— Giń, parszywy łotrze!
Parszywy łotr widocznie nie zamierzał ginąć, bo zaśmiał się tylko gardłowo i rozbujał na boki, żeby naprzeć zaraz na mnie z pełnej pompy.
Ale byłam zwinniejsza. Wielkie cielsko oprawcy mogło mnie co najwyżej cmoknąć.
— Spędzasz za dużo czasu z Ryczypiskiem — stwierdził rozbawiony Corvus, już szykując kolejny atak.
Posiadanie czterech nóg (a właściwie kopyt) znacznie ułatwiało mu sprawę — ja byłam zdana jednie na dwie swoje, i to wiotkie, bo wystarczyło jedno spotkanie z jego ogromnymi barkami, żebym już leżała na ziemi.
Ale miało to też swoje plusy. Bo, dzięki tym dwóm lichym patykom, mogłam prędko podnieść się z kolan i znów skakać wokół niego, z czekającym w gotowości mieczem.
Raz przez przypadek odcięłam mu trzy czwarte ogona. Nie odzywał się do mnie ponad tydzień.
— On przynajmniej nie olał mnie dla Gromojara. — Spojrzałam znacząco na wuja i przecięłam ostrzem powietrze koło jego ucha; zablokował atak. Skubany. — Wiesz, jak miło nam się gadało przy zbieraniu korzonek? Aż polubiłam tę robotę.
Dobra, może nie było w tym szczególnie dużo prawdy, bo wypatrywanie w ściółce tych badyli powoli psuło mój wzrok i cierpliwość — ale towarzystwo szefa mysiej bandy naprawdę było miłe. I sprawiało, że czas leciał mi odrobinę szybciej.
Minęło pięć dni, odkąd osiedliliśmy się w Kopcu Aslana, nazwanego na cześć Wielkiego Lwa, który setki lat temu oddał się tu w ręce Białej Czarownicy, przyjmując na siebie wyrok króla Edmunda.
I tego samego Wielkiego Lwa, którego pięć dni temu goniłam jak głupia kilkaset metrów w głąb lasu.
Powiedziałam o tym tylko Corvusowi — i nie miałam zamiaru rozszerzać kręgu poinformowanych, biorąc pod uwagę to, że centaur nazwał mnie wariatką.
Ale ja wiedziałam, co wtedy zobaczyłam. I na pewno nie był to wytwór zmęczonej wyobraźni.
— Więc pewnie się ucieszysz, gdy powiem ci, że Padame idzie tu z koszykiem.
Odwróciłam machinalnie głowę, mając w zamiarze sprawdzić, czy ciotka faktycznie znów chciała wysłać mnie na misję żywieniową — ale nie zobaczyłam za sobą Padame. Za to świst miecza, nacierającego na mnie znienacka, na moment zupełnie zbił mnie z tropu.
— Ej! — krzyknęłam. Prędko ścisnęłam mocniej rękojeść i uniosłam broń nad głowę, chcąc zablokować niesprawiedliwy atak. — Nie kantuj!
— Dobry żołnierz jest przygotowany na każdą sytuację. — Corvus znów rozbujał się na boki, jak zwykle, gdy szykował się do kolejnego natarcia. — Dawaj, ręce prosto. Użyj słuchu, nie wzroku.
Uśmiechnęłam się, kiwając zgodnie głową. Wujaszek dość często powtarzał mi, żebym nauczyła się wykorzystywać swój dar w walce — problem polegał na tym, że natężona ilość dźwięków, która obijała się o moje uszy, w praktyce jedynie bardziej mnie dekoncentrowała.
Materiał jego lewego rękawa zaświszczał, gdy Corvus uniósł nieznacznie łokieć. Przygotowałam pozycję; teraz przynajmniej wiem, z której strony będzie atakował.
Wuj zaparł na mnie, szybko i zdecydowanie, ale zdążyłam zablokować atak. Mój miecz zaszczękał, zderzając się z klingą Corvusa, a ja zrobiłam szybki półobrót, wytrącając mu broń z ręki.
— Szach...— Złapałam rękojeść jego miecza. — I mat.
Głowa centaura znalazła się teraz między oboma trzymanymi przeze mnie ostrzami. Uśmiechnęłam się, ciężej sapiąc i podniosłam głowę nieco wyżej, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Chyba nie spodziewał się, że skopię mu siedzenie. W przenośni, rzecz jasna, bo normalnie ciężko do niego doskoczyć.
CZYTASZ
ECHO • PRINCE CASPIAN. [1] ✔
Fanfiction❝Czasem nie ma innego wyjścia. Czasem musisz po prostu otrzeć pot, chwycić za miecz i stanąć do walki. Czasem honor jest jedynym, co ci zostało.❞ Swego czasu, Narniczycy byli jedynie ludowym mitem. Zbiorem baśni i legend, których dzieci słuchały...