Rozdział 3

14 0 0
                                    


- Rey! - zaczepił mnie Paul, właśnie gdy mieliśmy zejść z Niallem z parkietu.

- Co się dzieje? Pali się czy co? - zapytałam, widząc przerażenie znajomego.

- Holly jest w kiblu, rzyga jak kot. Zajmij się nią, bo ja muszę ogarnąć tych na piętrze. - wyjaśnił po czym zniknął mi z pola widzenia.

- Ymm, pójść z tobą? - zapytał blondyn.

- Nie mam pojęcia w jakim naprawdę jest stanie, - odpowiedziałam - ale biorąc pod uwagę jak kończą się jej imprezy, zawsze przyda się męskie ramię w razie ewkucji.

- Okay. - odparł, po czym udaliśmy się do Holly.

Dziewczyna leżała rozłożona na dywaniku, z głową opartą o ścianę i półprzytomnym wzrokiem patrzyła na nas. Była rozczochrana, rozmazana, a lewe ramiączko jej wydekoltowanej sukienki opadło, ukazując zdecydowanie zbyt wiele, zwłaszcza, gdy nie ma się stanika. Chłopak widząc to speszył się i rzucił:

- Poczekam na zewnątrz. Jakby coś, jestem za drzwiami.

- Jasne. - odparłam i podeszłam do dziewczyny, by doprowadzić ją do jakiegokolwiek porządku.

- Rey... - zaczęła mówić, po czym czknęła - Chyba przeeeesadziłaaam. - Dziewczynę męczyła czkawka co zwiastowało urwanie filmu w najbliższym czasie. Przyjaciółka bardzo często kończyła imprezy w ten sposób, a ja zazwyczaj byłam mniej pijana, więc pomagałam jej się ogarnąć i w jednym kawałku dotrzeć do domu.
Spięłam jej poplątane już włosy, poprawiłam sukienkę i pomogłam wstać.

- Al... aleeee... już jest lepiej! Widzisz? Widziiisz? Grzecznie czekałam!

- Tak i bardzo się cieszę. Ciekawi mnie tylko jak zdołałaś się doprowadzić do takiego stanu w dziesięć minut. - zauważyłam.

- Rey, kibel! - krzyknęła i po raz kolejny tego wieczoru, zwymiotowała. A potem jeszcze raz i kolejny, aż w końcu opadła zmęczona tuż przy muszli. Podałam jej wody przyniesionej w międzyczasie przez chłopaka.

- Lepiej? - zapytałam koleżanki.

- Taa, trochę. Chociaż chętnie bym się jeszcze pobawiła. - odparła, na co zachichotałam.

- Myślę, że zabawy ci już wystarczy. Wracajmy do domu, póki jeszcze możesz chodzić.

***

- Dziękuję, że nam... że mi pomogłeś. Nie wiem jakbym dotaszczyła ten spity worek do domu. - podziękowałam, wskazując na dom mojej przyjaciółki.

- Polecam się na przyszłość. - odparł chłopak i uśmiechął się szeroko, a ja odwzajemniłam uśmiech. - Daleko mieszkasz? - zapytał.

- Stąd to właściwie jakieś trzy ulice dalej. - wyjaśniłam mu.

- Odprowadzę cię. - oznajmił - Nie będziesz sama chodziła po nocach.

- To naprawdę miłe z twojej strony, tylko skąd mam mieć pewność, że nie zamordujesz mnie po drodze i nie porzucisz mojego zimnego ciała pod jakimś krzakiem? - zapytałam pół żartem, pół serio.

- Po prostu musisz mi zaufać. - odparł i roześmiał się.

Tego dnia już wiedziałam, że ten śmiech będzie mi towarzyszył przez długi, długi czas.

- Okay.. - odpowiedziałam i również zachichotałam.

Ruszyliśmy w milczeniu, spokojnym tempem, we wskazanym przeze mnie kierunku. Szliśmy wąskim chodnikiem, ramię przy ramieniu, przez co nawet w tę letnią noc, mogłam poczuć ciepło bijące od chłopaka. Świerszcze towarzyszyły nam w tej wędrówce, dając nocny koncert, a oświetlające chodnik latrnie wyłaniające się spośród gęstych drew, rozdzielających jezdnię od chodnika, stwarzały całkiem miły klimat.

- Ładna dziś noc, prawda?

- Całkiem, całkiem. - przyznał i uśmiechnął się szeroko.

- No co? - zauważyłam jego rozbawienie i zaczęłam się zastanawiać, czy już zdążyłam zrobić z siebie kretynkę czy jednak jeszcze. - Co cię tak bawi?

- Nic. - odparł, uśmiechając się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe.

- Jeff jest twoim kuzynem? - próbowałam zmienić temat by pociągnąć jakoś rozmowę, a zarazem by stłumić myśli na temat swojego zachowania.

- Tak, mój ojciec, a jego matka to rodzeństwo. Jesteśmy więc w dosyć bliskim pokrewieństwe. - wytłumaczył.

- Często ich tutaj odwiedzacie? Szczerze mówiąc, to miasteczko jest małe, więc dziwi mnie to, że nigdy wcześniej nie wpadliśmy na siebie. Biorąc pod uwagę, że Jeff jest dosyć otwarty i towarzyski, to wręcz nieprawdopodobne, że nigdy o tobie nie wspomniał. - zauważyłam, jednocześnie zastanawiając się nad swoimi słowami.

- Właściwie to jesteśmy tutaj pierwszy raz. Jeff przecież też nie mieszkał tutaj od zawsze.

- Racja, zapomniałam o tym. Więc oboje jesteście z... - przerwałam, próbując przypomnieć sobie miejscowość, o której lata temu znajomy z klasy opowiadał bez przerwy, wychwalając na każdym kroku swoje pochodzenie.

- Mullingar - podsunął mi odpowiedź.

- Taak... Wy, Irlandczycy, jesteście dosyć głośnym narodem. - stwierdziłam, przywołując stereotyp.

- A wy, Anglicy, zawsze zaczynacie rozmowę od pogody. - skwitował.

- Hej, to nie jest prawda! - oburzyłam się.

- Jasne. I właśnie dlatego zaczęłaś gadać, że ładna dziś noc. - odparł, a ja zrozumiałam z czego przed chwilą się nabijał. Rzecz jasna, że ze mnie.

- Chciałam być miła i zagaić rozmowę? - nieudolnie próbowałam się bronić, jednak sam fakt, że w ogóle zaczęłam sobie zaprzeczać, spowodował jeszcze większą kompromitację, a u Nialla wywołał śmiech. - Szlag! - zaklnęłam rumieniąc się, podczas gdy chłopak wciąż chichotał. - Jesteśmy na miejscu. - powiedziałam po dłuższej chwili, wskazując na biały domek jednorodzinny.

- W porządku.

- Dziękuję za ten uroczy spacer - ujęłam ironicznie.

- Hej, co ci się nie podobało?

- Twój denerwujący śmiech! - odpowiedziałam, na co jak na złość, roześmiał się - Czy ty kiedykolwiek przestajesz się śmiać?

- Taak. - wyszczerzył się.

- Dobra, mam dosyć. Jesteś denerwujący! Dzięki i dobranoc. - rzuciłam na odchodne i nie czekając na pożegnanie ze strony chłopaka, udałam się do domu.

Od razu udałam się do swojego pokoju, gdzie tuż przed zapaleniem lampki przy łóżku, wyjrzałam przez okno. Chłopak zauważając blade światło, pomachał mi i odszedł.

*****

Cześć!
Historia powoli się rozkręca. Mam nadzieję, że uda mi się wkrótce dodać kolejny rozdział.
Gdybyście zauważyli jakieś błędy, mieli jakieś pytania, to przypominam - możecie śmiało pisać!
Trzymajcie się cieplutko! ;)

BlueOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz