Sophie szła do Instytutu w Nowym Jorku. Wyruszyła zaraz po tym, jak dostała ognistą wiadomość. Krótki miecz obijał jej się o udo, dając poczucie bezpieczeństwa. Letni wiatr łaskotał ją lekko w odkryte plecy, niczym piórko. Skręciła szybko w boczne uliczki i zaplotła niezdarny warkocz, ze swoich niezwykłych włosów. Jej włosy były bowiem barwy czystego złota.
Nagle poczuła się obserwowana. Obejrzała się wokół, lecz nie znalazła w pobliżu nikogo. Położyła dłoń na rękojeści miecza. Uniosła lekko głowę, żeby spojrzeć na dachy, i wtedy zauważyła tam kogoś. Osobna ta stała na krawędzi, pod słońce, i była dość wysoko, więc nie mogła zidentyfikować czy jest to kobieta, czy mężczyzna. Skoro jednak stał w słońcu, nie był to wampir. Jego włosy powiewały na wietrze. Sophie wyjęła miecz z pochwy, w tym samym momencie, kiedy tajemniczy osobnik zeskoczył z dachu, z pusty zaułek w którym znajdowała się Sophie. Osobnik wylądował gładko na nogach, o zgiętych kolanach. Dziewczyna uniosła miecz. Kiedy owy człowiek podniósł się i ukazał twarz, Sophie już wiedziała, że to chłopak.
Miał średniej długości kasztanowe włosy. Był dobrze zbudowany i wysoki. Nie widziała jego oczu gdyż do połowy zatopiony był w cieniu. Było jednak widać, że ma na sobie strój bojowy Nocnego Łowcy, a w ręku miał miecz, na których wyraźnie wygrawerowane były słowa w łacinie "Quot bella amittit , tanta experientia win" które Sophie przeczytała z łatwością. Ile przegram wojen, tyle wygram doświadczenia. Wokół owych słów, widniały złote wzory z ptaków. Czaple, pomyślała Sophie, w takim razie Herondale.
Chłopak wyszedł z cienia. Jego oczy okazały się głęboko zielone, jak mech. Miał wyraźne rysy kości policzkowych oraz linii szczęki. Linie jego ust były za to delikatne. Uśmiechał się. Sophie zacisnęła mocniej miecz w dłoni i zrobiła krok do tyłu. Chłopak miał na sobie zbroję, a ona szarą bluzkę, rozpinaną na zamek na plecach, czerwoną spódnicę w szkocką kratę i glany. Ubranie nie zdatne do bitwy nie miecze. I do jakiejkolwiek bitwy. Chłopak ruszył się nie spokojnie, i lekko opuścił miecz. Sophie zobaczyła u niego runę Jasnowidzenia.
- Nie bój się mnie. - powiedział zachrypniętym głosem. - To ja wysłałem do ciebie zaproszenie do Instytutu.
Sophie opuściła miecz.
- Ty? - zdziwiona patrzyła na chłopaka, dokładnie studiując swoje szanse w ewentualnej bitwie.
- Ja. - spuścił lekko głowę i uśmiechnął się półgębkiem, łobuzerski uśmieszek. - Zacznijmy bez mieczy, jasne, mała? - powiedział wkładając miecz do pochwy. Sophie niepewnie również schowała miecz. Chłopak wyciągnął rękę. - Jestem Michael Angelo Herondale. Mów jak chcesz. Albo Michael, albo Michael Angelo. Siedemnaście.
- Jasne. - powiedziała Sophie. - Jestem Sophie Atrea Nightblood. Mów mi Sophie. - ujęła jego dłoń, porysowaną bliznami, ale miękką. - Siedemnaście. Prawie... Po co mnie tu sprowadziłeś, prosto z Idrisu?
- Jesteś kimś więcej niż Nocnym Łowcą... - powiedział nie puszczając jej dłoni. - Prawda?
Sophie nie odpowiedziała.
- Chodź ze mną. Mam cię asekurować do Instytutu. Czy tego chcesz czy nie, mała, jesteś na mnie skazana. - Ruszył przed siebie, dalej w kierunku Instytuty w Nowym Jorku. Sophie idąc za nim patrzyła się z otępieniem w ich złączone dłonie.
CZYTASZ
Dark Secrets
Fantasy|Jest to moje przedstawienie dalszych wydarzeń po DARACH ANIOŁA| Pewnego dnia otrzymuje wiadomość z Nowego Jorku... Wyrusza tam prosto z Idrisu... Jej dotychczasowe życie okazało się pełne kłamstw... bo tak naprawdę, dziewczyna ma więcej krwi anioła...