Sorki, robaczki za spóźnienie!
Niestety dopadło mnie choróbsko i wczoraj umierałam. :(
Nastepny rozdział za tydzień w piątek, daję słowo harcerza, którym nigdy nie byłam.
Wasza Sin.
***
– Tikki, błagam, dobij mnie i zakończ moje cierpienia! – zawołałam do przyjaciółki po skończonej rozmowie telefonicznej. Opadłam na łóżko, marząc jedynie o tym, żeby ktoś nagle wyskoczył z mojej szafy z kamerą i zakrzyknął "Ha! Mamy cię! To nasz żart dla ciebie!".
Zamiast tego całe moje życie było wyłącznie nieśmiesznym żartem.
– Oj, Marinette, przesadzasz – odparło kwami, podlatując do mojej twarzy. – Adrien na pewno to zrozumie.
– Tak myślisz?
– Oczywiście! – odparło stworzonko, kiwając czerwoną główką w przekonaniu. – Inaczej byłoby naprawdę źle.
Jęknęłam głośno, chowając twarz w poduszce. Dlaczego świat tak mnie nienawidził? Czy naprawdę prosiłam o tak wiele? Odrobinę szczęścia i nie robienia z siebie idiotki na każdym kroku?
Jako mała dziewczynka marzyłam o tym, że któregoś dnia przybędzie wyśniony książę, pocałuje mnie i wszystko będzie już wyłącznie proste i szczęśliwe. Tymczasem okłamywałam wszystkich wokół i samą siebie. Nigdy nie sądziłam, że stanę się takim dobrym kłamcą, a jednak. Prawda i fałsz to dwie strony tej samej przeklętej monety.
A książęta nie przybywają na ratunek superbohaterom.
– Marinette! – Piskliwy głos Tikki wyrwał mnie z planowania upozorowania własnej śmierci i wyjazdu w góry, żeby do końca życia hodować w samotności alpaki.. – Musimy iść! Coś się stało!
Zaklęłam w myślach, wmawiając sobie, że jutro się zwolnię z tej niewdzięcznej fuchy, wiedząc jednocześnie, że nigdy tego nie zrobię. W końcu gdzie indziej znaleźliby takiego frajera do czarnej roboty jak ja?
Pośpiesznie wypowiedziałam formułkę do przemiany w Biedronkę i po chwili już skakałam pomiędzy dachami wieczornego Paryża. Słońce przyjemnie zachodziło za horyzontem, barwiąc niebo różami, kwiatem opuncji i ultramaryną. Gdyby sytuacja nie wymagała działania superbohaterki, najpewniej spokojnie podziwiałabym ten zachód na tarasie, z kubkiem gorącej czekolady w ręce. Rozglądałam się w poszukiwaniu możliwej zaakumowanej postaci, jednak miasto wydawało się nadzwyczaj spokojne. Dopiero po kilku minutach dostrzegłam powód wieczornego zamieszania.
Na moście łączącym jeden brzeg Sekwany z drugim pękły liny podtrzymujące przęsła, a budowla kołysała się niebezpiecznie. Najgorsze, że na moście dalej znajdowały się samochody i ludzie próbujący ratować tych, co jeszcze nie uciekli. W szczególności kilka samochodów znajdowało się w bardzo ciężkiej sytuacji: praktycznie w połowie zwisając nad wodą.
Wylądowałam jak najbliżej jednego z aut i momentalnie pochwyciłam go w swoje jo-jo, starając się zatrzymać pojazd przed spadnięciem do rzeki.
– Dobrze, że jesteś! – Nagle obok mnie zmaterializował się zmęczony Czarny Kot, sapiąc ciężko. – Ewakuowałem już prawie wszystkich, ale nie wiem, ile ten most jeszcze wytrzyma.
– Zabierz tych z środka! – zawołałam pośpiesznie, czując jak cały grunt pod moimi nogami kołysze się coraz bardziej. Obraz zamazywał się przez kropelki potu spływające po czole. Partner, nie zwlekając ani chwili dłużej, podbiegł do samochodu i wyciągnął przebywające w nim dwie osoby. – Ile jeszcze zostało?!
CZYTASZ
Miraculum: Stay with me
FanfictionMarinette właśnie obchodzi swoje osiemnaste urodziny. Od czterech lat walczy ze złem jako Biedronka, a pomaga jej nie kto inny a Czarny Kot. Jednak po takim czasie nawet superbohaterów nachodzą wątpliwości. Zaczyna przeszkadzać jej platoniczność ucz...