Witaj, mamo. Stwierdziłem, że pisanie listów może mi w jakiś sposób pomóc w pogodzeniu się z tym, co się stało. Było to dla mnie ciężkie przeżycie. Pisząc wiadomości mam poczucie jakbym mógł cię jeszcze kiedyś zobaczyć i jakbyś dalej była, tylko gdzieś dalej. W dzisiejszym liście chciałbym ci opowiedzieć o ostatnim, większym wydarzeniu z mojego życia. Ojciec jakiś tydzień temu postanowił kupić nowe mieszkanie. Fakt - stare mieszkanie nie było złe. W dwójkę śmiało mieściliśmy się w starym lokum, przy Maślanej, ale mimo to posiadanie większego domu by nie przeszkadzało, tym bardziej, że tata mógł sobie na to pozwolić. Nowy dom został przez nas podobno nabyty od typa, który wygrał jakąś loterię, czy coś, po czym przeprowadził się i chciał się pozbyć starej chaty za grosze. Szczerze to na tamten moment średnio mnie obchodziło kim był wspomniany wcześniej człowiek. Kupno nowej nieruchomości, zarówno jak i przeprowadzka była dla mnie czymś zupełnie nowym. Dnia 2 maja. Po raz pierwszy stanąłem na placu, którego wcześniej z własnej woli nie chciałem widzieć. Lubię wszelkie niespodzianki. Już na pierwszy rzut oka widać było, że poprzedni właściciel tej posiadłości był przy kasie nawet przed wygraniem hajsu. Stojąc w bramie ujrzałem duży, biały, piętrowy dom z garażem i sporej wielkości tarasem. Bardziej od budynku zachwycił mnie jednak ogród, a ten był wielki i piękny. Z każdego punktu, na który bym nie spojrzał biło jasnymi, ciepłymi kolorami, a krzewy wycięte były w przeróżne kształty - Od kur aż po słonie i lwy. Byłem podekscytowany na samą myśl o przeprowadzce do domu rodzinnego z mieszkania, a tu spotkało mnie takie coś. Zachwyt placem jednak nie skończył się na cudownie udekorowanym froncie. Za domem mieliśmy basen wielkości starego mieszkania, albo i większy. Obok zbiornika stała sześciościenna altana z murowanym grillem. Wnętrze domu było przytulne. Duży telewizor, kominek, czarne dywany kontrastujące z jasną podłogą. Poprzedni lokator po prostu miał gust, a na nasze szczęście, lub i nie zostawił po sobie meble, elektronikę i inne rupiecie, które później przyszło nam przeszukiwać. Przekopując czyjeś rzeczy można się dużo o tej osobie dowiedzieć. Z rzeczy należących niegdyś do tego człowieka wywnioskowałem, że lubił malować. Farby plakatowe, akrylowe, palety, pędzle, sztalugi - Tego było po prostu co najmniej dużo. Najwięcej tego typu rupieci było w piwnicy, która widocznie służyła lokatorowi nie tylko za schowek i miejsce na piec, ale też i warsztat. Ciekawe przedmioty mieściły się również w meblach. Znalazłem tam między innymi: paski Dolce & Gabbana, bluzy CK, Biblię grubości co najmniej pięciu leżących na sobie dysków HDD i jakieś inne księgi po Hebrajsku, czy w jakimś tam innym wymarłym języku. Jako ostatni etap "plądrowania" tej chaty został strych. Po podniesieniu drewnianej klapy, będącej wejściem na poddasze uniósł się w powietrzu długo zalegający na niej kurz, który wypadając z cienia utworzył długi snop światła, rozciągający się od okna aż po jakieś kartony, stojące pod równoległą ścianą. Z czasem przeszukiwanie stało się już nudne i z szukania ciekawych i wartościowych przedmiotów przerodziło się to w zwykłą pracę i jak na taki krótki ułamek czasu - stało się to nawet rutyną. To do wywalenia, to można sprzedać, to też, a to znowu jakiś syf... Podczas grzebania w jednym z kartonów i segregowania rzeczy kompletnie bezwartościowych od tych cenniejszych znalazłem coś, czego nie spodziewałem się zobaczyć już nigdy w życiu. Grzebiąc w jednym z tych pudeł natknąłem się na twoją pozytywkę. Przez dobre kilka minut, razem z tatą wpatrywaliśmy się w nią, w zupełnej ciszy i z niedowierzaniem. Drewniane pudełeczko, z złotymi elementami i ręcznie wypalonym imieniem Anastazja. Sam fakt, że ten człowiek posiadał pozytywkę nie byłby dziwny gdyby nie fakt, że nie zgubiła się, a była pochowana razem z tobą.