1. Kobiety z rodu Zielińskich

44 6 9
                                    

Monika wyjrzała przez okno.

— Wreszcie przyjechali! — zawołała do reszty domowników i wybiegła na ganek.

Ją przywitały gorące promienie lipcowego słońca, ona zaś przywitała szerokimi ramionami nadjeżdżającego seata. Stała roześmiana na podjeździe i podskakiwała na myśl, że znowu spędzi lato ze swoją starszą kuzynką.

Już jedno takie spędziły, sześć lat temu, kiedy ona jeszcze chodziła do liceum, Laura zaś ekscytowała się nową pracą. I chyba nowym facetem. Albo facetami. Nie mogła sobie przypomnieć, który był pierwszy, chociaż dobrze pamiętała bruneta z brązowymi oczami. Zrobił jej wtedy wykład o antykoncepcji.

Zaraz, czy przypadkiem nie okazało się chwilę później, że miał żonę i syna?

Zobaczyła główkę z burzą jasnozłotych loczków, która z przyklejonymi rączkami do szyby patrzyła z niedowierzaniem na ogromny dworek. Dom rodzinny Zielińskich.

Prawdziwy dworek szlachecki. Czerwona, choć trochę sponiewierana przez czas cegła pięknie współgrała z wijącym się wszędzie ciemnozielonym bluszczem. W drewnianych oknach, nieoszpeconych białą farbą olejną, dostrzec już można było nieco pożółkłe firanki, które pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Niewiele się tu zmieniło. Jedyne zmiany, które zaszły w tym cudnym miejscu były sprawką nieugiętego czasu.

Należałoby dodać jeszcze ilość mieszkańców.

Babcia Pelagia, seniorka rodu liczyła sobie już lat osiemdziesiąt, siedem miesięcy i trzynaście dni. Uważała, że wiek był już odpowiedni, aby oddać się w ramiona śmierci.

— Jeśli umrę w przyszłym roku lub nie daj Boże później, będę pomarszczona i sucha — mówiła. — Chcę dobrze wyglądać w trumnie.

Zmusiła więc wszystkich, by rzucili domy, pracę i kochanki, celem pocieszenia jej w ostatnich chwilach życia. Jako że babcia Pelagia dysponowała też sporymi oszczędnościami życia i domem, który mimo zatęchłego parkietu, mógł służyć za atrakcyjne mieszkania dla przynajmniej czterech rodzin, najbliżsi przybyli licznie.

Każdego obchodził testament.

Właściwie Monika była tu już od połowy czerwca, przyjechała zaraz po zdaniu egzaminów na uczelni. Jej matka, Zofia Przybysz, wprowadziła się do babci ponad rok temu, uznając, że staruszka nie otrzymuje odpowiedniej opieki. Częstym bywalcem, i to takim, co przyjeżdża na cały miesiąc, była druga córka Pelagii, Rozalia Banach - Zielińska, chociaż mawiała o sobie, że tylko Zielińska. Od rozwodu, który miał zresztą miejsce już ponad dziesięć lat temu, nie uważała, aby coś ją łączyło z nazwiskiem byłego męża.

Tak, były mąż, Andrzej Banach również przyjechał. Babcia Pelagia uważała, że to jedyny lekarz, któremu ufa.

W dworku też osiedliła się w tym roku druga kuzynka Moniki — Weronika, która pod pretekstem chęci zajmowania się starszą panią (co i tak czyniła Zofia), zajęła z mężem Rafałem i dwójką bliźniąt całe poddasze.

Monika parsknęła. No tak. Rafał. Nieco grubiutki rolnik spod warszawskiej wsi. Pierwszy narzeczony Laury. To jemu pierwszemu zostawiła pustą szafę, pierścionek zaręczynowy i liścik, że go porzuca.

Laura nigdy nie potrafiła kogoś pokochać. Aż trafiła na Mariusza. Tak przynajmniej uważali wszyscy.

Kiedy kobieta wysiadła z samochodu i zaczęła odpinać z fotelika swoją córkę, Monika usłyszała jej szczęśliwe piski, jak krzyczała, że chce do cioci. To było urocze. Nie interesowała się dziećmi, miała do tego jeszcze tyle czasu, ale chwila, kiedy widziała tę miłość wylewającą się z rączek pięciolatki, od razu przestawała się opierać i dawała się jej wycałować.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 28, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

W stronę słońca (zawieszone)Where stories live. Discover now