I

10 0 0
                                    

- Słyszysz?

- Hm?

- Ktoś biegnie... w nogi!

- Nie w nogi tylko w krzaki.

- Ja się boję...

- Cicho nie panikuj.

- Ale...

- Cicho!

Bogowie byli z nami, a raczej dookoła nas. Słońce świeciło na niebie nad wyraz czystym i jaskrawym światłem. Las, który właśnie przemierzałyśmy był ciemny a wokoło panowała ponura aura niczym w królestwie Hadesa. Krótko mówiąc - las z najgorszego snu, jaki może się śmiertelnikowi przyśnić. Z każdego pojedynczego drzewa emanowała nieokreślona i niewytłumaczalna dla mnie aura. Czułam jak mnie otulała i przeszywała moje ciało niczym strzała wypuszczona przez łucznika. Spojrzałam w górę, ogromne korony drzew praktycznie nie przepuszczały światła, a unosząca się lekko mgła zmieniała atmosferę z groźnej w tajemniczą. Gęstwina, w której byłam również miała to „coś" w sobie. Słyszałam swoje bicie serca, jakbym miała je na dłoni. Myślałam, że zaraz mi wyskoczy z piersi i jak wolny ptak odleci gdzieś w przestworza. Rozglądając się wokoło zastanawiałam się – co ja tu robię? Nigdy nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Kapłanka Hery i Wojowniczka Heliosa z krwi i kości, dobrany duet niczym główne bohaterki tragikomedii. Mimo, że miecz przypięty był do pasa na biodrze, to jednak nie czułam się bezpiecznie. Nie sztuką jest posiadanie broni, ale umiejętne posługiwanie się nią. Ja ją tylko miałam, bo nie mogłam powiedzieć abym umiała jej używać do innych celów niż rozłupywanie daktyli i ścinanie młodych drzew do ogniska. Słyszałam kroki, dźwięk łamiących się gałęzi i oddech biegnącej osoby. Przez gęstwinę krzaków nic nie widziałam, lecz czułam, że ten ktoś jest coraz bliżej i bliżej. Błądziłam wzrokiem w półmroku oczekując, że małe natężenie światła i mgła jednak ukażą mi osobę, która biegła. Wbiłam wzrok w cierniste krzaki, rosnące niedaleko mnie, które rozpostarły swe gałęzie chcąc dosięgnąć jak najdalej. Ujrzałam mocne korzenie, które wystawały lekko nad ziemią porośnięte zielonym mchem, na którym lekko skraplała się rosa. Poskręcany gruby konar, świadczył o jego sile i umiejętności przetrwania w tak soczyście zielonym środowisku. Jego ciernie wyglądały jak miecz Aresa, potrafiące zarysować nawet najtwardszy kamień. Zadziwiający był ten krzak, bez liści bez kwiatów, jego widok wciąż mam przed oczyma, gdy tylko przymknę powieki. Wśród otaczającej zieleni wyglądał ponuro, wręcz odstraszająco. Wpatrywałam się wciąż w ten dziw natury i wyobrażałam sobie jakbym ja była w nim uwięziona. Chciałam się ruszyć, wydostać, lecz ciernie pomału i boleśnie wbijały się w moje ciało. Krzyczałam, lecz nikt mnie nie słyszał, czułam, że się duszę. Moje dumanie i rozpaczliwe myśli przerwał zaskakujący widok. Mała dziewczynka przedzierała się przez owy krzew a jego ciernie jak najostrzejszy sztylet kaleczyły jasną twarz dziecka. Ubranie rozdzierało się o ciernie, a włosy owijały się wokół kolców. Nie wiedziałam w tym momencie czy jej pomóc czy obserwować dalej. Po chwili ostrej szarpaniny, dziewczynka uwolniła się, kalecząc przy tym swoje małe dłonie. Zniszczyła już i tak podarte i brudne ubranie. Oczy... jej oczy były takie puste, a szeroko rozwarte źrenice, jak tafla jeziora, pochłaniały ledwo przedostające się przez korony drzew promienie słońca i ten strach gnieżdżący się w jej środku. Stanęła na chwilę, łaknęła powietrza jak ryba pozbawiona wody, aby po chwili odwrócić się za siebie i z jeszcze większym, panicznym strachem pobiec dalej. Stałam w bezruchu w krzakach i patrzyłam jak znikała mi z oczu w porastających las gęstwinach. Zastanawiałam się, czego tak się przestraszyła, przecież nikt jej nie gonił, widziałam, że przecież nic nie szło za nią. Nim tylko w myślach zadałam sobie to pytanie poczułam przeszywający mnie chłód, odwróciłam się, lecz nic nie widziałam. Mimo tego słyszałam dźwięk łamiących się gałęzi i szelest liści. Ktoś szedł... ktoś lub coś! W pewnym momencie w uszach rozległ się przerażający pisk. Stanęłam jak sparaliżowana i nawet nie wiedziałam, z której strony nadchodziły owe odgłosy. Ledwo, co się odwróciłam, a ktoś chwycił mnie za rękę i zaciągnął w krzaki. Wiedziałam... to moja przyjaciółka, tyko ona mogła być na tyle silna, aby taki klocek jak ja pociągnąć za sobą - wojowniczka w siwej pelerynie i z całym arsenałem broni za pasem. Biegłam na oślep trzymając tylko pas na biodrze, abym go przez przypadek nie zgubiła. Biegłam do czasu... Chwilowe zaćmienie. Leżałam na ziemi z wielkim bólem głowy, po chwili poczułam zimną rękę na czole. Otworzyłam powoli oczy.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 27, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Sprzeciwiając się BogomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz