Uwielbiam początki roku szkolnego. W końcu mogę wrócić do mojej ulubionej czynności - nękania tej małej szarańczy. Tak, uwielbiam to robić. Kiedy widzę strach w duszy młodego człowieka wywołuje to uśmiech na mojej twarzy, dlatego dość często się uśmiecham. Jeszcze lepiej jak są to pierwszaki. O tak, tych to straszyć najlepiej - jeszcze nie wiedzą co ich czeka, są tacy ufni, tacy bezbronni.
Wchodząc na aulę jednego z wydziałów uniwersytetu, pod którego podlega liceum w którym uczę mijam wzrokiem innych nauczycieli. Przechodzę z moim nigdy nie schodzącym uśmiechem i myślę mijając kolejnych kolegów po fachu o tym jak uprzykrzyć następne trzy lata moim przyszłym podopiecznym. Czytelnik musi wszak wiedzieć, że dostałam nową klasę wychowawczą - uroczych pierwszaczków, którzy jeszcze nie wyczuli zagrożenia. Cóż, przynajmniej nie są po podstawówce, ci mają jeszcze gorzej.
Z zamyślenia wyrywa mnie dotarcie do swojego krzesełka. Uśmiecham się do wszystkich i siadam, ale już wiem, że będą to bardzo trudne trzy godziny. Obok mnie siedzi „Ewelinka", osoba, którą gardzę chyba najbardziej z całej tej szkoły. Nie dość, że jest humanistką (tfu!), polonistką (tfu!) to jeszcze ma szansę odebrać mi tytuł najlepszego wychowawcy maturalnego. Fakt, ktoś to zrobi i tak - w końcu mam świeże mięso a nie maturzystów, ale każdy, każdy byle nie ona!
Uśmiecham się, mówię nieszczere „cześć", zdejmuję płaszcz i zajmuję miejsce. Za chwilę się zacznie. To będą bardzo długie trzy godziny.***
Od rana nie mogłam doczekać się rozpoczęcia roku. W zasadzie byłam gotowa już kilka godzin wcześniej. Czy to dlatego, że tak kocham uczyć? Oczywiście, że nie! Moja klasa, tegoroczni maturzyści, to banda przygłupów. Być może nie powinnam tak mówić o moich podopiecznych, ale tak jest. Cieszyło mnie co innego - możliwość zobaczenia mojej wieloletniej crashi, kogoś, kogo kocham, szanuję i się boję jednocześnie - Wioletkę.
Kiedy weszłam na aulę byłam jedną z pierwszych osób tamże. Czy to źle? Nie, w końcu przyszłam na czas a nie zdarza mi się to zbyt często. Po około czterdziestu minutach powolnego napływu kolejnych młodych katorżników i współtowarzyszy tej nauczycielskiej niedoli weszła Ona. Od razu zauważyłam ten zniewalający uśmiech. Po krótkiej chwili zauważyłam, że zmierza prosto na mnie! Czyżby? Czyżby chciała usiąść obok mnie?! Tak! Udało się! Powiedziała tylko szybkie „cześć", ale nie wierzę, że to przypadek! To będą wspaniałe trzy godziny!