Jeśli jest dzień lepszy od urodzin, to zdecydowanie jest to dzień zakończenia roku szkolnego. Przynajmniej w mniemaniu Małgorzaty, nauczycielki języka angielskiego w jej z krakowskich szkół, która właśnie z zakończenia roku wracała. W ręce trzymała drewnianą skrzyneczkę z prezentami od swojej klasy ósmej b. Pani Ostrowska, mimo radości spowodowanej należnym jej odpoczynkiem, musiała przyznać, że będzie za tymi swoimi huncwotami tęsknić. Może często nie miała do nich siły, jednak ich klasa praktycznie składała się z osób, które z angielskim były za pan brat. Ponadto mieli świetny gust. Ta drewniana skrzyneczka była taka śliczna! I te miękkie poduszki z kwiecistym wzorem! To był naprawdę cudowny gest, dawno na koniec roku nie dostała takiego prezentu. Na pokrytych mocną czerwienią wargach gościł szeroki uśmiech.
Tegoroczny czerwiec był tak ciepły, że nic, tylko się roztopić. Aż chciałoby się wszamać jakieś dobre lody, pomyślała Małgorzata, patrząc na matkę ze swoim kilkuletnim dzieckiem. Szli ulicą z rożkami w rękach i uśmiechami na twarzach. Szybko zganiła się w myślach, przypominając sobie o swojej którejś z kolei diecie, której zamierza tym razem pilnować. Ale bądźmy szczerzy, Małgosi takie rzeczy nigdy nie wychodziły, bo akurat brat przywoził te pyszne ciasto czekoladowe, które było takie kuszące... A te przecenione bombonierki na pewno smakowały przepysznie... A lody cytrynowe, za które właśnie płaciła wyglądały pięknie! Cóż, znowu nie wyszło jej ograniczanie słodyczy, ale przecież był koniec roku, mogła sobie pozwolić na taki luksus, nie?
Nie. Powinna mocniej się za siebie wziąć.
Po jakimś czasie, kończąc swojego rożka, ciemnowłosa skręciła w uliczkę, która prowadziła do jej bloku. Jak zwykle nikt tutaj nie chodził, nawet jej sąsiedzi, których widziała tutaj kilka razy w swoim życiu. Nie, żeby aż tak przeszkadzał jej ten fakt, bo nieszczególnie za nimi przepadała. Jakoś nie mogła znaleźć języka ze staruszką mieszkającą naprzeciwko jej, wielką kociarą, która kilka razy zaczepiała ją "na parę minut", aby pożyczyć cukier. W konsekwencji przez następną godzinę opowiadała jej o swoich skarbeńkach. Na nieszczęście Ostrowskiej, kobieta nie rozumiała stwierdzenia "Nie lubię kotów i mam na nie alergię".
No dobrze, może to drugie to ściema, bo alergii żadnej nie miała, jednak zawsze tak mówiła, aby zakończyć irytujący ją temat tych wstrętnych, wrednych zwierząt. Była chyba jedyną w rodzinie i w swoim wąskim kręgu znajomych, która kotów nie lubiła, przez co z góry znajdowała się na straconej pozycji, jednak radziła sobie jakoś, więc chyba nie było tak źle. I tak już dawno się przyzwyczaiła.
Kiedy przeszła obok koszy na śmieci, usłyszała dziwny dźwięk. Zatrzymała się, nasłuchując, czy się po prostu nie przesłyszała, jednak po chwili ten odgłos się powtórzył. Małgorzata położyła skrzynkę obok niskiego murka, oddzielającego chodnik od trawy i roślin, po czym zaczęła rozglądać w poszukiwania jego źródła. Zajrzała za jeden śmietnik, potem drugi, ale niczego nie było! Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy to nie jakieś dzieciaki, które robiły ją w konia, bo omamów słuchowych przecież nie miała! Odwróciła się, aby odejść z tego miejsca, bo zaglądanie za kosze do śmieci w eleganckiej sukience raczej nie wyglądało dobrze, wzięła skrzynkę od swojej klasy i już miała iść w stronę bloku, kiedy pod swoimi nogami zobaczyła... Kota? Szczerze mówiąc, przez chwilę nie była pewna, bo bardziej przypominał kulkę sierści pozlepianej błotem, brudem i czymś jeszcze, czego nie potrafiła zdefiniować. Poprzyczepiały się do niej jakieś liście. Duże, zielone oczy zwierzaka patrzyły na nią boleśnie. Małgorzacie, mimo swojej niechęci do kotów, zrobiło się go żal. Prawdopodobnie był bezdomny, ewentualnie mieszkał u jakiegoś brutala, jednak tę myśl odrzuciła od siebie, nie przyjmując do siebie wersji wydarzeń, gdzie ktoś, kogo może i znała, znęcał się nad czymś tak bezbronnym.
CZYTASZ
Pan Kot
Short StoryO anglistce, która nie lubiła kotów i kocie, który nazywał się "Pan Kot".