XV

108 12 6
                                    

Drażniona przez promienie słoneczne dochodzące zza ciemnych hotelowych rolet, z niezadowoleniem otworzyłam w końcu powieki. Z lekkim grymasem na twarzy przekręciłam głowę ale puste miejsce obok mnie uświadomiło mi, że Nicole widocznie wstała jeszcze wcześniej niż ja. Sięgnęłam po komórkę, na której wyświetlaczu zauważyłam cyfry układające się w godzinę 10:14. Wsunęłam dłoń we włosy, próbując rozplątać jeden z kołtunów, który nie wiadomo jakim sposobem się tam znalazł. W końcu z drzwi od łazienki otworzyły się a w ich progu ujrzałam przyjaciółkę.

- Jak dobrze, że już wstałaś. - powiedziała podchodząc do łóżka, na którym usiadła wyciągając swoje długie nogi. - Umieram z nudów. - westchnęła.

Mimo, że mieszkamy w hotelu, w którym zameldowani są także wszyscy skoczkowie, zgodnie z obowiązującymi regułami żadna z nas nie mogła dzielić pokoju ze swoim chłopakiem. Szczerze mówiąc, jakoś szczególnie nam to nie doskwierało, bo i tak widywaliśmy się praktycznie non stop - chociażby w jadalni, na korytarzach czy w drodze na skocznię.
Mimo problemów kadrowych Freitaga, trener postanowił ostatecznie dać mu szansę i dopuścić go do startu podczas inauguracyjnego weekendu w Wiśle. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że to przypomni chłopakowi jak ważny jest to dla niego sport. Oprócz Richarda i Markusa, w Polsce wstawili się także Wellinger, Leyhe, Geiger, Schmid oraz Paschke. Wczorajszy konkurs drużynowy okazał się nie być dla reprezentacji Niemiec udany, gdyż ostatecznie uplasowali się na czwartym miejscu. Mimo to, w grupie panowała pozytywna atmosfera, a sami zawodnicy mieli zamiar pokazać się dziś z jak najlepszej strony.

Korzystając z przepięknej pogody, drogę na skocznię postanowiłyśmy pokonać pieszo, a to oznaczało, że jeśli za kilka minut nie wstaniemy z łóżka to zapewne zdążymy oglądnąć tylko finałową serię konkursu. Tak więc nie tracąc ani chwili dłużej, obie rozpoczęłyśmy nasze przygotowania. Szybki prysznic i makijaż, a następnie przebranie się w coś odpowiedniego do wyjścia zajęły nam nieco ponad godzinę. Wspólnie ustaliłyśmy, że zamiast śniadania w hotelowej stołówce dzisiejszego dnia postawimy na zjedzenie czegoś na mieście. Wówczas nie zdawałyśmy sobie sprawy, że Wisła to nie Monachium, a na każdym rogu niestety nie czeka na nas restauracja czy chociaż małe bistro. Niedzielnego popołudnia musiałyśmy zadowolić się wyłącznie goframi z owocami, które udało nam się kupić w jednej z budek serwujących szybkie przekąski. Mimo to, wszystko zrekompensowała nam cudowna pogoda - nieco ponad dwadzieścia stopni, bezchmurne niebo a do tego powiewający od czasu do czasu przyjemny wiaterek. W końcu udało nam się dojść na teren skoczni, gdzie przebywała już ogromna liczba kibiców. Chociaż skoki narciarskie są sportem zimowym to nawet w ciągu lata nie brakuje chętnych do oglądania zmagań zawodników. Oczywiście dominowały biało-czerwone barwy, ale gdzieniegdzie można było zauważyć także niemiecką czy też słoweńską flagę. Korzystając ze szczególnych wejściówek, wraz z Nicole ominęłyśmy kilkumetrową kolejkę i od razu udałyśmy się w kierunku specjalnie wydzielonej strefy dla tak zwanej FIS Family. Atmosfera panująca na skoczni była niesamowita. Już od pierwszego skoku kibice nie oszczędzali swoich płuc i dumnie dęli w charakterystyczne wuwuzele. Choć po pewnym czasie dźwięk ten stawał się irytujący i trudny do zniesienia to trzeba było przyznać, że cała ta aura była w pewien sposób magiczne. Zawody w Polsce wyglądają zupełnie inaczej niż te rozgrywane w Niemczech czy Austrii. Tylko raz udało nam się wziąć udział w Pucharowych zmaganiach w Zakopanem i obie wówczas przyznałyśmy, że był to jeden z najlepszych wyjazdów na skoki w naszym życiu.

W końcu z umiejscowionej na wzniesieniu bazy dla spekara rozbrzmiał głos, że na belce właśnie zasiadł zawodnik zajmujący jedenaste miejsce w zeszłorocznej klasyfikacji generalnej. Z pełnym skupieniem wpatrywałam się w niewielki punkcik, którym wówczas był Markus, aż do momentu kiedy wylądował na 116 metrze. Z mowy jego ciała można było wyczytać, że nie jest zadowolony ze swojego skoku a falujący ruch dłoni zapewne miał imitować ruch powietrza, który uniemożliwił mu poszybowanie na dalszą odległość. Dla mnie najważniejsze było jednak to, że udało mu się bezpiecznie wylądować.

- A miałyśmy nadzieję, że chociaż dziś wiatr będzie dla chłopaków łaskawy. - powiedziała Nicole, która po skoku Richarda na 110 metr pokiwała głową na boki.
- Może w drugiej serii wszystko się odmieni. - odpowiedziałam, wodząc wzrokiem za którymś z Norwegów.

Jak się okazało był to Forfang, który za wszelką cenę próbował jak najszybciej zejść ze schodków prowadzących do drewnianych domków. Osoba projektująca cały obiekt chyba nie zdawała sobie sprawy jakim wyzwaniem może okazać się dla zawodników przejście obok kibiców. Szczególnie dawały o sobie znać młode dziewczyny, które są zdolne dosłownie do wszystkiego w zamian za zrobienie zdjęcia ze skoczkiem. Z opowieści chłopaków wiem, że przyjeżdżąjąc do Wisły czasami muszą mierzyć się z ciągnięciem za różne części garderoby, krzyczeniem w niebo głosy czy nawet podszczypywaniem.
Coś co wraz z Nicole przeżyłyśmy na własnej skórze to sytuacje mające miejsce przed hotelem, w którym mieszkają wszystkie ekipy. Pisk dziewczyn na widok któregoś z zawodników czy też chęć wejścia do budynku szczerze mnie przeraża i chyba nigdy nie będę potrafiła zrozumieć takiego zachowania.

Druga seria konkursu przebiegła sprawnie i bez żadnych komplikacji. Mimo, iż wiatr teoretycznie zelżał, żaden z niemieckich zawodników nie poprawił swojego wyniku – co gorsze Pius i Andreas zanotowali spadek. Najlepszym rezultatem mógł pochwalić się tylko Karl, który ostatecznie zajął dziewiątą pozycję. Ku uciesze Polaków, na podium prócz Stefana Krafta znalazło się także ich dwóch zawodników.
Z nie do końca zadowolonymi minami spowodowanymi dzisiejszymi wynikami, ruszyłyśmy w kierunku domku przypisanemu Niemcom. Kiedy w końcu udało nam się przepchać między tłumami kibiców, moim oczom ukazał się Markus i Stephan stojący tuż przed jego drzwiami. Chcąc minąć barierki by podejść bliżej chłopaka, nagle zatrzymał nas jeden z ochroniarzy pilnujący porządku. Kilka chwil zajęło nam wytłumaczenie mu, że obie jesteśmy w bliższej relacji z niemieckimi zawodnikami ale po pokazaniu specjalnych wejściówek na zawody, w końcu nas przepuścił.

- Nie potrafiłem znaleźć dobrego czucia... - usłyszałam w końcu głos Eisenbichlera, który wymieniał swoje spostrzeżenia z kiwającym głową Leyhe.
- Dla mnie i tak byłeś świetny. - wtrąciłam się opierając dłonie na ramieniu chłopaka.

Markus zaśmiał się cicho obracając głowę w moją stronę i złożył na moich ustach krótki pocałunek.

- Dobrze mieć przy sobie tak wiernego kibica. - odpowiedział z uśmiechem.
- Obie z Nicole dmuchałyśmy Wam pod narty ale widocznie z marnym skutkiem. Następnym razem obiecujemy bardziej się postarać. - uniosłam dwa palce, naśladując słynny gest harcerzy co powtórzyła także moja przyjaciółka.
- Karla chyba jednak faworyzowałyście. - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Stephan, po czym cała nasza czwórka zaczęła się śmiać.
- Zostało nam zabrać tylko swoje rzeczy i możemy wracać do hotelu. Constantin i Pius są już chyba w busie więc możecie tam z nimi poczekać. - odparł Markus, poprawiając swoją sponsorską czapkę z daszkiem.
- W porządku. - przytaknęłam, po czym wraz ze stojącą obok mnie brunetką ruszyłyśmy w kierunku zaparkowanych nieopodal samochodów.


_____________
Chcąc umilić Wam kolejny dzień "kwarantanny" publikuję kolejny rozdział!  Miłego czytania! xx

ForgivenessWhere stories live. Discover now