Narodziny

50 8 7
                                    

Przychodzimy na świat, nie ważne czy tego chcemy, czy też nie.
Przynosimy łzy, złość, szczęście, nadzieję, rozpacz...

Ból nie do zniesienia, uczucie rozerwania, ale warte ujrzenia swojego małego, bezbronnego potomka.
Nie wydaję się on być szczęśliwy;
Krzyczy i płaczę, zaciska swoje małe piąstki, jego powieki są niczym kurtyna, która czeka aż za nią szarpnie ujawniając ludzi którzy równie dobrze mogą zacząć ronić łzy radości, albo wyjśc z własnej nie poradności i już nie wrócić.

Kobieta w końcu dostała swojego malutkiego synka, którego natychmiastowo przytuliła do piersi, jednak zrobiła to powoli by nie stała mu się krzywda.
-Jesteś dla mnie jak promyk słońca wpadający przez okno sypialni, budzący mnie ze snu i rozpaczy. -wyszeptała łamiącym się głosem, młoda, urodziwa kobieta.

Na imię jej było Leokadia Mazur;
Wiecznie pogrążona w głębokim smutku pisarka.
Gdy dowiedziała się o tym że jest w ciąży nie skakała z radości. Nigdy nie chciała mieć dzieci. Twierdziła że to obrzydliwe że ma nosić we własnym brzuchu jakiegoś małego stwora który bardziej przypomina dinozaura niż człowieka.
Minęło sporo czasy zanim jednak doszła do wniosku że może posiadanie dziecka nie jest aż tak straszne.

Wszytsko działo się stopniowo, zaczynało się od nienawiści, obrzydzenia, strachu przed odpowiedzialnością aż po nadzieję i szczęście.
Swoje przeżycia zaczęła opisywać w książce która zmieniła jej życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Ojciec dziecka wydawał się dla niej idealny.
Przeciętnego wzrostu szatyn, z istną burzą loków na głowie, które opadały na jego niskie czoło, trzydniowy zarost i lenonki zsunięte na czubek jego nosa.
Dobrze zbudowany i nadzwyczaj inteligentny, był posiadaczem westchnień ze strony młodych kobiet.
Żadna jednak go nie kręciła, żaden mężczyzna też nie był wstanie skraść jego serca.

Pewnego dusznego, sierpniowego dnia ujrzał kobietę. Ale nie taką jak każda którą napotykał w pracy czy na ulicy.
Była inna. Wyjątkowa.
Wysoka złotowłosa z zielonymi jak świeżo skoszona trawa tęczówkami i delikatnymi piegami które zalewały jej policzki i czubek zadartego nosa.

Patrzył na nią przez chwilę jakby w transie.
-Dasz radę, zagadaj do niej- dodawał sobie otuchy w myślach.

-Przepraszam nie wiesz może w którą stronę mam się kierować, aby dostać się na ulicę Bohaterów Monte Cassino?
- Powiedział przy napływie odwagi.
Dziewczyna zamyśliła się chwilowo, po czym wydukała z nieśmiałym uśmiechem
- Tak kieruj się w tamtą stronę - Powiedziała po czym skinęła głową w prawo.
-Och dziękuję... Nie przedstawiłem się... Jestem Karol a ty?

I tak zaczęła się ich historia. Na pozór zwykła jak każda inna, ale to oni piszą scenariusz do tej sztuki i to oni zadecydują jak potoczy się ona dalej...


_________________________________________
Witajcie, jest to moje pierwsze dzieło które ujrzało światło dzienne, więc pewnie nie jest idealne, ale każdy kiedyś zaczynał, nieprawdaż?
Przyjmę każdą krytykę na klatę i mam nadzieję że jeżeli znajdziecie jakikolwiek błąd to mnie o tym poinformujecie.
Dajcie znać czy kontynuować tego gniota XD

PS. Napewno znajdą się tu jakieś błędy interpunkcyjne ale mam nadzieję że nie bedą one aż tak kuły w oczy❤

Życie jest dziwne...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz