✧✧✧
Z każdym upływającym dniem czuję, że upadam coraz niżej.
Dryfuję gdzieś po środku oceanu - wewnętrznego chaosu, nie będąc w stanie dobić do brzegu.
Topię się.
Zanurzam coraz głębiej, tracąc możność ponownego zaczerpnięcia powietrza.
Przymykam oczy, gdy słona woda zalewa moje płuca.
Bezrednie wyciągam dłoń w stronę powierzchni, jednak jestem zbyt daleko by ktokolwiek chociażby dojrzał moje nieme błaganie o pomoc.
Obleka mnie ciemność i czuję jak temperatura mojego ciała równa się z temperaturą otoczenia.
Staję się chaosem.
Znikam.
Czasem wydaje mi się, że nie czuję kompletnie nic.
Skąd w takim razie wynika to dziwne kłucie w klatce piersiowej i gorące łzy znaczące szlaki na zaczerwienionych policzkach, gdy bezmyślnie wpatruję się w sufit?
Próbuję uciec do nicości będącej maską dla cierpienia i nieładu.
Co otrzymuję w zamian?
Pozorne spokój i szczęście.
Zagłuszenie myśli, zapomnienie o świecie i sobie - stają się rutyną.
Niosącą ukojenie, a zarazem potwornie destruktywną.
Pragnę zbliżyć się do końca, jednak nadal stoję na niekończącym się początku.
Momentami zaczynam biec, jednak błądzę i z rozgoryczeniem powracam do punktu wyjścia.
Opadam z sił, a regeneracja za każdym razem wydłuża się.
W końcu trwa na tyle długo, że zapominam o właściwym powodzie dla którego to robię.
W końcu przestaje liczyć się cokolwiek i ktokolwiek.
Jednak dlaczego to dziwaczne "coś" nie ustępuje?
Z każdym dniem czuję się coraz gorzej.
Gdy przeglądam się w lustrze nie widzę dawnej siebie.
Tak naprawdę nie jestem w stanie rozpoznać twarzy osoby na którą patrzę.
Całkiem obcy człowiek zerkający sobie głęboko w oczy.
Tym razem jedynie podkrążone po nieprzespanej nocy, nieskalane perlistymi łzami.
Czuję, że to ciało nie należy już do mnie.
Nigdy nie będzie.
Dusza uciekła i teraz tylko kątem oka spogląda w moją stronę z politowaniem.
Co ja tak właściwie czuję?
Strach, odrazę, szczęście?
Nie wiem, pogubiłam się w tym wszystkim dawno temu.
W moim umyśle panuje mgła, nie jestem w stanie zobaczyć już nic, żadnych znajomych twarzy.
Mimo to słyszę krzyki ludzi.
Nie chcę.
Dajcie mi wszyscy spokój.
Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Zza mgły raz na jakiś czas wyłania się bałagan.
Plątanina uczuć i myśli.
Jest na wyciągnięcie ręki.
Za mną natomiast spoczywa pustka.
Nieskazitelna.
Ciemność przed którą dawniej tak się broniłam, teraz sprawia wrażenie wołającej moje imię.
Bezpiecznej.
Stawiam pierwszy krok.
Jest lepiej.
Drugi.
Fala błogości zalewa moje ciało.
Zaczynam biec.
Zatrzymuję się wpół kroku.
Fala zimna uderza w moje ciało.
Spoglądam w dół, kręci mi się w głowie.
Widzę szkarłat na swoich rękach.
Czy to krew?
Jest już za późno.
Za późno na powrót.
Z całych sił próbuję zawrócić, jednak w końcu poddaję się i brnę głębiej w to zatracenie.
Tak jest o wiele prościej.
Moja głowa jest chaosem, moje ciało jakby nie istniało, a dusza pozostawiona samej sobie.
Nie wiem kiedy wrócę.
Może kiedy nadejdzie mój czas?
Ale to dopiero, gdy uda mi się przejść bezkresny początek.
~ enaiide ♡
✧✧✧