Rozdział 5

51 8 1
                                    

Hejka! 

Został tu może ktoś? Bo tak zdaję sobie sprawę, że minęło mnóstwo czasu od poprzedniego czasu, ale nie dałam rady wcześniej. Ogólnie pisanie od tamtego czasu mi idzie ciężko, więc przede wszystkim stąd taka długa przerwa. Dopiero teraz zaczęłam znów wracać do pisania. Postaram się bardziej skupić na poprawię poprzedniej wersji, ale nic nie obiecuję ^^"
Wszystkim co tu jeszcze są życzę miłego czytania ;)

Pojedzona i zadowolona mogłam się zająć przygotowaniami do podróży. Kto jak kto, ale Lethos świetnie gotuje, zna się świetnie na przyprawach i dzięki temu jego dania zawsze świetnie smakują. Musiał już niestety iść; spieszył się, bo on musiał spakować dodatkowo swoje trucizny i wybrać odpowiednie zioła, a to zawsze zajmowało mu dłuższą chwilę. Zaproponowałam mu więc, że to ja poinformuję stajnie, aby przygotowały nasze konie do drogi. Skinął głową, nawet nie ukrywając wdzięczności. Im szybciej wyruszymy, tym więcej czasu będziemy mieć na zlecenie i na odpoczynek poza górami. Od ciągłego siedzenia tutaj można zwariować.

Na pożegnanie Lethos pocałował mnie w czoło i krótko przytulił, po czym odszedł pospiesznie w stronę swojego domku. Ja w tym czasie udałam się w stronę stajni. Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, więc przyspieszyłam kroku, mając nadzieję, że spotkam tam jeszcze stajennego. Kiedy weszłam do środka, słyszałam tylko ciche rżenie koni. Rozejrzałam się i zauważyłam chłopaka, na oko dwunastoletniego, który właśnie wychodził z boksu z pustym wiadrem w dłoni. Prawdopodobnie karmił zwierzęta. Szybko zauważył moją obecność, więc zamknął drzwiczki, odłożył wiaderko i podbiegł do mnie. Zatrzymał się niecały metr przede mną i skłonił się nieznacznie.

– Witaj, pani – przywitał się i wyprostował – Czy mogę w czymś pomóc? – Skinęłam głową, jednocześnie myśląc nad tym jak piękne kłamstwo stworzyli skrytobójcy. Niby wszyscy w tej dolinie są równi, w co wierzą święcie chłopi, dzięki czemu czują się dowartościowani i niezbyt chcą opuszczać góry, a nawet jeśli z jakiegoś powodu opuszczą, to nas nie zdradzają.

– Jutro o świcie wyjeżdżam z kompanem, więc chcę, abyś mi na jutro przygotował do drogi Kimi i Algro. Mógłbyś przy okazji zapakować do juków prowiant na kilka dni i zostawić jeszcze miejsce na sprzęt? – Zapytałam, choć spodziewałam się, jaka będzie odpowiedź.

– Oczywiście, pani! – odpowiedział entuzjastycznie, a ja popatrzyłam na niego lekko zdziwiona; nie rozumiałam jego radości i entuzjazmu. Przecież mieszka i służy zabójcom bez sumienia.

– W takim razie do zobaczenia jutro – powiedziałam i podeszłam na chwilę do Algro. Widocznie ucieszył się na mój widok. Pogłaskałam go po strzałce na pysku – Do zobaczenia jutro – powiedziałam, uśmiechając się nieznacznie do zwierzęcia, po czym niechętnie udałam się do siebie. Muszę przyznać, że tym razem wyjątkowo nie miałam ochoty iść. Jedyne o czym marzę, to wreszcie wyrwać się stąd. Na zawsze...

Pokręciłam gwałtownie głową i otworzyłam drzwi swojego domku. Weszłam do pokoju dziennego i pozbierałam gliniane naczynia ze stołu, które są pamiątką po wspólnym posiłku. Szybko je umyłam i włożyłam do szafki. Wzięłam gruszkę, która leżała w misie na blacie i jedząc ją, udałam się do sypialni. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam swój strój, składający się z długich, czarnych spodni, dopasowanej do ciała bluzki w tym samym kolorze, ciemnej peleryny i purpurowej chusty zasłaniającej twarz, a także wysokich butów na koturnie okutych z przodu metalowymi płytkami aż po kolano. Podeszwa jest zrobiona z jakiejś specjalnej substancji, dzięki której niejednokrotnie poruszam się ciszej niż ktoś w płaskim obuwiu. Z dna wyciągnęłam swój bicz, dwa miecze schowane w pochwach, sztylet, kuszę i zestaw bełtów do tego oraz noże do rzucania w specjalnych pochwach, które za pomocą pasków można przymocować na piersi. Z szafki nocnej wyciągnęłam mieszek z pieniędzmi; nie wątpiłam, że w czasie podróży się przydadzą.

Skrytobójczyni Where stories live. Discover now