Schody do nieba

53 2 0
                                    

Nie wiedziałem gdzie jestem i czym jestem. Jedynym co odczuwałem był zimny wiatr pędzący wraz z drobinkami śniegu, prosto na moją twarz. Moje łapy były jakby przymrożone do jakiejś lodowatej powierzchni. Nie potrafiłem jej zidentyfikować. Nie miałem odwagi otworzyć oczu, które i tak były skute przez lód. Wiedziałem za to kim jestem. Jestem zwykłym rudym lisem o imieniu Nicholas, a nazwisku Bajer. Zwykłym lisem, który nagle znalazł się w obcym i zimnym miejscu. Nie wiadomo skąd, jak i po co... a może wiadomo? Tylko ja tego nie wiem?

Moje mięśnie stały się kamieniami, a kości były z żelaza. Nie pamiętam kiedy się tak ostatnio czułem. W ogóle nie pamiętam ani jednego innego odczucia, oprócz tego co teraz. Zimna, pustki i... samotności. Stał bym tak nieruchomo nawet miesiącami, gdyby nie błysk, który przebił się przez ciężkie, grube powieki. To małe światełko zbudziło mnie z letargu. Moje ciało zaczęło odzyskiwać dawną siłę i temperaturę. Dawną, zapomnianą siłę i temperaturę. Napinając twarz i rozciągając, rozleniwioną skórę, otworzyłem oczy. To niesamowite jak bardzo wiele energii dał mi ten mały błysk...

Zacząłem się rozglądać dookoła. Byłem na śnieżnym pustkowiu. Prawie równym, wielkim, białym polu. Jedyne co wyróżniało się to gdzie niegdzie porozrzucane zaspy i szare głazy. Wtedy jakiś impuls przekazał mi, że muszę się ruszyć. Niemal czułem jak ten sam impuls nerwowy, uruchamia każdy, dawno nieaktywny mięsień. Napięcie przechodzi od kręgosłupa do uda i łydki. Myślałem, że jestem w stanie już swobodnie chodzić. Podnosząc łapę, jednak napotkałem opór. Moje łapy okazały się otoczone przez lód. Sięgnąłem więc do nich, ręką i kruszyłem lód, warstwa po warstwie. Proces wydawał się szybki, a uwolnienie miało być formalnością. Niestety po chwili moje dłonie nie odczuwały już zimna, bo same stały się kryształami lodu. Gdy myślałem, że już wszystko na nic, to samo małe światełko, zaczęło świecić na mą twarz. Zaskoczyło mnie to. Gdy chciałem mu się lepiej przyjrzeć i znaleźć jego źródło, ona eksplodowało. Błysk, niemal jak ogień, rozżarzył pustkowie. Fala gorąca uderzyła we mnie z siłą wybuchu jądrowego. Ciepło biło mnie punktowo. Jakby ktoś rzucił we mnie milionem małych, nagrzanych ziarenek piasku, a one przebiłyby mnie na wylot. Mimo nieco przerażającej wizji spłonięcia w mojej głowie, uczucie było zaskakująco przyjemne. Wszelkie boleści jakie by mogła przeżywać ofiara palona na stosie, nadal występowały w podświadomości, ale fizycznie to było przyjemne. Niedługo potem już zapomniałem o chłodzie. Znów zamknąłem oczy, jednak swobodnie i z uśmiechem na twarzy.

Fala ciepła ustąpiła z powrotem zimnu. Otwierając oczy, nie widziałem już światła. Jednak ten niespodziewany "gość" zostawił po sobie dar. Mimo, iż wszystko było skute lodem, to w promieniu metra ode mnie, wyrastała świeża i wonna trawa. Z pod ziemi zaczęły się wkrótce wyłaniać robaki. W przeciwieństwie do zapomnianej już przeszłości, tym razem ten widok sprawiał mi frajdę. Patrzyłem jak życie wyłania się i rośnie. Nie dano mi jednak zbyt wiele czasu na podziwianie tego. Na twarzy poczułem ponownie gigantyczne ciepło, które było tak mocne jakby ktoś dosłownie przyłożył mi do policzka słońce. Okazało się, że źródłem tego gorąca była tajemnicza postać przede mną. Postać miała na sobie białą suknie z falbankami, czerwone, delikatnie wykończone buty i półprzeźroczyste rękawy. Znałem tą postać. To była ONA. Judy... Takie było jej imię. Szary królik otoczony przez ciepłe światło przemówił, wypowiadając tylko moje imię. Poczułem zaszczyt jakby to sam Bóg mnie wołał. Zacząłem kroczyć do niej. Tym razem swobodnie, bo żar roztopił lody. Zbliżając się do niej, czułem zapach fiołków, a w ustach czułem smak brzoskwini. Spijając ten smak i zaczerpując tego zapachu, nie zauważyłem nawet jak moje nogi uniosły się, a moja szyja jakby urosła bym mógł skosztować tego więcej. Ona spoglądała na mnie za radością, śmiejąc się szczerze. Słysząc ten chichot, moje uszy poddały się mu całkowicie, a jego dźwięk rozbrzmiewał w całej czaszce. Znów zaczęła wołać moje imię. Słodycz tego głosu, przyprawiała o przyjemne ciarki. Gdy już miałem jej dotknąć, jedna z moich stóp, nie pamiętam, która, dotknęła warstwy lodu pode mną. Nim się oglądnąłem, a lód zaczął trzeszczeć i pękać. Moje serce przeszło do zupełnie innego stanu. Próbowałem podskoczyć, by wzlecieć wyżej, ale druga noga, również zaczęła mnie ciągnąć w dół. Gdy ta wylądował na powierzchni, wydobył się przerażający trzask, rozdzierający serce. Huk był tak głośny, że poruszył moimi ubraniami tak, że prawie je ze mnie zerwał. Zacząłem spadać. Czarna otchłań zaczęła się rozpościerać dookoła mojego zasięgu wzroku. Widziałem tylko oddalającą się twarz Judy, która krzyczała w rozpaczy. Łapałem się naiwnie powietrza jakbym szukał jakiejś liny. W momencie, gdy twarz Judy nie była już widzialna, czas zwolnił. Zamknąłem oczy, gdyż już nie mogłem znieść czerni znajdującej się dookoła. Ta czerń w odróżnieniu do powiek, była znacznie bardziej przenikliwa. Tak bardzo, że nie mogłem dostrzec i poprawnie zlokalizować własnych członków. Ta ciemność z czasem zaczęła wlewać się do mojego umysłu. Czerń lała się uszami, oczami, a nawet nosem i ustami. Zastąpiła krew, powodując uczucie rozpierania w żyłach i gorzki smak w ustach. Nosem natomiast czułem tylko zapach wszechobecnego mrozu. Gdy już myślałem, że będę tak spadał przez wieczność, okazało się, że ta otchłań ma dno. Uderzyłem w nie plecami z dużą siłą. Impet rozerwał wszystko co stanęło na mojej drodze. Poczułem wtedy jakby coś... Jakby pękające deski. Wreszcie otworzyła się jakaś wolna przestrzeń, niemal wsysając mnie do środka i o dziwo, spowalniając spadanie w znacznym stopniu. Ostatecznie zatrzymałem się na czymś twardym. To coś wydawało mi się bardzo ciepłe, ale to pewnie dlatego, że wcześniej byłem wystawiony na wielki mróz. Tak naprawdę ta nawierzchnia była jak z lodu. Powoli podnosiłem się, aż wstałem na równe nogi. Upewniłem się, że powierzchnia jest stabilna zanim otworzyłem oczy. Byłem w swoim biurze na posterunku policji. Patrząc do góry widziałem nieskończenie głęboką czarną dziurę nad sobą i dwie zerwane lampy. To miejsce wydawało mi się bardzo obce, mimo tego, że spędzam w nim na co dzień multum czasu, a nic się w nim zbyt często nie zmienia. Odruchowo usiadłem na obrotowym krześle. Jakby zapomniałem na chwile o wszystkim. Wymazałem to z pamięci, nie do końca świadom tego. Zacząłem przeglądać liczne raporty. Wszystkie papiery były zamazane. Ich podpisywanie było naprawdę katorgą na oczu. Co drugie słowo dało się zrozumieć, reszty się tylko domyślałem. Szybko zrobiło się nudno, więc zacząłem bawić się przedmiotami na biurku. Wsłuchiwałem się w tykanie zegara, który leżał na ziemi. Spadł gdy ja tu wpadłem. Od czasu do czasu patrzyłem się na niego. Godziny na nim wydawały się mi dziwne. Były normalne, ale za razem gdy patrzyłem na poszczególne cyfry, czułem coś dziwnego. Poczułem senność. Przez chwilę stukałem o blat stolika, długopisem w rytmie zegara i zacząłem zamykać oczy. Zanim dokończyłem tę czynność, zostałem z całej siły zepchnięty z krzesła. Gruchnąłem o ziemię po raz kolejny, a gdy popatrzyłem w górę, zobaczyłem mojego szefa. Groźnie wyglądającego bawoła z rogami dłuższymi niż moje całe ciało. Zaczął na mnie krzyczeć. Darł się na cały głos, tak jak miał w zwyczaju. Krople śliny, lejące się z jego pyska na podłogę, nieco obrzydzały mnie. Gdy skończył długie kazanie o tym, że się obijam, rzucił we mnie stertą raportów i teczek i kazał mi je uzupełnić. Szybko wstałem i jednym susem, znów znalazłem się na krześle. Próbowałem coś napisać, ale moje ręce zbyt mocno drżały. Tak mocno, że drukowany tekst, pisany dużą czcionką stawał się kompletnie nieczytelny. Szef cały czas darł się na mnie, a ja nie potrafiłem nic wykonać dobrze. Po kilkunastu minutach katorgi, myślałem, że zaraz stąd ucieknę. Na moje szczęście na zegarze wybiła godzina 15. Szef powiedział spokojnym głosem, że teraz czas na przerwę od pracy. Ucieszyłem się i wstałem z miejsca. Czułem mocny ból pleców przez to siedzenie. Gdy chciałem już pójść do zwykłego automatu z kawą, szef rzucił mi coś co odruchowo, niezdarnymi ruchami, złapałem. To był mop. Szef kazał mi wysprzątać jego biuro podczas przerwy. Wściekłem się na tę informacje. Nie miałem zamiaru być cichym Nickiem, który daje sobą poniewierać. Krzyknąłem głośno ze złości i kazałem szefowi samemu sobie sprzątać. Ku mojemu zaskoczeniu, szef nie wydzierał się. On skulił się przerażony. Był jak małe płaczące dziecko. Zaczął prosić bym posprzątał. Odrzekłem jednak stanowczo, że to nie należy do moich obowiązków. Powolnym krokiem oddalałem się, a jego płacz i krzyk był coraz głośniejszy, miast cichnąć. Zacząłem więc biec wąskimi korytarzami, ale krzyk wcale nie milkł i zmienił ton na zdenerwowany. Gdy dźwięk był tak głośny, że wydawał się pochodzić z wnętrza mojej głowy, znalazłem wyjście. Zacząłem biec w stronę podwójnych, żółtych drzwi, ale poczułem zimno na karku. Gdy odwróciłem się, zobaczyłem za sobą bestię, która posiadała tysiące rogów szefa, tysiące oczu, tysiące ust, ale tylko jedno ucho. Potwór był kolosalny i mieścił się w korytarzu na styk. Nie patrzyłem na tą istotę zbyt długo. Dałem nogi za pas i opuściłem ten cholerny komisariat. Drzwi na szczęście zatrzasnęły się za mną. Widok gigantycznego potwora nie jest czymś codziennym, ale jakoś nie zdziwiłem się gdy to zobaczyłem. Może po prostu nie miałem czasu na zdziwienie. Zbyt mało czasu, nawet na to.

Schody do niebaWhere stories live. Discover now