Śmierć Jamesa Barnesa dla wszystkich była czymś niespodziewanym, czymś tak nierealnym i nagłym, że trudno było w to uwierzyć. Jednak trwała wojna, a wojna zawsze zbiera za sobą żniwo. Nikt jednak nie spodziewał się, a tym bardziej sam Bucky, że śmiercionośny upadek nie przyniesie za sobą śmierci, możnaby rzec, że Bóg ma go w swej opiece. Lecz to byłoby kłamstwem. James stracił w niego wiarę, wiarę że w ogóle jest, że obserwuje. Bóg nie istnieje. Odebrano mu wszystko, rodzine, przyjaciół, wolność, odebrano mu samego siebie. Potwory istnieją, bo właśnie ludzie są największymi z nich. Jednak zdołał uciec, wydostać się z największego piekła, jakie kiedykolwiek miał możliwość ujrzeć. Czy to na prawdę była ucieczka? Barnes nigdy nie ucieknie, zawsze będą mieć na niego oko niczym Huginn i Muninn a gdy przyjdzie taka potrzeba, oblepią go kleistymi mackami i wciągnął spowrotem. To właśnie była Hydra.
Kim mógł stać się mężczyzna, wyszkolony żołnierz, z urywkami wspomnień, które nie składały się w żadną logiczną całość, w tym wielkim świecie? Kimś, kogo zapragnął wynająć rząd, byleby osiągnąć swój cel a osoba martwa dla świata, nadawała się idealnie do tego zadania, był odpowiednim kluczem do zamkniętych drzwi. James Barnes był najlepszym najemnikiem, jakiego mogli posiadać a jego celem było pochwycenie istoty, władającej silną i nieznaną dotychczas magią, uznaną za skrajnie niebezpieczną i sprytną na tyle, że zawsze była kilka kroków przed nimi. Bucky nawet nie wiedział, w jak wielkie bagno się wpakował i dostanie niejeden dowód na to, że bogowie jednak istnieją, tylko ich zajęcia wyglądają zgoła inaczej.
Loki, młody bóg kłamstw i psot, wciąż poznający długowieczne życie, borykający się ze swoją specyficzną egzystencją, tłumieniem wszystkich negatywnych emocji gdzieś daleko w głębi siebie i jeszcze nie do końca zrozumianej magii, płynącej jak świetliste rzeki w jego żyłach. Jego wybuch był tylko kwestią czasu, ale Loki nie wybuchał po cichu, nie, Loki wybuchał jak upadające królestwa, jak sztormy na oceanie i płonące lasy, niosąc za sobą nieszczęście i zniszczenie. Stawał się bogiem cierpienia, nie rozumiał ale chciał zrozumieć, pojąć całym swoim umysłem, zapanować nad śmiercionośną magią. Chciał. Opuścił złotą krainę, udając się na Midgard, gdzie w spokoju i samotności, uspokoi swoją moc. Tym razem jego słowa nie były kłamstwem.
A wszystko zacznie się od zachmurzonego nieba, kropel deszczu, obcego parasola nad głową i spojrzenia oczu koloru gorącej czekolady.
Bo przecież każdy potrzebuje trochę słodyczy w życiu
NapoleonZbrodni
CZYTASZ
Pluviophile | winterfrost
Fanfiction❝ dusze także potrzebują deszczu, ale deszczu innego rodzaju: nadziei, wiary, sensu istnienia. Gdy tego brak, wszystko w duszy umiera, choć ciało nadal funkcjonuje. Można wtedy powiedzieć: "W tym ciele żył kiedyś człowiek". Albo bóg kłamstw i psot...