Codzienność

28 5 0
                                    

Napisane na szkolny konkurs, posiada luźny związek z aktualnymi projektami. Publikuje to pod presją bycia pobitym przez znajomych także ten... miłej lektury

"Kolejny dzień na tym żałosnym, ziemskim padole" pomyślałem, stanąwszy przed swoją szkołą. Budynek, do którego prowadziły cztery brukowane chodniki błyszczał w świetle wschodzącego słońca. Szyby sprawiały wrażenie złotych pod wypływem odbijających się od słonecznych promieni. Nad całą konstrukcją górowała wieża zegarowa, na którą to nauczyciele czasem zabierali swoich uczniów by podziwiać wraz z nimi piękną panoramę miasta.
Gdy pierwszy raz ujrzałem tę szkołę, wywarła na mnie wielkie wrażenie, prezentując swoje piękno i splendor. Nie wiedziałem wtedy, że będzie ona moim największym przekleństwem.
Nie myśląc nic więcej, zbliżyłem się do wielkich, błękitnych drzwi prowadzących do wnętrza szkoły. Niebieski każdemu kojarzy się z niebem, spokojem i daje poczucie pewnego rodzaju błogości. Gdy wyobrażamy sobie błękit, zawsze mamy przed oczami bezkres nieba albo spokojną taflę wody, wibrującą nieznacznie pod wpływem lekkiego wiaterku. Dla mnie jednak kolor owych drzwi niczym nie różnił się od krwistej czerwieni.
Bez zastanowienia pociągnąłem za klamkę i wszedłem do środka. Na szkolnych korytarzach panował przyjemny chłód, będący odskocznią od ciepłych, kwietniowych poranków. Budynek z zewnątrz wyglądał wspaniale, a symetryczne wnętrze szkoły tylko to udowadniało.
Nie posiadałem niczego, co mógłbym zanieść do szatni, więc od razu skierowałem się w stronę tablicy zastępstw, modląc się w duchu, żeby jak najwięcej nauczycieli nie przyszło na dzisiejsze lekcje. Gdy dotarłem do tej zbitej z paru desek, naprędce skręconej do kupy tablicy chronionej przez przesuwaną szybę, poczułem lekkie ukłucie radości. Miałem ciężką noc, więc cieszyło mnie, że nauczyciele wf-u pojechali na jakieś zawody z młodzieżą. W moim obecnym stanie nawet normalne poruszanie stanowiło wyzwanie, nie wspominając o bieganiu czy skakaniu.
Pierwszą lekcją był angielski, którego sala mieściła się na drugim piętrze. Powoli stawiając kroki, dowlokłem się po schodach na samą górę. Wokół mnie wspinali się inni uczniowie, przepychając się nawzajem, jakby to, że dotrą pierwsi pod swoją klasę miało jakiekolwiek znaczenie. W pędzącym tłumie zauważyłem parę znajomych twarzy z mojej klasy. Biegli jeszcze szybciej niż pozostali, pewnie posiadając nadzieję, że zdążą nauczyć się tych paru słówek, których nie zapamiętali jadąc autobusem na miejsce swojej egzekucji. Gdy dotarłem na docelowe piętro, usiadłem na jednej z ławek, znajdujących się obok ścian korytarza. Pod drzwiami klasy z angielskiego stało kilka dziewczyn, przepytujących się nawzajem i debatujących, jak poprawnie zaakcentować słówka, których nauczycielka poleciła nam się nauczyć.
Schyliłem się do rzuconego wcześniej pod ławkę plecaka, aby wyciągnąć z niego podręcznik i chociaż przypomnieć sobie, co przerabialiśmy ostatnio. Niespodziewanie poczułem paraliżujący ból, wydobywający się z moich zranionych poprzedniej nocy pleców. Pomimo, że dokładnie opatrzyłem wszelkie urazy spowodowane niezamierzonym, nocnym starciem, przy wykonywaniu gwałtownych ruchów rany otwierały się, a ja czułem, jak krew przesiąka przez grube warstwy bandaży. Zrezygnowany wyprostowałem się i oparłem o zimną ścianę. Oczy same mi się zamykały, a co gorsza, na piętrze pojawiła się osoba, którą darzyłem szczerą nienawiścią. Chłopak dużo wyższy ode mnie, posiadający muskularną budowę, którego ojciec ( co gorsza) pracował w urzędzie miasta i często to za jego wstawiennictwem szkoła otrzymywała liczne dotacje, co z automatu czyniło jego synka nietykalnego z wyżej wymienionych powodów. Porównanie nas do Dawida i Goliata nasuwa się samo. Jednak w tym wypadku Dawid nie zdołał zgładzić Goliata.
- No co tam fantasto?- zapytał, ironicznie się uśmiechając. Nie odpowiedziałem na jego zaczepkę, patrząc w sufit, tak jakbym zauważył tam coś szalenie interesującego, ale w mojej duszy wciąż rozbrzmiewały dwa słowa: "zabiję Cię". Wraz ze swoją bandą goryli docinał mi od ponad roku, ale na szczęście dziś był sam, bo reszta jego kumpli pojechała z nauczycielami wf-u na zawody sportowe.
Mój prześladowca widząc, że tym razem nie wyprowadzi mnie z równowagi odpuścił sobie, pewnie przez obecność nauczyciela dyżurującego. No proszę, nie są aż tak bezużyteczni jak myślałem. Wciąż nie rozumiałem dlaczego prześladują osobę która pisze tylko opowiadania o zakonie Demonicusa walczącym z demonami. Może przez to, że mogliby doszukać się w postaciach demonów siebie samych? Interesująca hipoteza.
Gdy zadzwonił dzwonek, wraz z pozostałymi uczniami wszedłem do środka klasy. Klasy, dobre sobie. Bardziej przypomina to kanciapę woźnego, gdzie nie pomieści się więcej niż 20 osób. Naprzeciw wejścia znajdowały się dwa okna, zza których wyglądał za mną normalny świat. Po powiedzeniu pani profesor "Dzień dobry" gdy mijałem jej biurko, usiadłem na krześle przy swojej ławce, która w połączeniu z innymi dawała kanciastą literę U.
Krótkowłosa, chodząca wiecznie w polarze nauczycielka przywitała się z nami, po czym zapytała, czy ktoś zgłasza się na ochotnika do odpowiedzi. Gdy nikt nie odważył się stanąć z nią w szranki, wpadła w zadumę, analizując nasze rubryki z ocenami. Rozważała, kogo najbardziej opłacałoby się zapytać. W klasie zapadła wówczas martwa cisza, a z dworu słyszałem dźwięk odjeżdżających tramwajów. Wszyscy uczniowie unikali wzroku swojego potencjalnego kata, błądząc oczami po suficie lub wpatrując się w ziemię. Co jeden, odważniejszy, nerwowo kartkował zeszyt, w panice próbując upewnić się, czy przypadkiem podczas nauki nie pominął czegoś istotnego.
W końcu nauczycielka wydała wyrok, który rozbrzmiał głuchym echem po całej sali. Wskazana dziewczyna wstała, podchodząc jak na rozstrzelanie do biurka belfra i trzęsącą się ręką położyła nań zeszyt. Następnie usiadła przy stoliku naprzeciw niej, wlepiając wzrok w blat szkolnej ławki.
Nauczycielka bezlitośnie bombardowała ją pytaniami, na które uczennica nie znała odpowiedzi lub próbowała coś wymyślić, jąkając się. Miałem wrażenie, że wśród wymiany zdań dwóch osób słyszałem bicie jej przerażonego serca. Spojrzałem na belfra. W mojej głowie malował się obraz istoty bezdusznej, która karmiła się cierpieniem innych. Jej wygląd na moich oczach zmieniał się z sympatycznie wyglądającej nauczycielki w potwora o bladej jak wapień skórze, wpatrującego się w swoją ofiarę krwisto czerwonymi oczami i drapiącego biurko ostrymi jak brzytwa pazurami. Prawie jak ten, którego spotkałem... To znaczy wymyśliłem, pisząc miesiąc temu opowiadanie o polowaniu na strzygę.
Gdy nauczyciel skończył pytać, z dezaprobatą pokręcił głową i wpisał biedniej dziewczynie 1 do dziennika, przypieczętowując wyrok mocnym uderzeniem w enter.
Reszta lekcji minęła względnie normalnie. Belfer zadawał pytania, my odpowiadaliśmy. Przeczytaliśmy tekst o Arthurze Conan Doyle'u i coś chwyciło mnie za gardło. Z jego twórczości nikt się nie śmiał, a wręcz ludzie błagali go aby przywrócił Sherlocka do życia, gdy ten zginął w walce z Moriartym. Czemu więc mnie spotyka odrzucenie? Czym różnię się od tego autora?
Moje dalsze rozmyślanie przerwał dzwonek. Po poleceniu nam zrobienia paru ćwiczeń do tekstu wyszliśmy z sali lekcyjnej. Towarzyszyło mi poczucie ulgi oraz współczucia do następnej klasy, która już czekała pod drzwiami. "Sąd ostateczny znów mnie ominął" pomyślałem, kierując się w kierunku sali z biologii. Podczas rysowania ołówkiem czarnego smoka owijającego się dookoła marginesu w moim zeszycie na angielskim, wpadłem na pomysł nowego rozdziału mojej opowieści, którego musiałem gdzieś napisać, aby przypadkiem nie wypadł mi z głowy. Wyciągnąłem z plecaka swój notatnik w którym zapisywałem wszelkie ciekawsze pomysły. 5 minut energicznego pisania później miałem gotowy szkic rozdziału, gdzie bohaterowie odkrywają tajemniczy kult przywołujący demony w głębi budynku Opery Śląskiej. Byłem tak zaabsorbowany składaniem kolejnych słów w zdania, że nawet nie zauważyłem podchodzącego do mnie nemezis, który wyrwał mi mój notatnik i śmiejąc się, poszedł chwalić się innym uczniom ze swojej klasy co to ciekawego znów napisał szkolny "fantasta". Co oczywiste pobiegłem za nim, kłócąc się głośno o oddanie mojej własności na tle roześmianej klasy. Gdybym miał się z nim bić, załatwiłby mnie jednym trafieniem.
"Jeśli tylko miałbym swój miecz..." pomyślałem, szarpiąc się z nim " To zabiłbym Cię tu, na miejscu bez żadnych wyrzutów sumienia..."
W końcu napastnik, znudzony szamotaniną, odepchnął mnie, a notatnik wrzucił do śmietnika. Wściekły i bezradny wyciągnąłem swój notes ze śmieci i otrzepując go, włożyłem do plecaka. Podczas szarpaniny pogięło się parę kartek, ale da radę je wyprostować. Zastanawiałem się, dlaczego nie zareagowałem ostrzej. Dawny ja biłby się o swoją własność aż do upadłego, ale odkąd należę do zakonu, mój temperament zgasł prawie zupełnie, a ja zamknąłem się w sobie. Próbowałem obudzić w sobie dawny ogień, ale za każdym razem znikał, zanim zdążył rozwinąć się z małego ognika w potężny płomień, jakim był kiedyś. Wiele razy chodziłem do psychologa, i to nie tylko szkolnego, ale rezultaty były znikome. Poszedłem nawet do dyrekcji, która zaprosiła rodziców mego prześladowcy na rozmowę wychowawczą, ale nawet to nic nie dało. Co gorsza, grono uczniowskie zaczęło traktować mnie jak konfidenta, osobę której nie można ufać bo od razu poleci na skargę do nauczyciela. Mój nemezis wyszedł z całej sprawy bez szwanku, bo jak wspomniałem, wpływowy ojczulek zagroził odebraniem szkole dotacji, tak więc nawet kadra nauczycielska nie mogła mi pomóc.
Cała biologia minęła mi w podłym nastroju. Kobieta, która śmiało mogłaby szybkością wylewania z siebie potoku słów zniszczyć dowolnego rapera dyktowała kolejne nudne definicje bez wytchnienia. Moje ręce pisały kolejne zdania zanim jeszcze mózg zdążył przetrawić i zrozumieć to, co zawierały. Lekcja ciągnęła się bez końca, a ja przysypiałem. W momentach gdy nauczycielka wypowiedziała głośniej lub wyraźniej zaakcentowała zdanie, wyrywała mnie ze snu. Spoglądałem wtedy na tykający zegar, który odmierzał czas do końca tej katorgi. W końcu, gdy po 45 minutach zadzwonił dzwonek czułem prawie obcą mi radość. Prawa dłoń, włączając wszystkie palce zdrętwiała, sprawiając, że przez całą przerwę nie mogłem nią poruszyć.
Na moje szczęście miałem teraz polski, czyli jeden z nielicznych przedmiotów, który bardzo lubiłem, a na nim- sprawdzian z romantyzmu. Pochłaniałem tyle tekstów i wierszy, że w małym palcu miałem tych wszystkich Norwidów, Mickiewiczów i Słowackich. Ku mojemu niezadowoleniu, sprawdzian był klasycznym ABC, gdzie trzeba tylko zaznaczać odpowiedzi. Napisawszy go w ekspresowym tempie, zacząłem wyglądać przez okno. Moja szkoła mieści się w centrum miasta, tak więc zewsząd otaczają ją stare kamienice. Zbite w jedną masę budynki o równej liczbie pięter idealnie nadawałyby się do uprawiania parkouru, a skacząc po ich dachach, można było dostać się przynajmniej parę ulic dalej.
Obserwując panoramę miasta, ujrzałem dziwną postać leżącą na jednym z dachów. Obrócona była twarzą do ziemi, ale mimo to zauważyłem charakterystyczne rogi wyrastające z mózgoczaszki. Przerażonym wzrokiem obserwowałem martwego, czerwonego demona, bojąc się, czy ten czasem nie ożyje. Na szczęście potwór pozostawał w bezruchu, co trochę mnie uspokoiło. Myśl o tym, że mogłem zawalić całonocne polowanie, które przypłaciłem własną krwią wpędziłaby mnie w szaleństwo.
Dzwonek zadzwonił tak niespodziewane, że chyba po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie iż zrobił to za szybko. Nie rozmyślając nic więcej na temat ponurej pozostałości wczorajszej nocy, oddałem polonistce sprawdzian i wyszedłem z klasy. "Będę musiał posprzątać ten bajzel" pomyślałem, rzucając plecak pod ścianę obok sali z chemii.
- Nie daj Boże jeszcze ktoś to odkryje- mruknąłem pod nosem -Jeszcze tego brakuje mi do pełnego szczęścia.
Przerwa minęła mi spokojnie, czego nie można powiedzieć o lekcji. Nauczycielka przypominała mi bazyliszka, którego oczy potrafiły zamienić każdą żywą istotę w zimny kawałek marmuru. Co gorsza, podczas dyktowania chodziła między ławkami i często zatrzymywała się za krzesłami uczniów, którzy siedzieli wtedy jak sparaliżowani. Kiedy stanęła nade mną, poczułem stres nie mniejszy niż wczoraj, gdy podczas polowania jeden z demonów przemknął tuż obok mnie, a ja przez krótką chwilę czułem jego śmierdzący i obrzydliwy oddech na karku. Na szczęście wszystko co złe, kiedyś się kończy i tak też zakończyła się lekcja chemii. Została ostatnia godzina: informatyka.
Po całym dniu możliwość wyluzowania się przed komputerem była niezwykle kusząca. Po krótkiej przerwie, podczas której zjadłem naprędce przygotowaną w domu kanapkę, zasiedliśmy przy wyznaczonych nam odgórnie stanowiskach komputerowych. Mieliśmy dziś uczyć się programowania, ale każdy olewał nauczycielkę i robił swoje. Nudząc się, przeglądałem internet w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego i klimatem pasującego baneru do mojego wattpadowego konta, gdzie pod pseudonimem The_orłovsky publikowałem swoje opowiadania. Mój prześladowca oraz kilka osób, które śmieszyło jego uprzykrzanie mi życia, zauważyły moje poczynania i zaczęli rzucać w moją stroną irytujące docinki. Myślałem, że chociaż tutaj będę mógł odpocząć i zrobić coś pożytecznego, w końcu nikt nie siedział obok mnie. Jak zawsze tkwiłem w błędzie. Klasa naśmiewała się ze mnie już od zeszłego roku, gdy na doradztwie zawodowym oznajmiłem, że w przyszłości pragnę być pisarzem. Pierwsza połowa klasy ryknęła wtedy śmiechem a druga chichotała cicho, myśląc, że ich nie słyszę. Nauczycielka próbowała "grzecznie" wytłumaczyć mi, że z pisania nie da się utrzymać i lepiej by było, gdybym znalazł sobie bardziej pożyteczne hobby. Jej wypowiedź kompletnie podcięła moje już i tak nadszarpnięte skrzydła, a ja runąłem w dół jak Ikar, który w swej fantazji wzniósł się zbyt wysoko, by potem zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Stwierdziłem wtedy, że skoro tutaj nikt nie udzieli mi wsparcia bo wszyscy uważają mnie za klasowego dziwaka, spróbuję swoich sił w internecie.
Co zabawne, wszystkie osoby, które krytykowały mnie i moją twórczość, nie przeczytały ani zdania moich opowiadań, a mimo to uważały, że są ekspertami w tym temacie i tylko oni wiedzą co jest godne akceptacji, a co nie.
Doprawdy, mam wrażenie, że odkąd służę w zakonie, spotykam demony które są bardziej ludzkie niż ludzie, których los kładzie na mojej drodze.
Widząc, że do końca zajęć pozostało 5 minut, wyłączyłem komputer. W zgaszonym monitorze zobaczyłem twarz człowieka, który stracił wszelką chęć do życia. Wory pod oczami spowodowane wiecznym niewyspaniem, rozczochrane, nieuczesane włosy i zarost, którego nie zgoliłem od ponad tygodnia. Istota którą widziałem, i którą byłem, zdawała mi się zupełnie obcą sylwetką, skleconą na szybko z zupełnie niepasujących do siebie elementów.
Stary ja nigdy nie pozwoliłby tak się traktować. Więc dlaczego ja to robię? Codziennie ryzykuję życie, walcząc ze śmiertelnie groźnymi demonami a boję się stawić czoła własnym rówieśnikom.
Zadzwonił dzwonek. Gwałtownie zerwałem się z krzesła, szybkim ruchem zabrałem plecak i wyszedłem z klasy. Zszedłem na parter, zakładając słuchawki i puściłem składankę mojej ulubionej muzyki, zaczynającej się od utworu "To hell and back" od zespołu Sabaton. Oto właśnie jest moja codzienność. Przeklęta codzienność, która wysysa ze mnie wszelką radość z życia i rujnuje moje marzenia.
" I'm going to hell and back" zaśpiewałem w myślach, otwierając niebieskie drzwi do piekła.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 06, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Pamiętnik łowcy- zbiór one shotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz