Rozdział II Nie daj się prosić...

123 6 0
                                    

Dom Lupinów, nazywany z oczywistych przyczyn Wilczym Jarem, znajdował się na samym krańcu Doliny Godryka, w pewnym oddaleniu od sąsiednich. Była to sporych rozmiarów, sprawiająca miłe wrażenie budowla. Składała się z piwnicy, parteru, piętra i poddasza, a także dużego tarasu, na którym cała rodzina lubiła spędzać ciepłe, letnie wieczory, nierzadko w licznym towarzystwie przyjaciół. Ten wieczór właśnie tak się zapowiadał. Miała przybyć większość dawnych członków Zakonu Feniksa wraz z rodzinami, było to swego rodzaju pożegnanie z wakacjami.

Niestety kominek nie był zbyt czysty. Tak właściwie w całym domu Lupinów panował lekki chaos i nieporządek. Stanowiło to swego rodzaju odzwierciedlenie natury pani domu, która nigdy nie czuła się swobodnie w nad wyraz wysprzątanych pomieszczeniach. Meble i dekoracje w kompletnie różnych stylach, często zupełnie do siebie niepasujących, wszędzie mnóstwo kolorów, liczne fotografie na ścianach wisiały bez większego składu i ładu, obrazu tego chaosu dopełniała krzywa noga od stołu wsparta książkami. Ponadto z uwagi na problemy z koordynacją ruchową Tonks, które także odziedziczyli po niej Teddy i Andie wszystkie meble, z wyjątkiem stołu w jadalni, stały przy ścianach, nie było żadnych przedmiotów, przez które ktoś mógłby się przewrócić, takich jak dywany, ani szklanych elementów.

Victoire ostrożnie wyszła z kominka jednocześnie odruchowo otrzepując szarą od popiołu szatę. Poprzedniego dnia dostała sowę od Cassii z prośbą, żeby pojawiła się u nich wcześniej.

- Vicki! Cześć! - zwabiona hałasem, jaki wywołało przybycie Weasleyówny w salonie pojawiła się matka Teda uśmiechając się szeroko, kiedy zobaczyła dziewczynę.

- Cześć Tonks - pani Lupin nadal wolała, żeby wszyscy zwracali się do niej panieńskim nazwiskiem.

- Ojej, chyba zapomniałam posprzątać w tym kominku - wycelowała różdżką w Victoire - Tergeo - i z ubrania, a także z twarzy i włosów dziewczyny zniknął cały brud, wtedy rzuciła to samo zaklęcie na kominek - No, teraz nie powinno być już problemu, chociaż szczerze mówiąc nie jestem zbyt uzdolniona, jeśli chodzi o zaklęcia sprzątające. - jakby nieco sprzeszona przeczesała ręką swoje wściekle różowe włosy.

- Na pewno jest w porządku - potwierdziła uprzejmie Victoire. - W czym mogłabym pomóc? Cassia w wiadomości zbyt dużo nie wyjaśniła.

- Tak właściwie jesteśmy już na etapie, że wszystko samo się przygotuje, Cass raczej chciała pogadać na spokojnie zanim wszyscy się zjadą - to mówiąc Tonks mrugnęła do niej. - Jest na tarasie razem z Andromedą.

Victoire w odpowiedzi na to pokiwała głową, po czym udała się na wspomniany taras. Jej przyjaciółka wraz z siostrą siedziały na jednej z trzech powiększonych magicznie kanap otaczających taras i rozmawiały. Obie, tak samo jak ich starszy brat odziedziczyły metamorfomagiczne zdolności po matce. Cassia jako jedyna z rodzeństwa przez większość czasu zachowywała swój naturalny wygląd, z wyjątkiem sytuacji nerwowych, w których czasami nie do końca potrafiła zapanować nad swoimi zdolnościami. Zarówno z wyglądu, jak i z charakteru bardzo przypominała ojca. Miała ciemnobrązowe, sięgające ramion włosy i zielone oczy z brązowymi plamkami. Była nieco niższa od Victoire i szczuplejsza, aczkolwiek należy pamiętać, że zarówno waga, jak i wzrost dla osoby, która może dowolnie zmieniać swój wygląd nie są zbyt wielkim problemem i tak właściwie nikt poza samą Cassią nie miał pewności, czy rzeczywiście to jak prezentuje się wszystkim na co dzień to jest jej naturalny wygląd.

Z kolei Andromeda, nazwana tak na cześć babci ze strony mamy, była zupełnie inna. Najprawdopodobniej odziedziczyła po mamie ciemny kolor oczu, a także zamiłowanie do jaskrawych kolorów, gdyż chcąc naśladować swoją rodzicielkę zwykle barwiła włosy na kolor różowej gumy do żucia.

Kiedy wilk spotyka wilęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz