Cisza

413 49 9
                                    

Klucz chrobotał w zamku podczas gdy Kakyoin kręcił nim w każdą stronę. Po pierwszej nieudanej próbie wyjął klucz i włożył go ponownie do przeznaczonej mu dziury w drzwiach. Sprawdzał każdą możliwą pozycję, obracał go pod każdym kątem. Bez skutku. Zmeczony po całym, kolejnym dniu ich wedrówki nie miał już cierpliwości do klucza. Poirytowany gwałtownym ruchem położył dłoń, przyciągnął je do siebie i wznowił swoje zmagania z nimi. Tym razem, dzieki bogu, otworzyły się. Wyczerpany chłopak zamknąl je za sobą niedbale, po czym rzucił się na łóżko tak jak stał, nie zdjął nawet butów. Nie miał siły na nic. Cała dotychczasowa podróż, nieprzespane noce, niekonczący sie niepokój oraz walka z wrogimi standami odebrały mu cały jego zapał. A przynajmniej jego znaczną część. Chętnie zostałby tak do wieczora, nie musząc sie o nic martwić. Spałby spokojnie, jak nie spał w ciągu ostatnich, niecałych dwóch miesięcy. Gdyby tylko mogł. Zgodnie z planem miał tylko zanieść swoje rzeczy do pokoju, a potem ruszyć z resztą na poszykiwanje posiadłości Dio. Co prawda było już południe. Zaczynając szukanie o tej porze mało prawdobodobnym było znalezienie czegokolwiek, choćby wskazówki. Z drugiej strony każda chwila się liczyła. Każda chwila odbierała pani Holly jej siły, pogrążając ją kawałek po kawałku w coraz gorszym stanie. Odnalazłszy część utraconej motywacji na myśl o biednej kobiecie, podniósł się z materaca, postawił swoje nogi na ziemi i zaczął przesuwać nimi leniwie w kierunku wyjścia.

Jak mógł sie spodziewać, nie popisał się punktualnoscią, pojawiając się jako jeden z ostatnich.
- Jotaro? - spytał.
Z jego pojawieniem się brakowało już tylko czarnowłosego chłopaka. Nie doczekał się odpowiedzi, choć mogły stanowić ją kroki na schodach tuż za nim.
- Dobra! Skoro jesteśmy wszyscy to możemy ruszać. - huknął Joseph.
Staruszek udał się do recepcji, zostawił tam klucze i przywołał wszystkich ruchem ręki. Rozpoczęli poszukiwania. Kakyoin zastanawiał się w jaki sposób odnajdą odpowiedni budynek w tak wielkim mieście, nawet biorąc pod uwagę jego charakterystyczny wygląd. Nie mogą przecież po prostu szwendać się po przedmieściach, licząc na łut szczęścia, w którym zdołają chociażby natrafić na jakiś trop. Chłopak podbiegł do najstarszego, a gdy go dogonił zapytał:
- Jaki mamy plan na odnalezienie kryjówki Dio, tak w ogóle?
- Jaki? Popytamy miejscowych, pochodzimy. A co myślałeś?
Panu Josephowi wydawało sie to tak oczywiste, a że mówiąc to uśmiechał się szeroko, w sposób tak nieuświadomiony, powiedziałby nawet idiotyczny, nic nie odpowiedział. Nie miał pojęcia jakim cudem, w dodatku z tak wygórowanym pomysłem mieliby znaleźć właściwe miejsce, dodając jeszcze limit 50 dni, ale z braku lepszej alternatywy zwyczajnie przytaknął i podążył posłusznie za innymi. Wykorzysta dany im czas jak najlepiej, na rozeznanie się w terenie, skoro i tak pewnie nic by nie odnaleźli przez marne 6 godzin.

Wrócili koło 19.00, czyli kiedy słońce zaszło, a przechodniów ubyło. Kakyoin nigdy nie przypuszczał, że noce w Egipcie mkgą być tak zimne. Chciał już tylko wskoczyć pod kołdrę, zamknąć oczy i zapomnieć o wszystkim. Chociażby na czas snu.

W pokoju panowała idealna cisza. Nienawidził jej. Od zawsze. Ta cisza była głośniejsza niż cokolwiek innego. Dochodziła do uszu chłopaka i rozlegała się czystym, przeszywającym krzykiem grozy. Donośna. Wybijająca się ponad wszystko. Stanowiła jeden wielki pisk, huk, wrzask, odbijający się głuchym echem od ścian i powracający do Kakyoina przyprawiając go o dreszcze i zimny pot. Nie mogąc znieść dłużej odgłosów, które powinien był słyszeć, a które nieme, nie mogące dostać się do jego uszu, zatkał je gwałtownie swoimi dłońmi i wtulił swą twarz w poduszkę. Na nic. Wciąż słyszał te milczenie. A raczej, nie słyszał nic. Chciał słyszeć. Chciał słyszeć cokolwiek. Tupot, stukanie, wiatr, trzaski, przechodniów,

Czyjś głos.

Czyjkolwiek.

Nieznosił ciszy. Niewypowiedzianych słów. Wszelkich. Wszystkich razem i każdego z osobna. Tych skierowanych do niego, które nigdy nje opuściły ludzkich ust. Trwał w nich od tygodni, miesięcy, lat,

Od zawsze.

Dopadały go i miażdżyły pod swoim ciężarem. Z każdym dniem coraz bardziej. Z każdym dniem coraz ciężej. Z każdym dniem coraz głośniej. Coraz głośniej odbijały się jedną wielką...

Ciszą

Bał się jej. Tak potężnej. Ogromnej. Żył z nią dzień w dzień, a mimo to przerażała go.

Cisza

Samotność

Było tyle ludzi wokół.
Każdy umiał mówić.
Każdy posiadał głos.
Ale nikt nie mówił nic do niego. Nie miał kogoś, kto by mógł. Nikt go nie rozumiał. Nikt mu nie wierzył. Nikt nie widział zielonego człowieczka, który zdawał się być jedynym oparciem chłopca. Mnóstwo razy mówił, pytał. Krzyczał.

Nikt go nie słuchał, a on nikogo nie słyszał.

Bo nikt mu nie odpowiadał.

Umiał mówić,
Ale nie posiadał głosu.

Było tyle ludzi wokół.
Bylo tyle dźwięku wokół.
Było tyle słów wokół.

Było tyle głosów wokół.

Ale dla czerwonowłosego chłopca,
Dla nierozumianego chłopca,
Dla samotnego chłopca

To była cisza

CiszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz