Kot w pustym mieszkaniu

900 62 50
                                    

Sporo wody upłynęło odkąd cokolwiek publikowałam. Na pewno wyszłam z wprawy - jeśli jakąkolwiek, kiedykolwiek posiadałam - i jeszcze nie do końca odnajduję się na wattpadzie. Mówiąc wprost, mam nadzieję na konstruktywną krytykę.

Pozdrawiam i zapraszam ;)


"Dokąd zmierzamy my, którzy przemierzamy pustkowia w poszukiwaniu lepszych siebie."
~Pierwszy Kronikarz


Sekundy przemieniały się w minuty, te z kolei w godziny, dni, miesiące. Początkowo liczył je wszystkie, uparcie wciąż i wciąż zatracając się w własnym nieszczęściu, aż nie zostało już niemal nic.

Z jego kariery, życia, rodziny.

Adrien Agreste w wieku trzydziestu trzech lat, sięgnął dna i jedyny pozytyw jaki można było tu dostrzec, to fakt, iż od tej pory jego życie mogło obrać jedynie dwie ścieżki. Mógł osiąść na dnie, bądź powoli się odbić, co w odniesieniu do ostatnich tygodni i tak stanowiło poprawę.

Nagle, z jedynie sobie znanego powodu drgnął w fotelu, a na wpół roztopione już kostki lodu dziko zatańczyły, w trzymanej przez niego szklance whisky.

Był cieniem samego siebie, w zdecydowanie za długim zaroście, podkrążonymi oczami, które zdradzały zbyt wiele. W brudnym, cuchnącym mieszanką potu oraz alkoholu szlafroku, który zaledwie przed rokiem podarowała mu żona.

Adrien zamknął oczy i uśmiechnął się do siebie, na wspomnienie tamtego dnia.

***

Marinette siedziała tam, gdzie on teraz. Za oknem padał śnieg, a oni cieszyli się z pierwszych świąt spędzonych w ich własnym mieszkaniu. W końcu miał wszystko to o czym od zawsze marzył. Kobietę, którą pragnął i kochał, własne miejsce, którego nie zawdzięczał wpływom jakie dawało nazwisko jego ojca, oraz rodzinę, która już za parę tygodni miała się powiększyć. Po raz ostatni w życiu, był naprawdę szczęśliwy, choć jeszcze o tym nie wiedział.

- Może będzie lepiej, jeśli położysz się już do łóżka? – odparł z wyjątkowo nieudolnie skrywaną troską w głosie Adrien – pomogę przebrać ci się w pidżamę, zaparzę ulubioną herbatę i...

- I usiądź tu przy mnie – rzuciła wyraźnie rozbawiona kobieta, wyciągając ku niemu rękę. Mężczyzna nie mógł nie przyjąć tej propozycji. Delikatnie ujął dłoń żony i usiadł na oparciu fotela. Dokładnie w tym miejscu, w którym do tej pory siadała Marinette, gdy chciała dodać mu cichej otuchy, kiedy stanowczo zbyt długo siedział nad kolejnym projektem, lub co gorsza, dopadały go cienie przeszłości. To znaczy, dopóki ciąża nie stała się wyraźnie widoczna, a mężczyzna dostał absolutnego bzika, na punkcie bezpieczeństwa ich dwójki.

- Obiecaliśmy, że podarujemy sobie prezenty jak tylko wrócimy od moich rodziców i dopóki nie zobaczę twojej miny, nigdzie się nie wybieram. – dodała, a entuzjazm w jej głosie ustępował jedynie temu, który krył się w fiołkowych oczach. Adrien nie mógł jej odmówić i szczerze nie potrafił.

- Zgoda, co tam dla mnie masz Kropeczko?

- Tak naprawdę.. – zawahała się, a cały dotychczasowy entuzjazm zniknął niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - ... to nic takiego – powiedziała wydobywając zza pleców duży, złoto-czerwony pakunek – Nie chciałabym byś się zawiódł. Jeśli ci się nie spodoba... - nie dokończyła, nie pozwolił jej na to.

Mężczyzna spontanicznie nachylił się nad żoną, by w chwilę później złożyć na jej ustach czuły pocałunek.

- Kocham cię Marinette. Kocham i nie rozumiem twojego braku wiary, w swoje możliwości. – odparł przyciskając czoło żony do swojego, tak, iż czubki ich nosów, niemal się stykały - Jesteś wspaniałą, utalentowaną projektantką. Cudowną i ciepłą kobietą. Nasz syn ma niewyobrażalne szczęście, że będzie miał taką mamę i prawdę powiedziawszy sam wciąż nie mogę uwierzyć w własne.

Once Upon a Time | oneshotWhere stories live. Discover now