałów, tynk z budynku na którego dachu się znajdowaliśmy - posypał się ponownie, kilka kul zbiło pozostałe okna na piętrach pod nami. Złapałem obolałymi palcami za uchwyt transportowy, niewiele myśląc po prostu szarpnąłem do góry i poczułem ponownie palący ból w całym lewym przedramieniu, myślałem że moje mięśnie płoną żywym ogniem.
-Pierdolone, nieporęczne, ciężkie gówno - zdążyłem rzucić w myślach przebiegając do drugiej krawędzi dachu, oparłem dwójnóg o mur i puściłem kolejną salwę w stronę przeciwników wyłaniających się z lasu. Co oczywiste, ta cholerna kupa złomu musiała się ponownie zaciąć.
-Zacięcie! -wrzasnąłem zgodnie z wyuczonym odruchem i uchyliłem się za osłoną siłując z zamkiem. W międzyczasie mój asystent puścił kilka krótkich serii w stronę z której jeszcze przed chwilą nadbiegali przeciwnicy.
-Długo będziesz się z tym babrał?! Nie mamy całego dnia, musimy utrzymać te pieprzone miasto przez jeszcze tylko kilka chwil!
Zajęło mi to aż minutę nim uporałem się z całym tym cholerstwem. Minuta to wiele, w ciągu minuty przelewa się zbyt wiele krwi, zbyt wiele ludzi może zostać rannych i przeciwnik ma zbyt wiele czasu na ustawienie sobie krzyżyka prosto na twoim torsie. Głośny huk wystrzału dobiegł gdzieś z budynków za naszymi plecami, były wyższe o kilka pięter i stanowiły idealny punkt obserwacyjny.
-Zbliżają się od północnej drogi... -niewyraźny komunikat padł przez radio, przerwany zakłóceniami i hukiem kolejnych wystrzałów.
-Północna droga?! Czym oni się zbliżają?! Pierdolonym czołgiem?! To miał być punkt ewakuacyjny a nie autostrada do pierdolonego piekła! -próbował przekrzyczeć wystrzały Boerick. Puścił kolejną serię w stronę lasu i łapiąc mnie za rękojeść plecaka szarpnął do góry. -Ruszaj! Osłonię ten punkt!
Nie dyskutowałem, brakowało mi już sił. To powinno się skończyć już dobre kilkanaście godzin temu, pieprzone kilkanaście godzin temu, z dala stąd i w pierdolonym, bezpiecznym punkcie... Może jednak nie było aż tak bezpieczne, skoro ktoś sięgnął stamtąd EVACa, z dwojga złego lepiej że spadł zanim nas odebrał niż zaraz po tym.
Dobiegłem do kolejnej krawędzi budynku - ból i zmęczenie dawały o sobie znać, dawał o sobie również znać brak amunicji. Nikt nie wiedział że będziemy tu tak długo, nikt nie przygotował nas na obronę pieprzonego miasta.
Słońce już zaczynało dotykać linii horyzontu, na wszystko padał pomarańczowy przyjemny poblask światła... Przyjemny gdyby nie okoliczności, zostało nam zaledwie kilka chwil do przybycia wsparcia i naszej ostatniej już szansy ewakuacji.
Zaraz po rozłożeniu dwójnogu puściłem krótką serię w stronę drogi, musiałem oszczędzać amunicję i wiedziałem o tym, nie mogłem sobie pozwolić na bezsensowne serie prosto w niewidocznych przeciwników.
-POJ.... POZO.... POZYCJACH... MIKES - Ponownie zacharczało radio, przerywanym komunikatem. Poj? Pozo? Pozycjach? O co... Nim zdążyłem pomyśleć od strony drogi rozległ się kolejny, jeszcze głośniejszy i potężniejszy terkot. Bez dwóch zdań był to KM, nie widziałem go z mojej pozycji, pojazd skrył się za koroną jedynego drzewa jakie znajdowało się na drodze między moimi oczyma a drogą. Nie, chwila, nie jeden... Musiały być co najmniej dwa, co to było? Nikt nie zdjął strzelca? Co z naszym... Spojrzałem przez ramię w stronę wyższych budynków - strzały stamtąd już nie padały, nadal huczał karabin Boericka i kilka innych w okolicznych budynkach, jednakowoż były już o wiele mizerniejsze niż na początku, każdy oszczędzał amunicję do ostatniej chwili.
Odwróciłem głowę... I to był cholerny błąd. W jednej chwili poczułem uderzenie prosto w klatkę piersiową, ten sam - dobrze mi znany ogień, palący mnie od środka, ból, ciepło, zimno, wszystko jednocześnie. Poleciałem bezwładnie do tyłu, ściskając jednocześnie spust i ciągnąć lufę ku górze, po zaledwie kilku wystrzałach dłoń zelżała i poleciałą bezwładnie za resztą ciała.

Leżąc na plecach widziałem jedynie przejrzyste, bezchmurne niebo, zaczynało mi ciemnieć przed oczami - niebo oddawało się coraz dalej, a film z mojego życia nadal nie pojawiał się w mojej głowie. Po kilku sekundach, które były w tym stanie jak długie godziny, pojawiła się nade mną twarz mojego asystenta, uchylającego się przed kulami świstającymi w powietrzu i jednocześnie sięgającego do apteczki.

Jeszcze dwa dni temu nic nie wskazywało na to że wszystko się skończy... To znaczy, oczywistym dla nas jest to że śmierć lubi sięgać po takich jak my, jesteśmy na to gotowi, wiemy że może to nadejść zawsze i wszędzie... A mimo to, mimo to ona nas zaskakuje, atakuje, a my jesteśmy jak pierwszoklasista przy kilka lat starszym dzieciaku żądającym od niego kanapek - nic nie możemy zrobić.

-Żyj! Kurwa mać! Nie schodź tutaj! Zaraz będą śmigłowce, wytrzymaj! - krzyki partnera wyrwały mnie na chwilę z rąk kostuchy, ledwie przytomnym wzrokiem zobaczyłem jak sięga po radio i ponownie nawołuje

-Potrzebny sanitariusz na północno-zachodni budynek, Szeroki dostał! Powtarzam... - Ostatnie słowo zlało się z ciemnością, nie miałem już sił, ciemność była taka przyjemna... Zabierała ból, zabierała strach, zimno razem z gorącem przestawało już przeszywać moje ciało, byłem pewien - to był już koniec. Koniec dla mnie, niczego już nie czułem i nie słyszałem.

To jednak nie był tak spokojny koniec o jakim mogłem marzyć, co chwilę wyrywałem się z jej rąk, co chwile moim ciałem szarpał ból, ogień rozpalał wszystko od środka, dreszcze... Dlaczego nie mogłem zdechnąć w pierdolonym spokoju?

Migały mi przed twarzą obrazy Boericka który próbował mnie opatrywać, wykrzykującego coś do radia, oddającego serię z karabinu w stronę z której jeszcze kilka minut temu ogień prowadził przeciwnik. W końcu coś się zmieniło, nie było go już, obserwowałem tylko i wyłącznie bezchmurne niebo. Szarzejące się... Być może z powodu zachodu słońca, być może z powodu mojego aktualnego stanu. I wtedy... wtedy to zobaczyłem, poczułem... Chyba nawet usłyszałem - kilka plamek, które rosły z każdą chwilą, dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy - wszystko we mnie się obudziło, chciałem się zerwać z miejsca, rzucić na dół po schodach - pobiec pomiędzy budynkami prosto do miejsca podejścia śmigłowców, które miały nas stąd zabrać. Nie mogłem, nie mogłem nawet poruszyć palcem, przekrzywić głowy, nie mogłem nic zrobić... Początkowo spanikowałem, bałem się - ale wiedziałem że zaraz mnie stąd zabiorą, przecież właśnie po wsparcie pobiegł Paul. Paul, zabawne, tak dawno nikt nie zwracał się do Boericka po imieniu że nawet teraz się zawahałem czy to na pewno było Paul... A może Peter? Nie, zdecydowanie Paul.

Rozległ się dźwięk kolejnych wystrzałów, całej kanonady. Nie widziałem już co się dzieje, miejsce podejścia było poza zasięgiem mojego wzroku, a ruch głową był niemożliwy. Kilka wybuchów, krzyków... i... I ponownie rozkręcające się wirniki? Chwila, przecież nie zostawią nas tutaj, wiedzieli w jakiej jesteśmy sytuacji i jakimi siłami dysponuje przeciwnik, wiedzieli że miej... Kątem oka już je widziałem - były na odpowiedniej wysokości, w ruchu... Odlatywały stąd. Próbowałem się im przyjrzeć i zobaczyłem... Zobaczyłem mojego asystenta, tego który nie powinien się ode mnie oderwać na krok, siedział teraz na pokładzie śmigłowca ratunkowego mierząc lufą i puszczając coraz to kolejne pociski gdzieś poza moje pole widzenia. Chciałem się zerwać, krzyknąć że nadal tu jestem, dać jakiś znak - niech ktoś mnie do cholery zauważy! Ale nie byłem w stanie, nie miałem już w sobie ani grama siły. Śmigłowce zaczęły się oddalać, dźwięk zaczął się rozpływać, a słońce przemierzyło już trzy/czwarte drogi za horyzont... Ciemność nadeszła od razu

***

...Dwight Murphy operator ręcz... Kolejne uderzenie w podbrzusze przerwało wygłaszanie wyuczonej przeze mnie formuły. Znów zaczęli coś mówić, o coś pytać. Nie mogłem ich słuchać, byłem zbyt zajęty palącym bólem i zimnem, które walczyły ze sobą w każdej mojej części ciała. Nie chciałem ich słuchać, wtedy mógłbym się złamać i zacząć odpowiadać na ich pytania, o ile jakiekolwiek zadawali.
Poczekałem aż przestaną mówić, wciągnąłem w płuca tyle powietrza na ile tylko mogłem sobie pozwolić i przygotowałem się na nadchodzący ból.
-Nazywa... - Znów nadeszła ciemność, szybciej niż jakiekolwiek uczucie bólu. Ile jeszcze tak wytrzymam? Czy to był ostatni raz kiedy spoglądałem na swoich oprawców? Kiedy spoglądałem na cokolwiek?

Czułem że ktoś mnie przenosi, rzuca, wydawało mi się że nawet słyszałem dźwięk ciężkich stalowych drzwi, które zatrzaskują się za mną. Nie byłem pewien czy jeszcze żyje, bólu nie było już ze mną, podobnie jak jakichkolwiek sił - tylko ciągła ciemność...

Zbiór bazgrołówWhere stories live. Discover now