***

13 0 0
                                    


Śnieg, mroźny śnieg pokrył obumarłe trawy i krzewy. Wiatr szumiąc pomiędzy nagimi drzewami wywoływał delikatną spokojną pieśń. Zupełnie nie pasującą do tego co działo się w lesie.
Zamrożona woda pokryła wszystko.
Wtem śnieg nagle stopniał. Zimne barwy zastąpił ciepły płomień. Źródłem ciepła i światła był koń. Nie byle jaki koń,a jednorożec z ognia.
Biegł, biegł przed siebie bez celu. Z rozgrzanych do czerwoności chrap uchodził dym. Zamiast grzywy i ogona posiadał ogniste smugi rozpływające się w powietrzu. Kopyta czarne niczym pył wulkaniczny. Zresztą właśnie z niego były. Gdyby stanął spaliłby resztki traw pod swoimi kopytami. Zapewne spaliłby i drzewa,bo dosięgał kłębem pod większość z nich. Wiedział o tym doskonale. Może dlatego właśnie galopował?
Jednak coś temu dziwnemu zwierzęciu nakazało się zatrzymać i rozejrzeć.
Strzygł uszami na wszystkie strony. Głowa wysoko, nogi proste.
Panowała cisza. Nawet wiatr,wcześniej tak dający znać o swej obecności teraz ucichł.
Zatrzymał wzrok na dużej kupce śniegu. Czuł,że to nie jest po prostu śnieg,coś pod nim było.
Zrobił jeden długi sus i już znajdował się koło usypiska. Nie minęła minuta zanim stopniał.
Spod puchu ujawniły się dwa konie.
Dorosła klacz o sierści jak kawa z mlekiem. Wychudzona, żebra było jej widać. Cała w ranach i zastygniętej krwi. Nie ruszała się.
Obok niej malutki źrebaczek, srebrny jak droga zastawa. Grzywkę miał białą i długą,a w niej lśniło miętowe pasemko. Maleństwo leżało wtulone w matkę, nie miało zamiaru się oderwać id rodzicielki.
Jednorożec zdębiał. Wiedział,że powinien sprawdzić czy żyją,ale się bał.
Po chwili namysłu zbliżył łeb do serca klaczy. Po rogu została mała iskierka,która po chwili zgasła.
Wiedział co to znaczy - klacz była martwa.
Trząsł się zbliżając głowę do źrebaczka. Czuł,że niestety,ale niewinne maleństwo, które dopiero rozpoczynało swe życie podobnie jak matka już przekroczyło niebiańskie bramy.
Nadzieja jednak umiera ostatnia. Iskierka przy serduszku źrebaczka zapłonęła.
Ogier wstrzymał oddech czekając na wynik.
Iskierka się utrzymała - źrebaczek żył.
Odetchnął z ulgą. Oznaczało to,że maleństwo było sierotą.
Z oczu jednorożca poleciały łzy z lawy. Gdy tylko uderzyły o ziemię wypaliły ją zostawiając za sobą wąską,ale głęboką dziurkę.
Poczuł odpowiedzialność za tą malutką istotkę.
Nie wiedział co ma zrobić. Nawet nie znał imienia zmarłej. Nie wiedział o nich nic.
Chciał pochować ciało klaczy,ale gdy tylko zbliżył nos do niej,to sierść się nadpalała.
Na szczęście ciało źrebaczka,z racji życia nie miało takiego efektu.
Wziął maleństwo na swój grzbiet.
Jeszcze raz spojrzał na klacz. Wyglądała jakby spała, jakby miała się wybudzić. Niestety nigdy nie miało to nastąpić.
W uszy jednorożca wleciał jeszcze cichy szept brzmiący jak imię.
-Soi...
Spojrzał z przerażeniem na zmarłą. Dalej ciało leżało nieruchome.
Kątem oka spojrzał na źrebaczka.
-Zapewne to jej imię... - pomyślał.
Jeszcze moment patrzył. Jakby czekał na cudowny powrót klaczy do żywych. Dostrzegł tylko niewielką,złotą iskierkę opuszczającą ciało. Iskierka poleciała do góry. Będąc nad drzewami rozpłynęła się w powietrzu. Złota smuga była jeszcze chwile widoczna na ciemnym niebie. Gdy zniknęła jednorożec wrócił umysłem na ziemię. Teraz klacz na pewno była martwa. Jej dusza uleciała.
Nie chciał tam więcej stać. Z rozpędem ruszył. Dalej był zdezorientowany.
-Może ja się nią zajmę...?
Wtedy przypomniała mu się ta okropna tragedia roku 1730.
Tysiąclecia wcześniej dostał pod opiekę wyspę,na której się urodził - Lanzarote. Niegdyś przepiękna wulkaniczna wyspa pełna życia i ludzi...Podkreślmy słowo ,,niegdyś".
Był wtedy w odwiedzinach u przyjaciółki w Himalajach. Zostawił wyspę bez opieki. Wulkany nie były przez nikogo kontrolowane.
Dostał sygnał,że coś się dzieje. Jednak zignorował to,bo miał ogromne zaufanie do swoich wulkanów.
Gdy wrócił przeżył szok.
Praktycznie wszystkie ogniste góry wybuchły. Udało mu się jeszcze zatrzymać lawę przed zniszczeniem miasta Yaiza.
Przez jego lekkomyślność wiele niewinnych istot zginęło. Wyspa,którą obiecał się zaopiekować, umarła.
Z tego powodu drastycznie zmienił zdanie. Nie chciał się zająć źrebaczkiem w obawie,że i to dziecko zniszczy. Tak jak zniszczył swój ukochany dom.
-Może to małe stado jednorożców niedaleko się nią zaopiekuje? Koni tu żadnych nie ma,a ludziom jej nie oddam. Tak,to najlepsze wyjście, u nich będzie bezpieczna.
Więc pobiegł w ustaloną w myślach stronę. Skoki w galopie robił duże,niczym sarna. Śpieszyło mu się.
Z daleka wyglądał jak pochodnia sunąca przez las. Nie mógł pozostać niezauważony - pozostawiał po sobie roztopiony śnieg. Tym razem pędził szybciej,znacznie szybciej. Gdzie normalny koń robił dwa kroki on robił jeden.
Zaczęło padać. Jednak delikatne płatki nie miały możliwości chociażby zbliżyć się do jednorożca i źrebaczka na jego grzbiecie. Wszystkie wyparowywały zaledwie kilka metrów od nich.
Zatrzymał się. Rozejrzał się na około probując przypomnieć sobie drogę do terenu stada.
Czy to było w prawo? A może w lewo? A przypadkiem nie prosto?
Przez śnieg,mrok i drzewa, droga magicznie zamazała się w pamięci jednorożca.
Wtedy w niewielkim korytarzyku w prawo zabłysł malutki złoty ognik.
Nie,nie była to dusza klaczy chcąca pomóc jednorożcowi w ratunku jej dziecka. To była inna dusza. Znacznie starsza i potężniejsza.
Ogier zadrżał. Wiedział czyja to była dusza. Od momentu śmierci tej osoby nie widział jej. Tyle wieków minęło, gdzieś koło siedmiu. Na pewno zdecydowanie więcej niż miał w pamięci.
Pysk tej osoby pamiętał jakby wczoraj go widział. Takie bursztynowe oczy ciężko wybić z pamięci.
Duszyczka poleciała szybko,dając swemu dawnemu znajomemu znak, by podążył za nią.
Jednorożec nie myślał długo. Ruszył tak szybko jak potrafił. Zerknął na źrebaczka. Malutka istotka spała dalej. Zapewne liczyła,że obudzi się obok swojej matki.
Nie było już tak jasno jak wcześniej.
Nieba spod gołych gałęzi nie było widać. Nawet płomień emitujący od ogiera nie miał szansy się wydostać. Pozostawał zamknięty w tym niewielkim korytarzyku.
Na końcu tunelu,daleko za iskierką widniało słabe światełko.
Z jednorożca zaczęła uciekać energia. Zwolnił krok. Przeszedł delikatnie z galopu do kłusa,z kłusa do stępa i ostatecznie do stój. Dysząc cały czas śledził ducha żółtymi oczami.
Ten zobaczył,że jego przyjaciel się zatrzymał. Iskierka podleciała bliżej, czekała aż jednorożec złapie oddech.
Gdy serce ogiera wróciło do prawidłowego rytmu kiwnął głową do iskierki.
Ta natychmiast poleciała z pełną prędkością. I ponownie dziki galop.
W oczach jednorożca niewielka dziurka światła zaczęła się powiększać.
-Już tak blisko - pomyślał. - Oby byli niedaleko. Oby...
Wybiegli na polanie. Cała była pokryta śniegiem. Niebo tutaj było inne. Na fioletowym tle błyskał odcienie różu i błękitu.
Gwiazdy migały,a planety były wyjątkowo widoczne.
Dookoła skały z grafitu,całe czarne.
A do tego cudownego krajobrazu dochodził niewielki strumyk,który przez niebo i księżyc wyglądał na delikatnie różowy.
Było kompletnie cicho. Śnieg zagłuszał nawet dźwięk kopyt. Strumyk też był cicho.
Dotarli do miejsca,w którym nieoczekiwanie strumyczek zmienił się w rzekę.
Iskierka przeleciała na drugą stronę,a jednorożec się zatrzymał.
Woda - dla niego śmiertelna.
Przypomniał sobie jak raz nachlapała na niego. Omal nie wyparował.
Zawahał się, ta woda mogła go zabić. Pomyślał jednak o klaczce,którą niósł na grzbiecie. Ona potrzebowała pomocy, domu.
-To dla ciebie,malutka.
Wziął głęboki wdech. Odsunął się kawałek. I z rozpędem ruszył na przeszkodę. Wybił się i po chwili znajdował się w powietrzu.
Doleciał,ale tylnim kopytem zahaczył o tafle wody. Kopyto się nadpaliło,dość mocno. Prawie cała piętka wyparowała. Zabolało. Zacisnął zęby i spojrzał na klaczkę. Dalej spała.
Wziął pare uspokajających wdechów i ruszył dalej. Teraz kulał przez następne kilkadziesiąt metrów. Biegł znacznie ostrożniej i spokojniej.
Wtedy dotarli do skarpy. W jej dole znajdowało się kilka jasnych punktów. Jednorożce o szczupłej i delikatnej sylwetce spały spokojnie. Każdy miał inny kolor grzywy, wszystkie miały śnieżno białą sierść. Światło księżyca odbijało się od nich sprawiając,że wyglądały jak gwiazdy.
Ogier odetchnął z ulgą. Gdy chciał podziękować duszyczce za pomoc,tej już nie było.
Spojrzał zatem w górę i skinął głową.
Powoli i ostrożnie zjechał w dół.
Wszystkie jednorożce natychmiast się poderwały na równe nogi.
Zwróciły łby w stronę ognistego.
Były zdziwione jego obecnością. Taki gość tutaj,w zimę to niezwykła rzadkość.
Skinęły mu,on im również.
Położył małą klaczkę na ziemi. Nie musiał nic mówić - wiedziały o co chodzi.
Wtedy maleństwo otworzyło powoli błękitne oczka. Wlepiło je w płomiennego.
On też na nią spojrzał. W jej oczach nie było strachu,ale odwaga i pewność. Tego odważnego wzroku miał nigdy nie zapomnieć. Jeszcze raz skinął jednorożcom i pobiegł. Gdy dotarł na górę doliny wrócił wzrokiem na dół. Mała klaczka dalej leżała,a dookoła niej kilka dorosłych i małych jednorożców. Udawała, że śpi, ale dlaczego? Czyżby nie chciała by ją o cokolwiek pytali?
Nie wiedział tego,ale czuł,że jeszcze kiedyś drogi jego i tej klaczki się skrzyżują.
Liczył jednak,że mała zapomni o nim i moment ponownego spotkania nie nastąpi. Nie chciał po prostu jej więcej widzieć.
Bał się,że jeszcze obudzi się w nim instynkt rodzicielski i pożałuje zostawienia jej. Ale to było dobre miejsce,w którym na pewno byłaby bezpieczna.
Odwrócił wzrok i pobiegł. Zostawił po sobie tylko roztopiony śnieg i spaloną trawę...

Płonący ŚniegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz