⚔⚔⚔

105 6 4
                                    

Ciepłe promienie słońca sączyły się przez kraty jedynego okienka celi, w której mieszkał. Umieszczone prawie pod sklepieniem niskiego lochu, dawało bardzo mało światła. Kwintus wyciągnął głowę, aby móc się nim napawać. Zimne, gliniane ściany pomieszczenia postawione były częściowo pod ziemią. Dlatego nie przepuszczały do środka żaru i kiedy nie walczył na arenie, musiał przebywać w chłodzie. Wysoki i silnie umięśniony brunet podrapał się po swojej równie czarnej brodzie. Przez cały okres mieszkania tutaj zdążył się przyzwyczaić, lecz początki były ciężkie. Często marzł pod pledowym, podartym kocem, który miał mu służyć za nakrycie podczas snu. Wytrzymywał te niewygody z własnej woli. Sam wybrał sobie takie życie ponad dziesięć lat temu. Postanowił pogorszyć swój byt, za cenę poprawy życia swojej rodziny – córki Taryi, oraz żony Melitty.
Uśmiechnął się na myśl o nich. Melitta była najpiękniejszą istotą jaką spotkał na swojej drodze. Blondwłosa, zgrabna dziewczyna, wówczas handlująca owocami na przydrożnych straganach Rzymu. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, a nastąpiło ono zaraz po tym jak Kwintus schwytał młodego złodziejaszka, próbującego ukraść towar Melitty. Jej podziękowanie było bardzo miłe, wręcz rozkoszne. Po kilku miesiącach ich związku narodziła się Tarya. Kwintus nie widział jej odkąd skończyła dwanaście lat. Był jednak przekonany, iż wrodziła się do matki i stała się równie urodziwa. Wiele by oddał, żeby ujrzeć raz jeszcze te głębokie, błękitne oczy, lecz przebywając tutaj miał pewność, że niczego im nie brakuje.
Zanim zdecydował się oddać do niewoli i walczyć na arenie, pracował jako rzemieślnik w zakładzie stolarskim swojego kuzyna – Floriana, jednak pieniądze z tego były praktycznie żadne. Często musieli głodować, gdy nie mieli klientów – a odkąd urodziła się córka – to Melitta zajmowała się jej wychowaniem i nie mogła handlować. Pewnego zimowego dnia, w jego głowie zrodził się ten szalony pomysł. Kiedy opowiedział o nim żonie, stanowczo odmówiła. Nie chciała wychowywać Taryi samotnie, ale Kwintus już wtedy był pewien swego postanowienia. Bez względu na to co sądziła o tym jego wybranka.
Kilka dni później, wcześnie rano pożegnał swoje jeszcze śpiące dziewczyny pocałunkami i zwyczajnie wyszedł z domu, udając się do szkoły gladiatorów. Tam po podstawowym przeszkoleniu udowodnił, że może walczyć bez dalszej nauki pokonując wszystkich przeciwników, których podstawił mu Enrico – właściciel szkółki. Ten sześćdziesięcioletni, niski grubas był chyba największym chciwcem jakiego znał Rzym. Gdy dostrzegł w ochotniku możliwość zarobienia góry denarów, bez zastanowienia zgodził się na jego warunki. Część Kwintusa za wygrane walki na arenie miała być wysyłana dla jego rodziny. Oczywiście, nie mógł być pewien, że chytra klucha o małych oczkach dotrzyma słowa, więc podstępem to sprawdził. Zaznajomił się z jednym z dostawców, którzy mogli opuszczać szkołę i poprosił go, by ten dowiedział się od jego żony czy otrzymują pieniądze. Było to bardzo ryzykowne posunięcie i mógł to zrobić niepostrzeżenie tylko raz, ale wystarczyło.
Okazało się, że Melitta dostawała należną jej kwotę i Kwintus odetchnął z ulgą. Gdyby sytuacja przedstawiała się inaczej, nie miałby możliwości odwrócenia jej. Musiałby zginąć na arenie, żeby powstrzymać zarabianie Enrica na jego poświęceniu, jednak wtedy dziewczyny również zostałyby bez pomocy. Przez cały czas sława Kwintusa rosła do tego stopnia, iż zaczęto pisać pieśni o jego walkach. Nigdy nie przegrał, choć kilka razy było blisko. W dzieciństwie trenował z ojcem – mistrzem miecza, jednym z dowódców wojsk rzymskich, które przydały się przez te wszystkie lata. Nauczył się błyskawicznie rozpoznawać technikę przeciwnika, bez względu na używaną przez niego broń i umiejętnie dopasowywać kontrataki. On walczył wciąż tym samym orężem. Miecz i tarcza były dla niego najwygodniejsze. Jego ojciec zawsze powtarzał, że nie ma lepszej broni, tak idealnie odzwierciedlającej równowagę pomiędzy atakiem, a obroną.
Kwintus mieszkał w pojedynczej celi, jednakowoż zdarzały się pomieszczenia w których umieszczano dwóch niewolników. Zazwyczaj była to specjalna zagrywka Enrica, chcącego sprawdzić czy jeden z nich okaże się silniejszy i pozbawi życia drugiego, w zamian za celę tylko dla siebie. Dzięki temu nie musiał sprawdzać ich w boju na arenie i tracić niepotrzebnie pieniędzy. Oczywiście udawał, że nic o tym nie wie tłumacząc się brakiem miejsca dla kolejnych gladiatorów. Jednak kiedy zamknięci mężczyźni okazali choć krztę inteligencji i potrafili się między sobą dogadać, Enrico nie miał nic przeciwko temu żeby mieszkali we dwóch. Lecz, gdy się o tym dowiadywał, kwaśna mina pojawiająca się na jego twarzy zdradzała niezadowolenie z sytuacji.
Właśnie dziś wieczorem miała odbyć się kolejna walka Kwintusa, więc wojownik leżał spokojnie na glinianej półce wychodzącej ze ściany, która zastępowała mu wygodne, domowe łóżko. W nocy od czasu do czasu ogarniał go przenikliwy chłód rzymskich nocy i nakrywał się swoim zniszczonym pledem. O tej porze mógł się wygrzewać w nikłym popołudniowym słońcu wpadającym do środka, dlatego podłożył sobie koc pod plecy, aby ten choć trochę odizolował go od lodowatego łoża. To dziwne, lecz Kwintus miał wrażenie jakby zostało skonstruowane tak, aby nie przyjmowało żadnego ciepła – nawet tego które wydzielało jego ciało.
Odpoczywając w celi mógł mieć na sobie tylko stare, skórzane spodenki. Ubrał je w dniu przybycia do szkoły i od tamtej pory nie miał innego okrycia – prócz zbroi, którą wkładał przed wyjściem na arenę. Przez ten długi okres czasu, pojawiło się w nich kilka dziur i Kwintus starał się je cerować wszelkimi możliwymi sposobami. Trudne zadanie, zważywszy na to, iż nie posiadał do tego żadnych narzędzi. Gdyby się doszczętnie zniszczyły, Enrico dałby mu pewnie jakieś inne z magazynu, gdzie przechowywali ubrania po zabitych wojownikach. Jednak gladiator dbał o nie, nie dlatego że nie chciał chodzić w odzieniu należącego do zmarłego. Nie obchodziło go to zbytnio. Ważniejszy dla niego był ich związek z domem, pozostawionym dawno temu za sobą. Jedyna rzecz pozostała w jego posiadaniu, odrobinę przypominająca mu stare czasy – bez pojedynków, kajdan, treningów, czy chłostania biczem.
Wbił wzrok w ścianę i uronił jedną łzę. Tęsknota za rodziną niszczyła go bardziej niż wszystkie walki razem wzięte. Przypomniał sobie śmiech Taryi, gdy zabierał ją na wspólne spacery po lasach, urządzając zabawy w rozpoznawanie tropów zwierząt. Od kiedy nauczył ją tego w wieku ośmiu lat, mała, rezolutna dziewczynka nie miała sobie równych. Przerosła nawet mistrza – swojego ojca.
Kwintus czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, patrząc jak Tarya triumfalnie unosi wzrok z każdym kolejnym odgadnionym śladem, uświadamiając sobie wyższość własnych umiejętności nad tym, czego uczył jej tata. Oddałby wszystko, żeby móc powrócić do tamtych chwil i mocno wierzył, że kiedyś się jeszcze spotkają – w tym życiu, lub następnym.
Otarł wilgoć z policzka i wsłuchał się w miarowe sapanie odpoczywających kompanów w sąsiednich celach, mieszające się z łagodnym pomrukiwaniem rozmawiających współwięźniów, lub strażników. Gdzieś przez korytarz przetoczyło się dwóch ludzi ciągnących za sobą coś ciężkiego po ziemi. Kwintus domyślał się, iż to prawdopodobnie kolejny nowicjusz powracający ze swojej pierwszej i ostatniej walki.
Na początku swoich karier na arenie, pierwsze pięć walk każdy z nich toczył ze zwierzętami. Dzikie stworzenia łapane na zlecenie i brutalnie traktowane przez treserów, by wzbudzić w nich jak największą wściekłość. Wypuszczane na plac boju zawsze agresywne, gotowe do walki i głodne krwi. Wilki, byki, pumy, dziki i lwy z łatwością rozszarpywały tchórzliwych, bądź słabych i nieprzystosowanych do walki mężczyzn, którym nawet wstępny trening niewiele pomógł. Dzięki takiemu chytremu zabiegowi odsiewało się tych gorszych, zapobiegając jednocześnie zniechęceniu do zakładów publiczności na widowni. Walki z bestiami przeznaczone były dla biedniejszej części Rzymu – ludzi nie mających raczej zbyt wiele pieniędzy na hazard, ale zgodnie z prawem posiadających takie samo prawo do rozrywki. Dopiero najbardziej sprytni i waleczni, zostawali pokazywani zamożniejszej publiczności, gotowej wydawać wiele denarów na swoich ulubieńców.
Kwintus właśnie nasłuchiwał jak szuranie ciała po podłodze niknie w oddali, gdy zastąpiły je kroki i podzwanianie łańcucha. Nadchodził jeden ze strażników, zapewne chcąc zabrać któregoś z nich na kolejną rzeź. Tylko że pora na to była co najmniej nieodpowiednia. Walki odbywały się późnymi popołudniami i wieczorami, lecz z drugiej strony – znając kaprysy bogatych mieszczan rzymskich – mogło się to zmienić w każdej chwili. Dźwięki narastały coraz bardziej i Kwintus zerwał się na równe nogi, słysząc brzęk żelaznego klucza w drzwiach swojej celi. Te uchyliły się lekko i przez szparę wleciały mosiężne okowy upadając z łoskotem na podłogę. Gladiator miał je założyć, aby zapobiec próbom uwolnienia się, czy ucieczki, podczas przeprowadzania go na arenę. Tam dopiero zostawał zamykany w szatni wyposażonej w tylko jedno wyjście na teren walk.
Posłusznie zakuł oba nadgarstki w zardzewiałe obręcze połączone ciężkim łańcuchem. Kawałki odpadającej korozji raniły ręce, ale nie przejmował się tym. Myśli zajmowała mu perspektywa kolejnego przeciwnika, którego będzie musiał upokorzyć, a potem oszczędzić lub zamordować – zależnie od gestii tłumu. Zabijanie nie ruszało go tak samo jak kajdany. Kolejna rzecz do jakiej musiał się w pewnym czasie przyzwyczaić i od tamtej pory robił to beznamiętnie. Wstał z łóżka, wyciągając skute ręce w stronę strażnika przyglądającego mu się zza drzwi. Musiał mu udowodnić że jest spętany, dopiero wtedy mógł wyjść z celi. Wrota otworzyły się szerzej z przeraźliwym skrzypieniem. Kwintus podszedł do chudego mężczyzny o mysiej, ogorzałej twarzy i przepitych winem, wodnistych oczach.
– Zmieniono porę walk, czy to jest jakaś specjalna okazja? – zapytał
Tamten szarpnął go za ramię, nakazując kierunek marszu.
– Nie gadać! – zaskrzeczał
Wojownik ruszył wzdłuż korytarza w towarzystwie pijaczyny. Uśmiechnął się widząc jego wyraz twarzy. Po oczach domyślał się, iż wartownik jest już myślami przy dzisiejszym wieczorze, kiedy to będzie mógł kolejny raz bezkarnie upić się z podobnymi do siebie typami. Nagle gladiator zauważył, że jest prowadzony w przeciwnym kierunku niż do szatni, co zdziwiło go mocno i pozwolił dalej się prowadzić. Wyszli z lochów na ostre słońce, które poraziło oczy Kwintusa. Mimowolnie sięgnął do nich dłonią by je przesłonić, ale uniemożliwiły mu to łańcuchy przytwierdzone do pasa jego towarzysza.
Znaleźli się na placu treningowym pełnym odgłosów zderzających się ze sobą drewnianych mieczy, trzaskania biczem po plecach niepokornych uczniów i bojowych krzykach walczących ze sobą przyszłych wojowników. Kwintus widział młodszych, ambitnych i pełnych energii chłopców, jak i starszych, zmęczonych niewolniczym życiem mężczyzn. Każdy z nich prawie się topił we własnym pocie.
Po kilkunastu minutach dotarli do najbardziej zadbanego budynku w całej szkole gladiatorów. Wyposażonego w misternie rzeźbione, dwuczęściowe, brązowe drzwi i szerokie okna, wraz z przymocowanymi do nich okiennicami, zapobiegającymi marznięciu domowników w razie niepogody. Jako jedyny posiadał też balkon. Fasada domu Enrica, pomalowana na łososiowy róż, wydawała się serdecznie zapraszać w swoje progi. Kwintus nie miał zielonego pojęcia po co strażnik prowadzi go w to miejsce, jednak wiedział że za chwilę się o tym przekona. Weszli po kilku schodkach na werandę i jego eskorta załomotała w drzwi wejściowe. Obydwaj odetchnęli, stojąc w błogim cieniu, rzucającym przez zamontowany dach nad tarasem. Strażnik otarł dłonią mokre czoło.
W progu pojawiła się kobieta ubrana w nieskazitelnie białą suknie, sięgającą jej do kostek. Czarne włosy miała upięte w kok i zachęcająco uśmiechnęła się do mężczyzn.
– Pan Enrico zaprasza na górę, właśnie spożywa posiłek. – gestem wskazała im masywne, pięknie zdobione schody i zgrabnie usunęła się z drogi.
Weszli do środka i ich oczom ukazała się przestronna sala. Oprócz stopni na piętro, stało w niej tylko kilka roślin. Budynek umiejscowiony wyżej niż podziemny loch Kwintusa, dawał przyjemne ciepło poprzez nagrzane słońcem ściany, a lekki wiaterek wpadający otwartymi na oścież oknami, potęgował uczucie błogości wytworzonym przeciągiem. Ruszyli na górę i Kwintus domyślił się już, dlaczego nie spętano mu kostek. Po tych schodach miałby pewne trudności z poruszaniem się, gdyż stopnie były większe niż prowadzące z szatni na arenę.
W pokoju do którego ich wprowadzono, przy dębowym stole, zastawionym suto przeróżnym mięsiwem i owocami, siedział właściciel tego przybytku. Tłustymi paluchami obrywał z gałązki dojrzałe winogrona i jeden po drugim wkładał do swoich świńskich ust. Za jego plecami stała rudowłosa dziewczyna ubrana identycznie jak poprzednia i chłodziła grubasa wielkim wachlarzem przypominającym zielony liść. Przy wyjściu na balkon lekko powiewała jedwabna moskitiera. Kwintus pomyślał, że tłuścioch nie chciał dzielić się swoim żarciem nawet z owadami i uśmiechnął się lekko. Stał i cierpliwie czekał, aż Enrico powie mu wreszcie czemu zawdzięcza sobie mało zachęcające oglądanie go przy posiłku. W końcu tamten odkleił się od jedzenia, wytarł dłonie w leżącą na stolę serwetkę i odprawił służącą z wachlarzem.
– Ty też możesz odejść, drogi Argonie – polecił strażnikowi
Lanista zerknął niepewnie na swojego pana i nie ruszył się z miejsca.
– Ma kajdany na sobie, nic mi nie zrobi. – zapewnił Enrico – Zostań za drzwiami, na wszelki wypadek.
Argon posłusznie wyszedł i zostali tylko we dwóch. Kwintus nie miał nic do powiedzenia, więc nadal stał na swoim miejscu. Grubas odchylił się na krześle i zrobił dziwną minę, która wyglądem przypominała głupi uśmieszek.
– Kwintusie, jak dobrze cię widzieć. Powiedz mi, ile to już lat sobie wzajemnie pomagamy?
Gladiator poczuł się zbity z tropu słysząc tak jawną kpinę, ale nie dał po sobie tego poznać.
– Ponad dziesięć lat, panie. – odparł
Enrico klasnął w dłonie z zachwytu.
– Bardzo długi czas, oj bardzo. Jestem niezmiernie rad z tego że przyszedłeś tamtego dnia akurat do mnie. A przypominasz sobie może, swoją ostatnią wizytę tutaj?
– Tak. – odpowiedział machinalnie i pochylił głowę.
Pamiętał doskonale, jak starł się z jednym z lanistów, którzy pilnowali ich podczas treningu. Zwyczajnie nadużywając swojej władzy, chłostał gladiatora za urojone i tylko sobie znane przewinienia. W pewnej chwili nabrzmiała od wysiłku skóra na plecach Kwintusa, pękła od uderzenia. Wojownik poczuł tak niewyobrażalny ból, że stracił panowanie nad sobą i wściekły chwycił mężczyznę w swoje wielkie dłonie, a potem rzucił nim kilka razy o ścianę zabijając na miejscu.
– Nie bardzo rozumiem jednak, po co kazałeś mnie przyprowadzić dziś, panie?
Na twarzy Enrica pojawił się chytry wyraz twarzy i niewolnik dostrzegł błysk w jego oku.
– Kazałem cię sprowadzić, bo mam dla ciebie interesującą ofertę. I jestem gotów założyć się, że z pewnością mi nie odmówisz. A ten jeden występek już dawno puściłem w niepamięć i zostało ci to wybaczone.
Kwintus uniósł głowę i popatrzył na niego. Wiedział, iż z takimi typami trzeba być podwójnie ostrożnym, jednak zainteresowało go to, co mógł mieć dalej do powiedzenia.
– Zatem zamieniam się w słuch.
Enrico wstał niezgrabnie ze swojego krzesła i zaczął przechadzać się po pokoju.
– Wieczorem miałeś mieć kolejną walkę, prawda? Domyślam się, również zwycięską jak do tej pory. Tylko że moje plany trochę uległy zmianie i na arenie stanie za ciebie ktoś inny. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? Natomiast jutro będziesz miał swój wielki dzień, Kwintusie.
– Jak to, panie?
– Tak to. Co byś powiedział na jutrzejszą wygraną, po której mógłbyś wrócić do swojej rodziny? Jeżeli przeżyjesz, rzecz jasna. Wtedy będziesz wolny i wreszcie ujrzysz żonę wraz z córeczką za którymi tak bardzo tęsknisz.
Wojownik wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Nigdy nie spodziewał się, iż przed śmiercią ktokolwiek wypowie do niego te słowa, zwłaszcza chytry właściciel szkółki, dla którego pieniądze liczyły się ponad wszystko inne na świecie.
– Jestem rad móc dostąpić twojej łaski. Twoja wspaniałomyślność nie zna granic, panie. – wykrztusił w końcu.
– Wspaniale Kwintusie! Musisz wiedzieć jednak, że mam pewien warunek. Twój przeciwnik koniecznie musi zginąć.
Przez chwilę poczuł dziwną niepewność. Po co robić warunek z czegoś, co musiało się stać? Widownia uwielbiała uśmiercać przegranych, więc tak czy inaczej zrobi to, zgodnie z ich życzeniem. Wiązało się to również z większymi pieniędzmi dla jego rodziny. Tylko dlaczego miałby zostać wypuszczony w zamian za coś tak pozornie błahego? Wyczuwał podstęp, lecz jako niewolnik w obliczu takiej propozycji nie miał zbyt wiele czasu do namysłu.
– Mało tego, abyś nie miał wątpliwości, że twoja rodzina zostanie bez pieniędzy, na odchodne dostaniesz ode mnie spore wynagrodzenie. – dodał grubas.
To również nie pomogło Kwintusowi w zrozumieniu poczynań swojego właściciela. Enrico uwalniający swojego najlepszego gladiatora i hojnie rozdający pieniądze, które kochał nad życie?
– W takim razie będzie jak rozkażesz, panie. Z przyjemnością dowiodę swej lojalności wobec ciebie ten ostatni raz. – odpowiedział.
Tamten ponownie klasnął w dłonie.
– Cudownie, Kwintusie. W takim razie wracaj do siebie i odpocznij. Jutro twój wielki dzień. – wyszczerzył pożółkłe zęby w uśmiechu.
Gwizdnął w stronę drzwi i po chwili pojawił się Argon, który przypiął łańcuch ponownie do swojego pasa i wraz z Kwintusem opuścili salon.
Gdy wychodzili na zewnątrz, niewolnik ciągle miał w głowie słowa Enrica, kiedy ten mówił o jego spotkaniu z rodziną. Chciałby móc się z tego cieszyć, lecz coś mu podpowiadało, iż to nie będzie takie proste. Doszedł do wniosku, że będzie musiał się podwójnie przygotować na walkę z kolejnym przeciwnikiem – być może ostatnim w jego karierze gladiatora. Docierając do drzwi lochu, Argon wepchnął go do środka, uwolnił ręce z kajdan i wyszedł. Rozcierając obolałe nadgarstki, Kwintus usłyszał jak tamten przekręca klucz w zamku i odchodzi zostawiając go sam na sam z propozycją Enrica. Niewolnik położył się na swoim miejscu i wbił wzrok w sufit.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, ustępując powoli miejsca nadchodzącemu zmierzchowi. Kwintus dostrzegł pierwsze gwiazdy na niebie i pomyślał o córce, którą już niedługo zobaczy. Serce zabiło mu szybciej w nadziei na rychły pocałunek Melitty złożony na jego ustach. Tak bardzo chciał mieć ją znów w swoich ramionach, poczuć lawendowy zapach jej włosów i spojrzeć w te piękne, pełne miłości do niego oczy. Wsłuchując się w cykanie świerszczy i łagodny szum wieczornego wiatru, niewolnik zapadł w sen.

Quintus MagnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz