Do domu rodziców dojechałem w okolicach godziny 17. Powoli wjechałem na podjazd, wyszedłem z auta, podszedłem do bagażnika by wyjąć walizkę, a z tylnego siedzenia zgarnąłem torbę i udałem się w stronę drzwi wejściowych. Już miałem chwytać za klamkę, lecz otworzyła je moja mama i od razu się na mnie rzuciła. W sumie to się jej nie dziwię, bo nie widzieliśmy się dość długo, brakowało mi jej, a zwłaszcza jej obiadów. Gdy już wyszedłem z jej uścisku i wszedłem do domu, to pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy, były zdjęcia z tatą. Pomimo tego, że zmarł jak byłem na pierwszym roku studiów, to mama dalej trzymała jego zdjęcia, dalej o nim pamiętała, to było... urocze.
Po chwili poczułem zapach jedzenia, mojej ulubionej lasagni. Postanowiłem nie zanosić bagaży do pokoju, tylko od razu udać się do kuchni i zjeść z mamą pierwszą kolację od pogrzebu taty.
Usiadłem do już nakrytego stołu, co dziwne nie był nakryty na dwie osoby tylko na sześć, kogo mogła się spodziewać mama.
- Andy, zanieś rzeczy do pokoju, zanim jedzenie będzie gotowe to minie jeszcze 20 minut na pewno.
- Ale mamo... - nie zdążyłem dokończyć bo mnie uciszyła i ruchem głowy kazała wyjść by zanieść rzeczy.
Nie chciałem się kłócić, więc wziąłem walizkę i torbę i poszedłem z nimi na górę. Szczerze to wnoszenie tego nie było miłe, ale gdy wszedłem z nimi do swojego starego pokoju usłyszałem huk i zobaczyłem konfetti lecące na mnie.
- Wreszcie wróciłeś!!! - kilka głosów zlało się w jeden, doskonale wiedziałem do kogo one należą.
Chwilę później poczułem jak czwórka moich przyjaciół mnie przytula, brakowało mi ich równie bardzo jak obiadów mamy czy rozmów z nią. Nic nie było w stanie opisać tego jak szczęśliwy byłem.
Uśmiech nie znikał z mojej twarzy do końca kolacji, bo wtedy przenieśliśmy się do Brooklyn'a, gdzie czekały na nas dwie skrzynki piw. Każdy usiadł na swoim miejscu, czyli na tym, na którym siedział przed zaczęciem moich studiów - ja na kanapie, pomiędzy Ryan'em i Sonny'm, Brook na jednym fotelu, a Mikey na drugim. Wtedy zaczęło się, rozmowy o związkach o wszystkim co działo się podczas studiów, trochę opowiadali oni, trochę ja, odpowiedziałem na każde ich pytanie, dopóki nie spytali się o to, czy mam dziewczynę. Na to pytanie nie umiałem odpowiedzieć, bo takowej nigdy nie miałem i mieć nie będę.
- Andy? Zerwała z tobą? - zapytał Brooky po chwili ciszy.
- Nie... Nie miałem dziewczyny i nie będę miał... Jestem gejem - splotłem palce i przygryzłem wargę i czekałem na ich reakcję z nadzieją, że nie zostanę zwyzywany.
- No to jesteś i co z tego, że jesteś? Nic się nie zmienia przecież, tylko na grupowych wyjściach będzie jednego chłopa więcej - zaczął Ryan, lecz nie umiał dokończyć przez śmiech - To masz chłopaka? - próbował spytać przez śmiech.
- Nie, nie mam, miałem prawie, ale wyprowadził się z miasta - wzdychnąłem i sięgnąłem po kolejną butelkę piwa, wtedy zauważyłem w drzwiach jakiegoś obcego dla mnie chłopaka.
Był on wysoki, na pewno wyższy ode mnie. Miał brązowe włosy z rozwaloną na czole grzywką. Ubrany był w podziurawione jeansy i za dużą czarną bluzę, gdy podszedł bliżej zauważyłem kolczyki w uszach i mocno zielone oczy. Nigdy nie widziałem słodszego człowieka, naprawdę.
- Nie przeszkadzam wam? - spytał żartobliwie na co od razu odpowiedziałem.
- Nie skądże, siadaj - wskazałem głową wolny fotel, a gdy przechodził obok wyciągnąłem dłoń w jego stronę i się uśmiechnąłem - poza tym jestem Andy.
- Jack - odpowiedział uśmiechem i ścisnął moją dłoń. W drodze do fotela zgarnął butelkę alkoholu, otworzył ją i upił łyk oblewając delikatnie swoją bluzę.~~~
Siemka siemka <33 Witam i liczę, że się spodoba <333
YOU ARE READING
Medicine |Fluff|
FanfictionAndy wraca ze studiów do swojego rodzinnego miasta, gdzie zostawił swoich przyjaciół z czasów liceum, lecz oni dziurę po Andy'm zastąpili sobie kimś innym - Jack'iem. Co zrobi Andy, gdy zauważy , że przyjaciele odsuwają go na jeszcze dalszy plan? ...