Lato dobiega końca a w mojej głowie siedzi płyta, która najwyraźniej ma rysę na swojej naturalnie delikatnej, gładkiej powierzchni, gdyż zacięła się i za żadne drogocenne wartości tego świata nie ruszy dalej. Stop. Błąd. Istnieje wartość, dzięki której moje życie toczyłoby się dalej, a raczej kręciło (ale fakt, płytę da się toczyć).
Jest taka szczęśliwa. Zawsze gdy była szczęśliwa, szczęśliwy byłem razem z nią. Kiedy była smutna, trzymałem ją w objęciach. Mocno. W takich momentach jej dusza wydawała się być ulotna, nienamacalna. Cholerne uczucie bólu. Przeszywający, rozrywający, szarpiący na kawałki, rozlewający się po całym ciele. Ból osamotnienia. Nie ma we mnie już nic, może tylko mała rysa na płycie.
Dziesiątego lipca była sobota. Miała bluzkę w kwiaty, a włosy jak zawsze pachnące kawą. Tak mocno trzymaliśmy się za ręce, jakby dzieliły nas minuty od zapadnięcia się w bezdenną otchłań znanego nam dotąd wszechświata, jakby jej drobna dłoń miała rozpaść się od padających na nią promieni słońca, a nasze istnienie było właśnie wymazywane i nie miało przeznaczenia by powrócić.
Patrzy na mnie. Dotyka mojej twarzy ostrożnie i z wyczuciem, jakby dopiero co ją poznawała. Sposób w jaki zagląda w moje oczy, stopiłby potężne lodowce planety Ziemia. Chociaż gdy teraz o tym myślę, nie byłoby to nic dobrego (globalne ocieplenie to nie powód do żartów). Jedno spojrzenie i wiedziała o mnie wszystko. Mnóstwo razy zastanawiałem się czy niebieski odcień tych przenikających przeze mnie tęczówek jest bardziej nasyconym kolorem od nieba. Gdybym tylko mógł spojrzeć jeszcze jeden raz, znałbym odpowiedź.
Uśmiecha się. Śmieje. Do mnie. Zbliżamy się twarzami i nie ma żadnego atomu wokół nas. Cisza dzwoni w uszach, lecz jest do zniesienia, nie ma żadnego powiewu wiatru, gleby pod nami, nie czuję na skórze ani trochę ciepła słonecznego. Wszystko umarło. Oplatam jej ciało swoim, dryfując w naszej idealnej próżni.
Jeśli tego chcesz, zabiorę cię z powrotem. Zbudujemy w naszej próżni sanktuarium. Nasza miłość jest święta. Nietykalna. Na samo wspomnienie ból powraca. Teraz moje wnętrze jest nie tylko wyszarpane, ale też dla urozmaicenia złamane na pół. Widzę jej niewyraźny kształt, widzę naszą próżnię. Po chwili mam tak naładowaną kolorami wizję, że nie widzę już nic. Wyrzuciłaś mnie z sanktuarium. Niestety nieuchronnie zbliżam się do czarnej dziury, do której zawsze mnie popychałaś. Dlatego odszedłem.
Czy kiedy zbliżymy się do siebie ponownie poczujesz to samo? Czy wciąż będziesz mnie pragnęła tak samo? Pamiętała jak to jest...? Może gdy on popełni błąd, ty zauważysz? Czy wystarczy tylko jedna pomyłka twojego kochanka? Nie chcę znać odpowiedzi. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Muszę się upewnić, że jesteś. Chcę dostać pisemną gwarancję twojego bezpieczeństwa.
Czy będziecie spędzać tak samo czas? Pójdziecie w te same miejsca? W ten dzień, gdy popołudniu spadnie grad. I tego samego popołudnia zaświeci słońce. To idealne zobrazowanie mojego nastroju. Wystarczyło te parę chwil, żeby płyta była na właściwym, stabilnym miejscu. Czy zagra ci te same piosenki? Czy staną się ,,waszymi'' utworami? Czy będzie się starał tak bardzo, jak ja? Czy też go przestaniesz obchodzić? Czy jego głowa zawiśnie w chmurach na nieustanny, nieokreślony czas? Czy oddalicie się tak samo? Ile razy on się potknie? Ile razy on się potknie, bo podstawisz mu nogę? Czy również nie będzie cię o to obwiniał?
Jestem nieidealny. Nieposkładany. Może temu prawdziwemu Bogu czegoś zabrakło podczas tworzenia.
Czy wszystko dobrze?
YOU ARE READING
Teksty inspirowane
RomanceKrótkie, uczuciowe teksty, zawierające niepowiązane ze sobą historie