Jest druga trzydzieści siedem, kiedy uświadamiam sobie, że za tobą tęsknię.
Może to dlatego, że nie ma przy mnie teraz nikogo, kto złapałby mnie za drżącą dłoń i powiedział, że to w porządku. W porządku jest czasem tęsknić, zwłaszcza w nocy, przecież wszyscy czasem tak mają. To właśnie w nocy czujemy się samotni jak nigdy, mamy czas rozpamiętywać każdy szczegół, analizować każde słowo i żałować, bo jesteśmy tylko ludźmi, dlatego popełniamy błędy (czasem nawet boję się, że jesteśmy błędami). Ma to nawet swój głęboko ukryty urok.
Może to dlatego, że nie chcę, żeby ktokolwiek teraz ze mną był, a to z kolei wywołuje u mnie niezrozumiałe, głęboko zakorzenioną panikę, bo naraz rozumiem też, że jeżeli nie ma być nikogo, to ciebie również nie - a jednak niezaprzeczalnie tęsknię za tobą i potrzebuję twojej obecności.
Mija minuta mojej paniki i minuta łapania oddechów, kiedy stwierdzam, że w jakiś zawiły sposób rozumiem tę zagadkę, może nie do końca umysłem, ale czuję wyraźnie, że nie muszę się tym martwić. Wtedy jeszcze nie jestem pewna czemu tak jest.
Następną minutę analizuję kilka rozmów, przywołuję trochę nieciekawych wspomnień i dosłownie trzy najlepsze. To wtedy zaczynam pojmować, czemu nie ufa się ludziom, którzy zawiedli już raz twoje zaufanie (w druzgocący sposób) i czemu czasami lepiej jest uciąć niektóre kontakty, tak jak nożyczkami ścina się włosy - szybko i pewnie. Również wtedy wiem, że dalej w moim sercu jesteś wspomnieniem ciepła i wywołujesz niekiedy szczery uśmiech, pomimo tego wszystkiego, co zrobiłaś, a co mnie zraniło.
Kolejną minutę spędzam próbując wyciągnąć lekcję z naszej relacji. Zbieram najważniejsze rozmowy w głowie, staram się ignorować szczegóły, które mogłyby dać mi wymówkę - wiem już, że jeżeli chcę coś osiągnąć, nie mogę wiecznie tego odkładać, tylko stanąć wyprostowana i przyznać się: spaprałam. Dużo tu mojej winy, ale wiem też, że ty również masz w tym swój udział.
Gdy uda mi się już skrupulatnie wyminąć każdy niepotrzebny szczegół, uogólnić do najprostszego wzoru, jestem w stanie zrobić rozliczenie i stwierdzić uczciwie, że byłaś ważną lekcją - począwszy od uczenia się kochania drugiego człowieka, do nauki wybaczania, a później ponownego ranienia i próby zapominania - tego, co złe i tego, co powinnam pamiętać (lekcję, którą niejako mi dałaś). Byłaś też ważną osobą, wartościowym człowiekiem, zdobytą wiedzą i tak zamierzam zakodować to u siebie w głowie.
Następną minutę poświęcam na szybkie zgaszenie światła, wciągnięcie głęboko powietrza i oczyszczenie umysłu. Sortuję masę wspomnień, z którymi niezmiennie się łączysz - te, w których jesteś wyraźna wyrzucam, pozostałe, czyli takie, gdzie wydajesz się być tylko lekkim nawiązaniem, zostawiam - one będą mi przypominać, że kiedyś w moim życiu był ktoś taki jak ty, jednocześnie pozwalając zachować o tobie pozytywne, nietoksyczne zdanie i wszystkie doświadczenia, które dzięki tobie zdobyłam. Wreszcie wypuszczam powietrze i spowrotem zapalam światło. Teraz wydaje się o wiele cieplejesze niż jeszcze chwilę temu, przywołuje przyjemne poczucie bezpieczeństwa i kojarzy się z miłością, której na codzień doświadczam od mnóstwa ludzi, co z kolei koi moje nerwy, bo nie potrzebuję już ciebie, żeby się ogrzać.
Piątą minutę doceniam - daję sobie czas na uśmiechnięcie się do tego, co będzie w przyszłości. Nagle nie wydaje się ona taka smutna - od kiedy ciebie nie ma, udaje mi się nawiązać kontakt z ludźmi, z którymi, dla dobra naszej relacji, musiałam go zerwać. Wtedy też zaczyna mnie gryźć żal, bo mam wrażenie, że zrujnowałaś mi bardzo ważne dla mnie znajomości, szybko jednak wyrzucam to z głowy, bo teraz to nieważne - mam wreszcie czas, żeby to naprawić. Przez chwilę jestem Ci nawet wdzięczna, bo po trosze to też dzięki tobie poznałam nową osobę, która zdaje się rozumieć mnie podobnie do ciebie. Tę myśl jednak również zakopuję głęboko w niepamięci, bo nie chcę być ci wdzięczna - oczywiście, chcę docenić to, co dla mnie zrobiłaś, nieważne czy dobre, czy złe, ale później spalić to wszystko i budować coś zupełnie nowego. Stabilniejszego, zdrowszego i dalece bardziej interesującego niż wieczne poczucie niepewności, które towarzyszyło mi przy tobie zawsze.
Na zgliszczach wspomnień o tobie buduję życie - takie, jakie chcę, nareszcie nieograniczone przez twoją zazdrość, niezwiązane z twoimi problemami, które na mnie zrzucałaś, wolne od ciągłego pilnowania swojego ja. Jeżeli wreszcie mogę być sobą, zamierzam wykorzystać potencjał tych zgliszcz.
Biorę kilka ostatnich łyków zimnej już herbaty, przeciągam się wreszcie I mogę zgasić lampkę. Później odpalam nagrania głosowe, które ostatnio pomagają mi zasnąć (działają lepiej niż twoja obecność).
Wreszcie staję przed wnioskiem - nie potrzebuję ciebie, ale byłaś dobrą lekcją. Gdybyś próbowała wrócić, zostać, namieszać znowu w moim życiu, nie byłbym w stanie się zgodzić.
Wszystko to, czym byłaś, ale też czym potencjalnie mogłabyś być, nie ma teraz znaczenia - nigdy też nie będzie już go mieć, bo przepadło i po raz kolejny przyłapuję się na tym, że nie rozumiem dlaczego, ale nie boję się tej przepaści, tym razem zamiast paniki wynikającej z niewiedzy jest szczęście - może wcale nie potrzebuję tego wiedzieć, by cieszyć się z tego, co mam.
Może moja intuicja ma nawet więcej doświadczenia niż zdaję sobie z tego sprawę i wie już, że ta relacja nie była dla mnie niczym dobrym.
Jest druga czterdzieści dwie, kiedy uświadamiam sobie, że już za tobą nie tęsknię.
CZYTASZ
2:37
SpiritualKradnę nocy pięć minut, by uświadomić sobie, jak bardzo za tobą (nie)tęsknię czyli po krótce o tym, jak pozbierać się po znajomości. nie, to nie jest poradnik, broń cię panie [Jezusie, nie umiem w tagi, przyznaję się bez bicia, ale oddawanie czegoś...